Niemal każdy mieszkaniec USA zna postać Mike’a Lindella. To facet, który na niektórych kanałach telewizyjnych pojawia się co 10 minut, by sprzedawać swoje poduszki, zapewniające rzekomo „najlepszy sen na świecie”. Ponadto zainwestował dziesiątki milionów dolarów we wspieranie dochodzeń i procesów sądowych, których celem było wykazanie, że wybory prezydenckie w 2020 roku zostały sfałszowane.
Niestety Lindell stał się postacią niemal komiczną, ponieważ wszystkie jego „sensacje” okazały się kompletnymi niewypałami, a jego programy telewizyjne, usiane licznymi teoriami spiskowymi i pomówieniami, stały się łatwym żerem dla amerykańskich komików telewizyjnych.
Jednak jest w tej dziwnej historii jedno wydarzenie, które ma szczególne znaczenie. Latem 2021 roku Lindell ogłosił, że zorganizuje „Cyber Sympozjum” w Sioux Falls w stanie Południowa Dakota, by ujawnić dane, które miały dowieść ponad wszelką wątpliwość, że amerykańskie maszyny do głosowania zostały zhakowane przez Chiny. Obiecał, iż zapłaci 5 milionów dolarów każdemu, kto wykaże, że jego informacje są nieprawdziwe.
Wiem oczywiście, dlaczego złożył taką obietnicę. Spodziewał się, że nikt nie podejmie tego wyzwania, ale się pomylił. Na wspomnianym sympozjum zjawił się Robert Zeidman, konserwatysta, który dwukrotnie głosował na Donalda Trumpa i twierdzi, że zapewne zagłosuje na niego po raz trzeci, jeśli pojawi się taka możliwość. W życiu zawodowym Zeidman jest inżynierem z dyplomami z dwóch prestiżowych szkół: Cornell i Stanford. W roku 2007 założył firmę Software Analysis and Forensic Engineering, która oferuje narzędzia, przy pomocy których tropić można plagiaty w programach komputerowych.
Zeidman postanowił podjąć wyzwanie „Poduszkowca”. Nie był osamotniony. Na sympozjum przyjechało ponad 40 innych specjalistów, którzy chcieli sprawdzić, czy dane zaprezentowane przez Lindella są rzetelne. Programistów, hakerów i inżynierów zgromadzono w dwóch niewielkich salach i dostarczono im pakiet składający się z ośmiu plików komputerowych. Wiara zabrała się zaraz potem do roboty.
W licznych wywiadach Lindell twierdził, że jego dane pokazują przechwycone pakiety głosów płynących poza USA do Chin, gdzie miały zostać zmodyfikowane w celu zamiany głosów z Trumpa na Bidena, a następnie wysłane z powrotem do amerykańskich maszyn do głosowania. Dostarczone dane miały ten fakt udowodnić.
Zeidman szybko ustalił, że pięć z zaoferowanych plików nie zawierało żadnych możliwych do odczytania informacji. W związku z tym skoncentrował się na trzech pozostałych. Były to proste pliki tekstowe, które można było otworzyć za pomocą dowolnego edytora tekstu, takiego np. jak Notatnik, który jest częścią systemu operacyjnego Windows. Treścią pierwszego pliku okazała się seria numerów w szesnastkowym systemie liczbowym (tzw. hex code), które Zeidman zmienił w zapis ASCII (normalny zestaw liter).
Okazało się, że plik zawierał wielotysięczną sekwencję znaków przypominających internetowe adresy IP (np. 58.250.125.174). Pozostałe dwa pliki zawierały kompletny bełkot, niemający nic wspólnego z wyborczymi oszustwami, a nawet z wyborami w ogóle. Ponadto Zeidman ustalił, że treści te datowane były na krótko przed rozpoczęciem sympozjum, a zatem nie mogły być materiałami z wyborów, które odbyły się rok wcześniej.
W obliczu potencjalnego obciachu Lindell zalał programistów następną partią „danych” w postaci ponad pięciuset kolejnych plików. Zeidman szybko ustalił, że również one są w zasadzie bezsensowym potokiem słów i liczb, a zatem nie zawierają jakichkolwiek sensacji o prezydenckich wyborach. Napisał o tym wszystkim 15-stronicowy raport, a następnie poleciał do domu, by sześć tygodni później złożyć formalny wniosek w firmie Lindell Management o wypłacenie obiecanych mu 5 milionów. Ponieważ spotkał się z odmową, odwołał się do komisji arbitrażowej, która 20 kwietnia przyznała mu rację i uznała, że spec od poduszek musi wypłacić to, co obiecał. W czasie przesłuchań współpracownicy Lindella nie potrafili udzielić odpowiedzi na proste pytanie: „co zawierały pliki zaprezentowane w czasie sympozjum?”.
Pan Lindell twierdzi, że Zeidman niczego nie udowodnił i że odda sprawę do sądu, co było od początku do przewidzenia. Jednak w czasie ewentualnej rozprawy będzie musiał dowieść, że komisja arbitrażowa była w jakiś sposób skorumpowana, co będzie z pewnością niezwykle trudne. Dodatkowo dzielny Mike sugeruje, że w czasie sympozjum przekazał Zeidmanowi i innym „tylko fragment danych”, a zatem „strona skarżąca nie ma pełnego oglądu sytuacji”.
Moim zdaniem ogląd z pewnością jest, bo bełkot dodany do bełkotu pozostaje nadal bełkotem. Natomiast fałsz, niezależnie od tego, czy jest wyssany z palca czy z poduszki, nagle nie stanie się prawdą. Być może najlepiej by było, gdyby Lindell poświęcił się bez reszty produkcji swoich poduszek i zapomniał o przyszłej karierze politycznej. Przez pewien czas bywał „na salonach”, pojawiał się w Białym Domu i odwiedzał Mar-a-Lago. W tym ostatnim miejscu na pewno nadal bywa i wspomina tam stare, dobre czasy, przy hamburgerach i dietetycznej coli.
To, że My Pillow Guy mierzył wysoko, stało się jasne w 2020 roku, gdy mianował szefem swojej firmy syna, Darrena, oświadczając jednocześnie, iż decyzję tę podjął w obliczu „przyszłych działań na arenie politycznej”. Teraz jednak będzie musiał zrewidować swoje plany, a na początek będzie musiał wysupłać skądś 5 milionów, co w obliczu kilku innych wytoczonych mu procesów może okazać się problematyczne. Na miejscu Zeidmana na pieniądze te za bardzo bym nie liczył.
Andrzej Heyduk