Naturalnym jest, że o tym co nasze, sami decydujemy. Dotyczy to rzeczy, ale z całą pewnością nie ludzi. Żaden człowiek, czy też grupa ludzi nie powinna nigdy stać się niczyją własnością. Niby oczywista rzecz, a w praktyce, wcale nie jest taka prosta do zastosowania, czy też respektowania. Szczególnie ciekawie wygląda to w relacji rodzic – dziecko, gdzie zachodzi wieloletnia przemiana. Obie strony powinny przejść transformację, a jednak nie zawsze ten proces kończy się sukcesem.
Z krwi i kości…
Niejedna z mam może myśleć: Moje dziecko… Kiedyś „mieszkało” tuż pod moim sercem i jego życie, było całkowicie zależne ode mnie. Kiedy przyszło na świat, odpowiedzialność za jego los nieco się rozproszyła, ale nadal nie było mowy o samodzielnym istnieniu. Dziś chce już samodzielnie zdobywać świat. Kiedy to się stało? Kiedy zaszła tak potężna zmiana?
Niejednokrotnie może nam się wydawać, że skoro nasze dzieci są do nas podobne, przekazaliśmy im swoje geny, dzielimy się z nimi domem, jedzeniem i niemalże wszystkim, co mamy, to mamy pełne prawo decydować o nich. Nasza rodzina, nasze zasady, szczególnie, że mamy większe doświadczenie i wiedzę niż te maluchy, które ledwo odrosły od ziemi. To jeszcze za wcześnie, jeszcze zdążą, jeszcze przyjdzie czas na podejmowanie przez nich decyzji.
Zakrzywiona rzeczywistość
Niekiedy patrzę na moje dzieci i nie mogę się nadziwić, że z jednej strony są oboje jeszcze tacy „mali”, niedojrzali, ale z drugiej, to już naprawdę duże dzieciaki. W niektórych aspektach mają jeszcze sporo do zrobienia, ale w innych potrafią mi zaimponować swoją wiedzą, czy też podejściem do tematu. W tym wszystkim czuję się niekiedy zagubiona, czy to wciąż maluchy, czy już jednak młodzież?
Ten rozdźwięk w odbiorze rzeczywistości prawdopodobnie pogłębia również moja pamięć. W aktualnej codzienności, wciąż mierzę się z rozmaitymi wyzwaniami. Czasem są to rajstopy nie pasujące do wybranej sukienki, innym razem „foch” nastolatka, bo Pani w szkole się czepia, albo mama znów chce, żeby posprzątać pokój. Kiedy jednak wrócę pamięcią do przeszłości, wspominam rozczulające pierwsze uśmiechy, zasypianie w ramionach i wspólne zabawy. Niekiedy nadal dostrzegam te wielkie oczy wpatrzone we mnie z miłością, lub słyszę ten śmiech: wyjątkowy, dziecięcy, od którego aż brakuje tchu. Gdyby móc zatrzymać chwile…
Ale przecież…
Nie można zatrzymać czasu i nie można zatrzymać pędu do niezależności naszych dzieci. Choć już w ich drugim roku życia, jesteśmy w stanie dostrzec „zew wolności”, niejeden rodzic tłumaczy, że przecież… „Jeszcze jest takie małe”. „To za wcześnie, aby już samo tyle rzeczy robiło”. „Jak się zrobi za nie, będzie szybciej i porządniej”. „Jeszcze nie wie, jak to robić, więc lepiej niech się za to nie bierze.”
Jesteśmy w stanie znaleźć wiele wymówek, aby tylko usprawiedliwić nasze próby zatrzymania czasu, sprawienia, aby nasze dziecko jak najdłużej pozostało tym maluszkiem, wpatrzonym w nas jak w obrazek. Zapominamy, lub nie zauważamy, że dziecko wcale nie musi być w pełni od nas zależne, aby nas kochało i szanowało. To trochę jak w związku, gdzie dwie osoby mają wspólne zainteresowania, wspólne sprawy, jednocześnie dbając o części zarezerwowane tylko dla siebie. Mogą one żyć razem, wspierać się, kochać i szanować zupełnie bez uzależniania drugiej osoby od siebie. Tylko wtedy mogą rozwijać się, czerpiąc radość z bycia razem. Uzależnienie bowiem tworzy strach o to, co będzie ze mną kiedy zabraknie drugiej osoby, czy jestem w stanie sama/sam sobie poradzić?
Klucz
Bycie rodzicem to przede wszystkim wspólna droga do samodzielności, niezależności. Warto przy tym pamiętać, że nie robimy tego pomimo naszej miłości, ale właśnie dlatego że kochamy i chcemy jak najlepiej. Podobnie dzieci nie robią nam na złość, ale zdobywają kolejne stopnie samodzielności właśnie dlatego, że kochają zarówno nas, jak i siebie.
W tej drodze, kluczem wydaje się być zaufanie jednej strony do drugiej i odwrotnie. Tylko mając zaufanie do rodzica, dziecko będzie w stanie domagać się swojej niezależności ufając, że właśnie w takim otoczeniu może robić to bezpiecznie. Jednocześnie, te wszystkie momenty zachwytu, których teraz doświadczamy patrząc jak dorośleje nasze dziecko, możemy przeżywać dzięki temu, że na nie zapracowaliśmy. Pozwalając dzieciom na niezależność, sami bowiem budujemy jego zaufanie do siebie i nasze zaufanie do niego, że jest w stanie i sobie poradzi. W tym wszystkim nie można zapominać, że umiejętność proszenia o pomoc i korzystania z niej, to również wyraz samodzielności. Jest to ważne o tyle, że uświadamia nam, że nasze dziecko nie jest skazane na bezradność i samotność. Zawsze bowiem może zwrócić się o pomoc do innych.
Pozwólmy naszym dzieciom na niezależność! Nawet jeżeli dostrzegamy w nich potencjał, który doskonale wiemy jak wykorzystać… Nawet, jeżeli wydaje nam się, że tylko przy nas będą bezpieczne i szczęśliwe… Nawet, jeżeli w pamięci wciąż przechowujemy cudowne chwile, kiedy byliśmy razem, blisko, kiedy byliśmy całym światem naszego dziecka…
Dziś ten obraz ulega zmianie, ale aby mógł pozostać kolorowy, uszanujmy potrzeby drugiej strony. Nie staniemy się przez to słabsi, czy mniej ważni. Dzięki temu nasza relacja i bliskość ma szansę przetrwać znacznie dłużej!
Iwona Kozłowska
jestem pedagogiem, mediatorem, a także Praktykiem i Masterem Emotion NLP. Od 2006r. pracuję z dziećmi, młodzieżą, a także ich rodzicami, nieustannie poszerzając swój warsztat pracy.Po godzinach natomiast jestem całkiem zwyczajną mamą, której również zdarza się nadepnąć na rozrzucone klocki, czy też mierzyć się z wyzwaniami pod tytułem: „Nie chcę jeszcze iść się myć!”, lub „Jeszcze tylko 5 minut…”Moją wielką pasją jest odkrywanie i wspieranie potencjału jaki drzemie w każdym dziecku i w każdym rodzicu. Głęboko wierzę, bo widzę to na swoim przykładzie, że nawet mając dzieci u boku, można realizować swoje marzenia i cele. Jednocześnie, takim podejściem można „zarażać” swoje dziecko, następnie je wspierać, a później wzajemnie się motywować i czerpać ze swoich doświadczeń.Prowadząc MamoKompas pomagam mamom sprawić, aby ich podróż wychowawcza była przyjemna, ciekawa i wzbogacająca!