REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaUncategorizedJamestown - Nowa Polska XV

Jamestown – Nowa Polska XV

-

Powhatan siedział z Korachem przed dopalającym się ogniem. Członkowie rady starszych już odeszli. Heyoka napełnił świętą fajkę specjalnym tytoniem. Dym miał przywołać dobre duchy, które udzielą rady…
– Musimy się do nich dobrać, zanim do końca nie zniszczą drzew i nie odejdą stąd nasze duchy opiekuńcze… – rzekł wódz.
– Musielibyśmy podążyć za nimi…
– Jeśli nie będzie innego wyjścia, zrobimy to… Ale może uda się temu zapobiec… Do tych rozlewisk przywędrowali nasi przodkowie wiele setek zim temu… Tu łowimy ryby, uprawiamy czerwone ziarna kukurydzy. Tu rodzimy się, żyjemy i umieramy od pokoleń… To miejsce wskazały nam duchy i powinniśmy je obronić w ich imieniu..
– Duchy, jeśli zechcą… Same przegonią białych…
– To dlaczego jeszcze tego nie zrobiły?
– Nie wiem…
– Czy postępowanie białych… podoba się duchom?
– Jeśli tak by było… Nie sposób tego pojąć…
– A może nasze duchy opiekuńcze są już zbyt słabe? Potrzebują naszej pomocy… Bo każdego dnia pozbawiane są swoich domów… Las znika w oczach…
– Biali… Może oni sami są duchami? Mocniejszymi od naszych duchów…
– Nie… Wszak ten biały żołdak, który padł z ręki drugiego białego w obronie Amonuje okazał się śmiertelny…
– On tak… Ale inni nie…
– Oni nie są duchami….
– Skąd Korach wie?
– Wiem… I ty także to wiesz… Od twoich zwiadowców…
– Ależ oni mówią coś wręcz odwrotnego… Że giną od zarazy i następnego dnia odradzają się…
– Nie odradzają się… Chowają ich poza fortem, pod ochroną nocy… A żywi, którzy marzną od mrozu, ubierają tylko ubrania zmarłych… I stąd mylne wrażenie, że ci powstają z umarłych…
Powhatan westchnął głęboko… Nie chciał się otwarcie przeciwstawiać Korachowi, ale wiedział swoje. Biali byli niezniszczalni… Być może ulegali mocom swoich duchów, ale dla nich, Indian, ich życie było nieosiągalne… Przynajmniej tych ważniejszych z nich…
– Jak możemy ich pokonać?
– Wydaje się, że jest tylko jeden sposób… Musimy zdobyć broń białych ludzi. Bez niej ich nie pokonamy… „Ogniste kije” muszą należeć do nas…
– Rzekłeś…
Powhatan klasnął w dłonie i kazał sprowadzić Paspahegha. Nakazał mu baczne śledzenie białych i zebranie niezbitych dowodów, że są śmiertelni.
– Wybierz najlepszych i najmądrzejszych ludzi… I niech oczy mają otwarte. Muszę o nich wszystko wiedzieć… I najważniejsze… Czy są duchami podobnymi do ludzi, czy ludźmi, których można pokonać i zabić.
*
Ziarna przywiezionego przez drużynę Smitha nie starczyło na długo, nawet przy tak ograniczonych porcjach. Wewnątrz palisady panował głód. Przy czym z niezwykłą siłą rozchodziły się nawet najbardziej nieprawdopodobne plotki. Jednego ze szlachciców podejrzewano, że zabił swojego służącego, poćwiartował go, posolił i zapeklował w beczce, a teraz po trochu podjadał… Szlachcic klął się, że służący wyprawił się na polowanie i nie wrócił. Może zabili go tubylcy, a może uległ jakiemuś wypadkowi i nie był w stanie powrócić… Podglądano, co trzyma w beczkach, które stały w jego ziemiance. Strzegł ich jednak, jakby mieściły się w nich jakieś skarby… W końcu jednak odkryto, że były to resztki mięsa. Trudno było jednak ustalić, czy należało do jakiegoś zwierzęcia, czy były to resztki lokaja… Nigdy nie wyjaśniono, co stało się z chłopakiem.
Polacy korzystali z własnych zapasów, które zgromadzili handlując paciorkami i naczyniami. Wytop szkła trwał zresztą nieprzerwanie, ale po napadzie, podczas którego ucierpiała Amonuje i zginął Hawkins, urwały się kontakty z tubylcami. Kilka razy zauważono jednak zwiadowców, którzy trzymali się w bezpiecznej odległości od fortu i huty, ale nie przejawiali wrogich intencji.
W hucie Zbyszko i Jan pracowali przy wytopie nowych ozdób. Niezwykle pomysłowy i pomocny okazał się Staszko Sadowski, który przejawiał niezwykłe zdolności w komponowaniu nowych wzorów. Na prośbę Jana wystrugał w drzewie formy, między innymi takie, w których można było odlać symbole złamanej strzały, całkiem podobne do tych, jakie widniały na poncho Amonuje i Nomotocka… Drewniane formy nie były jednak trwałe, nadawały się tylko do jednorazowego użytku. Bogdanowi jednak bardzo zależało na tych złamanych strzałach… Staszko strugał więc zawzięcie, bo domyślał się w czym rzecz… Wzorów było zresztą znacznie więcej. Dzięki otworom i rzemieniom można zrobić ładne naszyjniki, ozdoby na nadgarstki…
Mimo mrożących krew w żyłach wieści z fortu, nie poddawali się złym nastrojom. Wiedzieli, że prędzej czy później handel z tubylcami znów zostanie wznowiony, chcieli mieć więc jak najwięcej towaru na wymianę…
Przewodniczący Smith szybko zmiarkował, że bez ziarna ludzie w forcie nie doczekają wiosny. Wysłał do Indian Johna Savage’a, czternastolatka, który już dawniej spędził w ich osadach kilka miesięcy ucząc się ich języka… Przez chłopca zaproponował tubylcom, że w zamian za pożywienie i jako pewną rekompensatę za to, co stało się podczas ostatniego spotkania, oddeleguje do ich wioski robotników, którzy zbudują wodzowi dom na modłę europejską.
Kilka dni później w hucie pojawili się Indianie. Przynieśli kukurydzę. Chcieli ją wymienić na paciorki. Początkowo Polacy obawiali się, że będą próbowali odwetu za rabunek i podpalenie, ale rychło okazało się, że śmierć tego Hawkinsa była dla nich wystarczającym zadośćuczynieniem. Zaraz też przybył przewodniczący Smith.
Tydzień później w pobliżu huty doszło do spotkania Smitha z wodzem Powhatanem. Dobili targu. Smith oddelegował do Indian trzech Niemców, pod przywództwem Rittera, jako najbardziej obeznanych w rzemiośle. Na czas budowy na wyrębisku mieli ich zastąpić nowo przyuczeni robotnicy. W zamian za dom wodza ludzie w forcie mieli otrzymać kukurydzę. Założenie było w zasadzie słuszne… Oprócz prac budowlanych, Smith powierzył Niemcom także zadania wywiadowcze. Mieli obserwować Indian, czy nie sposobią się do wojny… Na rezultaty ich misji nie trzeba było długo czekać…
Niemcom, a przede wszystkim Fritzowi, było w to graj. Bardzo szybko nawiązał dobre kontakty z Indianami, którzy imponowali mu swoistą demokracją. Równie szybko zaczął czuć się bardziej Indianinem niż Niemcem. Stwierdził, że ta pozycja przysparzała mu więcej korzyści niż rąbanie drzewa i wypalanie potażu dla Anglików.
Indianie wiedzieli jak przeciągnąć Niemców na swoją stronę. Otrzymywali sporo jedzenia i to lepszego niż to którym karmiono ich w forcie. Dostali wygodną kwaterę i kilka kobiet, które dbały o ich potrzeby i rozrywkę. Nie przepracowywali się, wiedzieli, że nie muszą się śpieszyć i będzie to na rękę zarówno im, jak i Smithowi. A może nawet i tubylcom… Mimo to, zadbali, by postępy ich prac były szybko widoczne. W ciągu kilku dni postawili szkielet domu, a potem już celebrowali robotę, która wzbudzała zainteresowanie wszystkich mieszkańców wioski. Sam Powhatan odwiedzał ich kilka razy dziennie, chcąc zobaczyć jak postępują prace. Potem nie przychodził już tak często, ale w jego imieniu opiekę nad budowniczymi przejął Paspahegh. Zażyłość między młodym wodzem, a Fritzem i dwoma pozostałymi Niemcami zacieśniała się każdego dnia. Paspahegh zapraszał co rusz jednego z białych na wspólne polowanie, chcąc przypatrzeć się, w jaki sposób posługują się muszkietami… Towarzyszył im Namotock, który służył za tłumacza. Już teraz nikt nie ustali jak to się stało, że Fritz obiecał zdobyć kilka sztuk broni palnej dla Indian, by łatwiej i skuteczniej mogli polować… Niemniej, taka umowa stanęła… Tymczasem tempo budowy domu dla wodza osłabło, ponieważ Fritz wraz z Paspaheghem wyprawiali się do lasu na lekcje strzelania z muszkietu Niemca. Ta umiejętność uczyniła z młodego wodza wojny jeszcze znamienitszego wojownika.
Przy okazji mieli możliwość wymiany poglądów. Paspahegh chciał jak najwięcej wiedzieć o białych, ich zwyczajach i zależnościach między nimi. Interesowała go także huta szkła… Franz dzielił się spostrzeżeniami, a przy okazji nie trudno mu było przekonać Indianina, że rządy Anglików są gorsze niż najcięższa choroba, i że ich dowódcy nie cofną się przed niczym, by uczynić kolejny krok w głąb kraju, chcąc wygnać tubylców z ich terenów. Odezwały się jego anabaptystyczne przekonania, które mógł wreszcie otwarcie manifestować. Paspahegh łatwo poddał się tej indoktrynacji… Mimo tej pozornej wzajemnej otwartości, obaj mieli przed sobą tajemnice. Paspahegh nie informował Niemca o swoich codziennych sprawozdaniach dla Powhatana, a Fritz o raportach dla Smitha… Spotykał się z nim na terenie polskiej huty, co trzy cztery dni…
*
Tego dnia Fritz przyszedł wcześniej. Smitha jeszcze nie było. Zakręcił się koło Jurka Maty, który właśnie rąbał drzewo i przygotowywał podpałkę do pieca szklarskiego.
– Mata, bądź człowiekiem…
– Toć, czego ty ode mnie ciągle chcesz?
Fritz popatrzył mu prosząco w oczy.
– Prochu… Siedzimy tam, wśród obcych… Im więcej broni będziemy mieli, tym bezpieczniej, wiadomo… A ty masz…
– A dyć tam mam… Nie moje to, ino nasze wspólne…
– Co ci szkodzi? Tylko mały woreczek… Dla was to nic, a nam może życie uratuje… Zrewanżuję się… Jeszcze na naszych wspólnych interesach nigdy nie straciłeś…
Jurko zaczął drapać się po głowie, gdy nadszedł gubernator Smith.
– Fritz, co go tak nagabujesz?
– A nic, tak sobie gwarzymy…
– Co tam u Indian?
– Spokój, panie gubernatorze…
– Nie szykują jakiej zbrojnej wyprawy?
– A gdzie tam… Cała wioska zainteresowana budową… Pomagają… Patrzą na rysunki i nadziwić się nie mogą…
– Kiedy będziecie gotowi?
– Za sześć niedziel, nie szybciej…
– Nie musicie się śpieszyć…
– Ma się rozumieć…
– Żyje się wam tam, jak w puchu…
– W puchu, w puchu… Ale przydałoby się więcej broni… Krócic, a najlepiej muszkietów… I więcej prochu i nabojów…
– Skoro tubylcy są przyjaźnie nastawieni, to po co więcej broni?
– A bo to różnie jeszcze może z nimi być, a i w polowaniu więcej wychodzi, bo strzelamy jelenie także i dla nich…
– Przyznaj się, Fritz… Chcesz z nimi zahandlować na własną rękę…
– Nie powiedziałbym… Panie gubernatorze…
– Ale ja tak mówię… I uprzedzam cię, że w Wirginii jest zakaz, i to pod groźbą utraty głowy, przekazywania broni palnej tubylcom… I takowoż… za naukę strzelania… To ci przypominam dla zasady, abyś sobie zapamiętał i kolegom przekazał… A teraz już idź… następne spotkanie za trzy dni… Bądź tu, w hucie… Z rana…
– Będę…
Fritz wzruszył ramionami, pożegnał się szybko i odszedł w stronę lasu. Stamtąd, z biegiem rzeki za cztery godziny powinien być na miejscu.
*
Bogdan przedzierał się przez gęste zarośla… Starał się nie robić zbyt wiele hałasu, by nie dostrzegli go tubylcy. Takie spotkanie w neutralnym miejscu mogłoby dla niego skończyć się niefortunnie. Wprawdzie ostatnio między białymi a Indianami panowała rzekoma zgoda, ale trudno wykluczyć, co mogłoby stać się na pustkowiu. Tym bardziej, że pokój siłą narzucił wódz Powhatan, a wielu jego podkomendnych ten stan rzeczy komentowało niezbyt przychylnie. W kilkudziesięciu rodzinach byli tacy, którzy stracili życie lub zdrowie podczas utarczek z białymi. Chętnie więc poszukaliby odwetu, gdyby nadarzyła się dogodna okazja. Tym bardziej, że taka konfrontacja nie miałaby świadków, a zatem byłaby… dla napastników całkowicie bezpieczna. Nie musieliby obawiać się konsekwencji ze strony Powhatana.
Jan szedł do Amonuje. Nie widział jej od czasu pechowej utarczki podczas której została ranna. Skoro nie pokazywała się w pobliżu huty i fortu, zapewne nie czuła się jeszcze najlepiej. Chciał ją zobaczyć. Po prostu tęsknił. Nie szedł wzdłuż brzegu rzeki, gdzie mógłby natknąć się na Indian, wybrał drogę przez las, krótszą, ale i trudniejszą. To dawało mu jednak pewność, że nie natknie się na nikogo przypadkowego…
Bliższe wioski odwiedzał już wcześniej, gdy wyruszali ze Staszkiem na handel. Za paciorki i szklane naczynia otrzymywali kukurydzę, czasem suszone mięso. Poznał kilku tubylców, także z imienia. Witali się z uśmiechem, można powiedzieć, że w pewnym sensie polubili się… Początkowo porozumiewali się na migi, z czasem Polacy poznali kilkanaście najpotrzebniejszych słów indiańskich, a tubylcy kilkanaście słów angielskich, więc wymiana towarów nie nastręczała większych kłopotów.
Staszko nawet zapalił się, by uczyć Indian polskiego, ale Bogdan zakazał…
– A czemuż to? – Sadowski nie mógł się nadziwić.
– A temuż to… Byśmy swobodnie mogli się przy nich porozumiewać, tak by nie mogli nas podsłuchać… Czasem i w targowaniu cen może to być przydatne… Zresztą… nigdy nie wiesz, w jakiej sytuacji się znajdziemy…
– Może i racja, Janie…
– A i poza handlem… różne rzeczy zdarzyć się mogą…
Staszko pomyślał o możliwości walki i obrony. Ta myśl otrzeźwiła go… Być może zbyt ufał Indianom… Jan chciał tylko, by młodzieniec wciąż miał oczy szeroko otwarte, był wyczulony na każdą możliwość niebezpieczeństwa. To mogło uratować go z niejednej opresji, może nawet uratować życie. Sam jednak myślał o jeszcze innym rodzaju niebezpieczeństwa, ale tą myślą nie dzielił się z nikim. Nawet z najbliższymi. A to dlatego, by nie narazić się na drwiny… Jan bał się… indiańskich duchów… Słyszał od Namotocka i innych tubylców, że zamieszkują lasy i drzewa… Bał się też szamanów, którzy… kto wie, co tak naprawdę uczynić potrafią? A podejrzewał, że mają moc wielką… Bo jakim to innym sposobem, niż za sprawą takowych mocy sprowadzili na jedną z wiosek zarazę?
Do tej miejscowości często przybywali biali, nie tylko Polacy, szukając okazji do handlu i wymiany… Korach i inni szamani patrzyli na te konszachty niezbyt przychylnie. Bo Indianie za alkohol wydawali ostatnie zapasy żywności. Zakazywali handlu, ale te zakazy nie na wiele się zdały. Zagrozili, że duchy przodków upomną się o swoje prawa… Ale i to nie pomagało… Któregoś dnia w wiosce pojawił się pierwszy chory, nazajutrz następny… Po trzech dniach byli już pierwsi zmarli… Dwa tygodnie później ich liczba przekroczyła dwadzieścia osób… Bogdan początkowo nie wierzył, że zarazę do wioski przynieśli biali, szybciej był skłonny przyjąć wersję, że to kara indiańskich duchów… Gdy jednak zobaczył zwłoki jednej z ofiar, mężczyzny z którym kilka razy dokonywał wymiany paciorków na kukurydzę i z którym witali się uchwytem ręki i szerokim uśmiechem, zrozumiał, że to krwawa dyzenteria, która w ciągu ostatnich tygodni dziesiątkowała ludzi w forcie… O ile jeszcze niektórym białym udawało się przeżyć, tubylcy nie mieli szans w zetknięciu z chorobą. Brakowało im odporności, więc umierali… Bogdan, mimo oczywistych faktów, nie był w stanie odrzucić myśli, że za wszystkim stoją szamani i indiańskie duchy. Dlatego bał się ich niezmiernie. Owe wydarzenia kazały mu spojrzeć na tubylców z innej perspektywy. Uświadomił sobie jakie zagrożenie dla tego ułożonego porządku, w którym tubylcy żyli od tysiącleci, niesie inwazja białych. Jakie nieodwracalne zmiany muszą nadejść. Czuł, że tubylcy są na przegranej pozycji. Nie unikną cywilizacji, którą przynieśli ze sobą biali… I będą musieli zapłacić za nią najwyższą cenę… Utraty tożsamości, a może i życia…
Tak rozważając dotarł na wzgórze, u którego stóp rozciągała się wioska Amonuje. Wdrapał się na jedno z najwyższych drzew, chcą rozejrzeć się w sytuacji i to co dostrzegł na dole zaparło mu dech w piersiach… Chwilę później rozległy się strzały z muszkietu.
*
W hucie trwał wytop szkła… Stefański zwijał się właśnie przy piecu, a Sadowski mu asystował. Tak zastał ich Bogdan, gdy wrócił z wycieczki. Usiadł ciężko na zydlu w pobliżu pieca. Był przemarznięty i zmęczony. Tyle godzin w drodze i w efekcie nie widział się z Amonuje…
Stefański dyrygował Staszkiem, a ten w wielkich drewnianych szczypcach trzymał wielki tygiel z płynnym szkłem… Dyszał już ze zmęczenia, bo był to ciężar nie lada…
– Trzymaj prosto, bo zaraz wszystko się wyleje… Cały wytop pójdzie w ziemię…
– Ręce mnie już bolą, nie zdzierżę od gorąca…
– Spokojnie, zaraz z tego zrobię piękny gąsiorek…
Zbyszko z namaszczeniem wybrał kij dmuchawę, zaczerpnął końcówką masę i to obracając, to dmuchając na przemian wyrobił wielką banię… Celebrował kształtowanie gąsiorka, to dobierał płynnej masy, to odcinał, a Staszko cały czas dzierżył tygiel…
– Ale szybciej dmuchajcie, bo bania zaraz opadnie…
– Tylko bez krzyku… Bo co nagle, to po diable…
– Ojej… Z wami tak zawsze… Mogę postawić tygiel?
– Postaw…
W drzwiach stanął John Smith. Przez chwilę przypatrywał się pracy Stefańskiego, a potem jego spojrzenie spoczęło na przygnębionym Bogdanie. Ten, jakby czuł jego wzrok, bo się odwrócił… Smith wszedł dalej, zamykając za sobą drzwi. Dał ręką znak Zbyszkowi i Staszkowi, by sobie nie przerywali i usiadł obok Jana, by również się ogrzać.
– Janie, gdzie byłeś? Szukałem cię…
Bogdan zawahał się przez chwilę…
– Na polowaniu…
– Ustrzeliłeś coś?
– Tylko dwa ptaki… – wskazał na dwie kaczki leżące pod ścianą.
– To niewiele…
– Lepsze niż nic… Ale mam coś innego… Nowinę…
– Mów… Coś się stało?
– Jeszcze nic, ale rychło stać się może… Niemcy… zaprzedali się tubylcom.
– Skąd wiesz?
– Byłem… w tej wiosce…
– Po co?
– Chciałem zobaczyć tę… dziewczynę…
– Ciekawe… Dlaczego mnie nie uprzedziłeś?
– Bo byście zakazali.
– Zdaje się, że masz rację… I co z Niemcami?
– Handlują bronią… Oddali tubylcom dwa muszkiety… Uczą ich strzelać.. Dzięki temu opływają nie tylko w jadło i napitek… Ale i w różne uciechy… Kobiet im nie brakuje… Wygląda na to, że chcą nas sprzedać…
Smith zafrasował się…
– Dotarły do mnie sygnały, że ginie broń w forcie, alem nie myślał, że to dla zaopatrzenia Indian – powiedział gubernator.
– Widziałem, jak Fritz uczył strzelać ich wojowników…
– On wie… że ty… wiesz?
– Nie… Widziałem z daleka… ze wzgórza…
– Nie podchodziłeś bliżej?
– Chciałem dostać się do mojej dziewczyny, ale ona jeszcze nie wychodzi z hoganu…
Smith milczał. Nikt nie śmiał przerwać ciszy. Wreszcie kapitan podrapał się po szyi i rzekł:
– Spotkam się z nim za trzy dni. I aresztuję… A pozostałych sprowadzą moi strażnicy… Wtedy ty, Janie… i twoi ludzie będziecie musieli skończyć budowę domu dla wodza…
W oczach Bogdana pojawiły się wesołe iskierki.
– Z chęcią!
Twarz Smitha również się rozjaśniła.
– O, już nawet wiem dlaczego się cieszysz… Byłbyś bliżej tej dziewczyny…
Bogdan uśmiechnął się szeroko.
– Zgadza się, gubernatorze…
CDN
Andrzej Dudziński

REKLAMA

2090709308 views

REKLAMA

2090709608 views

REKLAMA

2092506068 views

REKLAMA

2090709891 views

REKLAMA

2090710037 views

REKLAMA

2090710181 views