39. edycja Rajdu Dakar przechodzi do historii. Była inna od dotychczasowych, przede wszystkim z powodu długiego pobytu na dużych wysokościach w Boliwii. Organizatorom i kierowcom dała się we znaki kapryśna pogoda, z powodu której trzeba było odwołać dwa etapy.
W kategorii samochodów wygrał Francuz Stephane Peterhansel. W konkurencji motocyklistów zwyciężył Brytyjczyk Sam Sunderland, quadowców – Rosjanin Siergiej Karjakin, a wśród ciężarówek ekipa Rosjanina Eduarda Nikołajewa.
Trzecie miejsce zajęła ciężarówka prowadzona przez holenderskiego kierowcę Gerarda de Rooya z polskim mechanikiem Dariuszem Rodewaldem. Druga była ekipa innego Rosjanina Dmitrija Sotnikowa.
Karjakin wyprzedził Chilijczyka Ignacio Casale i Argentyńczyka Pablo Copettiego. Rafał Sonik, zwycięzca z 2015 roku, znalazł się tuż za podium. Kamil Wiśniewski był dziesiąty.
Peterhansel po raz siódmy wygrał klasyfikację generalną w kategorii samochodów – poza tegorocznymi zmaganiami ze zwycięstwa cieszył się także w latach: 2004, 2005, 2007, 2012, 2013 i 2016. Wcześniej sześciokrotnie był najlepszy na motocyklu (1991-1993, 1995, 1997, 1998).
W samochodach całe podium był francuskie – drugi był Sebastien Loeb, a trzeci Cyril Despres. Siódme miejsce zajął Jakub Przygoński.
Sunderland po raz pierwszy triumfował w Dakarze. Czołową „trójkę” motocyklistów uzupełnili Austriak Matthias Walkner i Hiszpan Gerard Farres Guell. Paweł Stasiaczek został sklasyfikowany na 81. miejscu.
W sobotę ruszający z Rio Cuarto uczestnicy mieli do przejechania odcinek specjalny o długości 64 kilometrów i to w oparciu o niego ogłoszono wyniki końcowe. Zawodnikom pozostał do przejechania jeszcze 722-kilometrowy dojazd do mety w Buenos Aires.
Dyrektor sportowy Dakaru Marc Coma zapowiadał, że będzie to najtrudniejsza edycja w historii. Chyba rzeczywiście tak było, choć tegoroczny profil trasy nie wszystkim się podobał. Start nastąpił w stolicy Paragwaju Asuncion i przez trzy dni kierowcy rywalizowali w tropikalnych upałach. Później rajdowa karawana wjechała w Andy i wraz ze wzrostem wysokości nastąpił spadek temperatury.
Z powodu opadów trzeba było odwołać dwa etapy, a kilka odcinków specjalnych skrócić. Ta edycja Dakaru była bardzo wymagająca fizycznie. Uczestnicy w ciągu dwóch tygodni musieli pokonać kilka stref klimatycznych i wysokości od zera do niemal pięciu tysięcy metrów n.p.m. Opinie na temat trasy są podzielone.
– Boliwia to świetny kraj do ścigania ze względu na entuzjazm ludzi, ale fatalny ze względu na pogodę. W środku lata zdarzają się deszcz, grad i śnieg. Jest wysoko, ludzie mają zmącone umysły, nie da się funkcjonować normalnie. To kraj dużego ryzyka dla Dakaru, ale rozumiem, że decydują względy ekonomiczne. Te odcinki rozgrywane w Boliwii nie są przyjemne – powiedział zwycięzca rywalizacji quadów sprzed dwóch lat Rafał Sonik, który tym razem zajął czwarte miejsce.
Natomiast kierowcy Mini Jakubowi Przygońskiemu, który w tej imprezie zadebiutował w 2009 roku jako motocyklista, tegoroczna edycja przypadła do gustu, przede wszystkim dlatego, że była bardzo trudna i urozmaicona.
– To chyba najcięższy Dakar, w jakim startowałem. Trudny terenowo, każdy odcinek miał jakąś wymagającą partię. Do tej pory Dakary były takie, że były trzy bardzo trudne odcinki, a na reszcie się można było ścigać. Tutaj trzeba było być czujnym cały czas – podkreślił.
– Do tego doszła bardzo skomplikowana nawigacja. Moim zdaniem to dobrze, bo decyduje nie tylko sprzęt, ale także umiejętności pilota. Tylko trzeba lepiej opisać road-booka. Trasa super fajna. Były trudne odcinki w Boliwii i na wydmach w Argentynie. Wiele przejazdów przez kałuże i błota, czego wcześniej nie było. Nie było nudy – dodał Przygoński, który wraz z belgijskim pilotem Tomem Colsoulem zajęli siódme miejsce w klasyfikacji generalnej.
Z kolei słów krytyki pod adresem organizatorów nie krył Jacek Czachor, który przejechał kilkanaście Dakarów jako motocyklista, a teraz był koordynatorem w Orlen Teamie.
– Nie podobał mi się ten Dakar. Były zbyt długie dojazdówki, a za krótkie odcinki specjalne. Kto słyszał, żeby łączne czasy oscylowały w granicach 30 godzin. Ja pamiętam, że było to nawet 45-50 godzin. I było za mało etapów – tylko 12. Kiedyś było najmniej 14. Ale wiadomo, że każdy biwak to pieniądze. Decydujący odcinek miał być w Salcie, wszyscy się do niego przygotowywali i został odwołany – powiedział Czachor.
– Czuję, że organizatorzy mogą mieć za rok problemy z frekwencją, bo wiem, że niektórym taki profil trasy nie odpowiada. Boliwia płaci, ale to nie powinno być decydujące. Ten Dakar był rzeczywiście bardzo trudny, ale każdy jest trudny – dodał.
Jaki powinien być przyszłoroczny Dakar?
– Przede wszystkim dwa razy dłuższy. Powinien trwać cztery tygodnie. Gdybym miał układać Dakar, to bym zrobił 20 tys. kilometrów przez Argentynę, Peru, Chile, Brazylię i Paragwaj. To byłby taki rajd, w którym człowiek czułby się jak w długim, spełnionym życiu. No i byłoby gorąco, tak jak na Dakarze w Afryce – wspomniał Sonik.
Bardziej afrykańskich warunków oczekiwałby też Przygoński. „Fajny byłby powrót do Peru, gdzie są mocno pustynne tereny. Boliwia jest ok, ale trzeba przez nią szybciej przejechać” – podkreślił.
Tegoroczny Rajd Dakar zakończył się w sobotę uroczystym przejazdem pojazdów w Buenos Aires. Wystartowało w nim dziewięciu polskich kierowców, a ukończyło pięciu – oprócz Sonika i Przygońskiego motocyklista Paweł Stasiaczek, Kamil Wiśniewski na quadzie i Dariusz Rodewald w zespole holenderskiej ciężarówki. Wycofali się motocykliści Jakub Piątek, Adam Tomiczek i Maciej Berdysz oraz Sebastian Rozwadowski, który był pilotem litewskiego kierowcy Benediktasa Vanagasa.
(PAP)