Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 12:08
Reklama KD Market

Ameryka podzielona

Ameryka podzielona
fot. Unsplash.com

Polaryzacja społeczeństwa amerykańskiego po ostatnich wyborach prezydenckich, umocniona poprzez brutalny język politycznej rywalizacji, powoduje, że absurdalna jeszcze niedawno idea secesji niektórych stanów, pojawia się także w mediach głównego nurtu, czyli tzw. mainstreamie. Badania nastrojów opinii publicznej pokazują, że część Amerykanów już teraz uważa, że kraj znajduje się w okresie „zimnej wojny domowej”. O tym niepokojącym zjawisku pisze portal publicznego radia NPR.

Termin „zimna wojna domowa” po raz pierwszy w badaniu sondażowym pojawił się na krótko przed wyborami prezydenckimi, w październiku 2020 roku. Wtedy to magazyn „Business Insider” pisał o dramatycznych podziałach i wskazywał, że ponad połowa Amerykanów uważa, że są one niemożliwe do załagodzenia. 

Jeszcze bardziej szokujące rezultaty przyniosły sondaże przeprowadzone rok po wyborach, więc jesienią ubiegłego roku. 

Wydział polityczny Uniwersytetu Virginia opublikował dane, z których wynikało, że większość wyborców, którzy w 2020 roku głosowali na Donalda Trumpa, chce by ich stany odłączyły się od reszty kraju. 

Z kolei co najmniej  41 proc. wyborców Joe Bidena stwierdziło, że „być może” nadszedł czas „jakiejś formy podziału kraju”.

Okazuje się, że najbardziej pesymistycznie na losy kraju spoglądają młodzi ludzie – to właśnie wyborcy do 30. roku życia wykazywali niepokój o stan demokracji. Więcej, to oni wskazywali, że za ich życia może dojść do konfliktu o charakterze wojny domowej. Z jeszcze innego badania wynika, że co trzeci Amerykanin już teraz uważa, że „pewien rodzaj przemocy” przeciw strukturom rządowym jest dopuszczalny.

Naukowcy Uniwersytetu Maryland uspokajają, że respondenci bardzo często mają tendencję do ujawniania swoich obaw, które mogą wcale nie mieć uzasadnienia w rzeczywistości. 

Zwłaszcza w sytuacji, gdy kraj, a nawet świat, zmaga się z globalnymi wyzwaniami – jakim obecnie jest pandemia, która zmusiła nas do wielu wyrzeczeń i u niektórych wywołała rodzaj buntu wobec wprowadzanych restrykcji, nakazów i obostrzeń.

Prawo federalne daje sporą niezależność poszczególnym stanom. W ostatnim czasie jesteśmy świadkami batalii stanów o prawo do decydowania w takich kwestiach, jak aborcja czy kontrola posiadania broni. W tych sprawach na poziomie federalnym w przypadku sporów ostateczne decyzje podejmuje Sąd Najwyższego USA. 

Ale stanowe legislatury mogą decydować w takich sprawach, jak legalizacja marihuany. Dlatego obecnie linia podziału pomiędzy stanami konserwatywnymi a liberalnymi nie jest tak stanowcza jak w 1860 roku, wyznaczona linią Masona-Dixona – oddzielającą terytoria niewolnicze od tzw. wolnej ziemi. 

Ponadto, to że jeden stan uznawany jest za konserwatywny, wcale nie musi oznaczać, że wyborcy opowiedzą się jednoznacznie za – tutaj przykład – odłączeniem się od Ameryki Bidena. 

W wyborach prezydenckich w 2020 roku w Teksasie wygrał co prawda Donald Trump, ale łupem Joe Bidena padło w tym stanie sześć najbardziej zaludnionych dystryktów kongresowych. Stany zmieniają swoje barwy, z mocno czerwonych przekształcają się w niebieskie albo na odwrót. Za przykład niech posłuży wymieniony tutaj Teksas, który w  wyborach w 1964 roku był stanem niebieskim, czyli demokratycznym, który zagłosował na Johna Kennedy’ego. Podczas gdy czerwona, czyli republikańska wtedy Kalifornia wsparła Richarda Nixona. Dziś to sytuacja nie do pomyślenia.

To wszystko sprowadza nas do stwierdzenia, że o ile dzisiejsza Ameryka wydaje się być mocno podzielona w swoich opiniach i podejściu do najważniejszych spraw społeczno-politycznych, to trudno sobie wyobrazić, że może dojść do dramatycznej konfrontacji. 

Daniel Bociąga[email protected][email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama