Broń Ameryki, zostaniesz obywatelem
Ledwo w poprzednim przeglądzie wspomniano o francuskim Legion d'Etrangers (Legia Cudzoziemska) a już całkiem serio pewien komentator wychodzi z radą dla władz wojskowych sił lądowych (a pewnie też innych), aby pójść za tym wzorem, bo lekceważenie przestępstw czy też brak wykształcenia średniego, przy rekrutowaniu kandydatów, może odbić się negatywnie na morale amerykańskich sił zbrojnych.
Do tej pory nie ma jeszcze kryzysu w siłach zbrojnych, bo po prostu przedłużono służbę czynną w Iraku o dalszy okres.
Co prawda, są rozwiązania kłopotliwej sytuacji, na przykład wycofanie się z Iraku albo wprowadzenie powszechnego poboru do wojska jak pisze Max Boot. Jednak ani jedno ani drugie nie jest możliwe, bo to pierwsze oznacza porażkę, czyli zwycięstwo terrorystów a to drugie obniżenie jakości wojsk. Sam Boot przyznaje, że już wcześniej pisał, aby poszerzyć bazę rekrutacyjną, czyli sięgnąć poza rzesze obywateli amerykańskich i osób mających stały pobyt w Stanach Zjednoczonych.
Naprzeciw tym oczekiwaniom wychodzi ustawa, która ma być niebawem przyjęta, o nazwie "Development, Relief and Education for Alien Minors" (pol. Ustawa o rozwoju, pomocy i kształceniu niepełnoletnich cudzoziemców pierwsze litery tych słów układają się w akronim, DREAM, co znaczy sen, marzenie senne). Według tej ustawy, obywatelstwo amerykańskie ma być przyznane dzieciom nielegalnych imigrantów pod warunkiem ukończenia szkoły średniej, braku przestępstwa, uzyskanie przynajmniej dwuletniego wykształcenia pomaturalnego albo też odbycia dwuletniej służby wojskowej.
Komentator chwali ten pomysł i pisze, że trzeba pójść dalej i zaproponować obywatelstwo amerykańskie każdemu cudzoziemcowi, który zgłosi się do służby w amerykańskich siłach zbrojnych. (Czy takie propozycje nie były przerabiane w Polsce za czasów świetności w siedemnastym wieku?). Tacy kandydaci kierowani byliby do służby w jednostce wzorowanej właśnie na przykładzie francuskim. Ostatecznie też można byłoby włączyć tych kandydatów do jednostek regularnych, po okresie nauki języka angielskiego. Jak pokazuje historia Ameryki, pisze Max Boot, imigranci służyli w amerykańskich siłach zbrojnych już w czasie wojny secesyjnej było ich wówczas do 20 procent, teraz jest siedem procent. Tak samo postępują inne kraje, na przykład Anglia, gdzie do służby wojskowej przyjmuje się nepalskich Gurkhów (ostatnio w sprawie obywatelstwa brytyjskiego dla tych żołnierzy wybuchł skandal, bo urzędnicy imigracyjni odmówili sporej grupie Gurkhów obywatelstwa, ale sprawa zakończyła się pozytywnie po interwencji z najwyższego szczebla rządowego).
Tak dochodzi komentator do kwestii najemnych sił zbrojnych i pisze, że niektórzy autorzy listów do niego uważają, że najemnicy w siłach zbrojnych mogą doprowadzić do upadku mocarstwa amerykańskiego, jak niegdyś doprowadzić mieli do upadku imperium rzymskiego. Co nie jest prawdą, powiada przytoczony historyk amerykański specjalizujący się w tej dziedzinie, bo w końcu pierwszego wieku naszej ery większość żołnierzy w rzymskich legionach nie miała rzymskiego pochodzenia, byli to po prostu najemnicy, ale między innymi dzięki nim cesarstwo rzymskie przetrwało pięćset lat.W tym miejscu komentator wyraża życzenie: "if only the Pax Americana were to last half as long!" (pol. "oby Pax Americana przetrwało tylko połowę tego (czasu)!") i w zakończeniu pisze tak: "Zresztą Stany Zjednoczone już szeroko zatrudniają najemników. Uzależnieni jesteśmy od dziesiątków tysięcy podwykonawców w Iraku, Kolumbii i w innych krajach, wielu z nich nie jest Amerykanami.
Byliby dla nas większym pożytkiem, gdyby nosili mundury i wykonywali rozkazy, co pozwoliłoby uniknąć zamieszania jak ostatnio w Iraku, gdzie żołnierze piechoty morskiej zatrzymali 19 pracowników amerykańskiej firmy inżynieryjnej pod zarzutem rzekomego strzelania do tych żołnierzy. Czy cudzoziemcy zapisaliby się do służby dla Wuja Sama? Sądzę, że tak, bo wielu ludziom rozpaczliwie zależy na przeniesieniu się do naszego kraju. Kilka lat służby byłoby niewielką ceną i nie byłoby też żadnej wątpliwości, że są oni właśnie takimi imigrantami, jakich potrzebujemy: umotywowani, pracowici. Bo jakie jest inne wyjście? Premie w wysokości 100 000 dolarów? Rekrutowanie przestępców?"
Po odmowie Francji wzięcia udziału w wojnie irackiej kilku kongresmanów prowadziło akcję, aby w restauracjach na Kapitolu zmienić nazwę "French fries" (frytki) na "freedom fries" (frytki wolności). Teraz zaś główny organizator tej akcji, Walter Jones (republikanin z Płn. Karoliny), podpisuje wraz z innymi projekt rezolucji apelującej do prezydenta Busha o ogłoszenie zwycięstwa i o sprowadzenie wojsk do kraju do października 2006 roku. Podjęciu projektu takiej rezolucji sprzyja atmosfera społeczna, bo badania wskazują, że tylko 50 procent Amerykanów uważa, że amerykańskie siły zbrojne powinny zostać w Iraku.
Na atmosferę tę składają się też wiadomości z Anglii, gdzie powstała sprawa tzw. protokołu z Downing Street (ang.Downing Street memo) z posiedzenia z udziałem brytyjskiego premiera Tony Blaira i szefa angielskiego wywiadu, który miał powiedzieć premierowi, że w Waszyngtonie wszystko prowadzi się tak, aby informacje wywiadu oraz fakty spreparowane zostały dla uzasadnienia wojny w Iraku. Jednak, jak piszą komentatorzy tygodnika "Time", są pewne oznaki, że może nastąpić punkt zwrotny w kwestii wojennej wyprawy do Iraku. Tą oznaką jest wypowiedź szefa Naczelnego Dowództwa generała Johna Abizaida, który ocenia, że "(...) coraz trudniej znaleźć w Waszyngtonie ludzi wierzących w (powodzenie) misji", gdy tymczasem żołnierze nadal w nią wierzą.
Porter Goss, dyrektor CIA, udziela tygodnikowi "Time" wywiadu, swego pierwszego od czasu objęcia tego stanowiska. Udzielone przez niego odpowiedzi są charakterystyczne dla wszystkich innych dyrektorów podobnych instytucji. Na pytanie, kiedy schwytany zostanie Osama bin Laden, Goss odpowiada, że trzeba wzmocnić najsłabsze ogniwa w walce a terroryzmem i działać "w konwencjonalnym świecie w sposób niekonwencjonalny, który będzie do zaakceptowania przez społeczność międzynarodową".
Z tej odpowiedzi dziennikarz sądzi, że dyrektor CIA wie, gdzie się znajduje bin Laden a sam Goss powiada "mam doskonałe pojęcie, gdzie się on znajduje. Jakie ma pan następne pytanie?" Dyrektor Goss jest pewien, że ruszono na wojnę bez sfałszowanych dowodów z wywiadu i jednocześnie uważa, że istnieje spore prawdopodobieństwo, że Al Kaida może ponownie zaatakować Stany Zjenoczone. Licząc się z tym, CIA pod jego kierownictwem pracuje nad poprawą jakości działania, nad jej ilościowym powiększeniem, nad zmianą systemów, poczynając od samej rekrutacji, aby mieć uszy i oczy o zasięgu globalnym.
O ostatnich zmianach organizacyjnych w amerykańskich służbach wywiadowczych Porter Goss mówi, że czuje się tak, jakby spadł z niego ogromy ciężar i jakby lepiej się mu pracowało. Na stanowisku dyrektora CIA pozostanie tak długo, jak długo będzie potrzeba prowadzenia walki z terrorystami. Przypomina też, że z Johnem Negroponte uczęszczał do tego samego uniwersytetu (Yale) i między sobą mają pewną umowę, że ja nic nie powiem, jeśli ty też nic nie powiesz.
źródła:
o rekrutacji obcokrajowców do amerykańskich sił zbrojnych za dziennikiem "Los Angeles Times", wydanie na 16 czerwca, artykuł "Defend America, Become American", autor Max Boot,
o projekcie kongresowej rezolucji wzywającej prezydenta Busha do ogłoszenia zwycięstwa i wycofania wojsk amerykańskich z Iraku do października 2006 roku, za tygodnikiem "Time", wydanie na 27 czerwca, artykuł "Bushąs War Worries", autor Massimo Calabresi i in., str. 15,
o rozmowie dziennikarza Timothy J. Burgera z dyrektorem CIA Porter Gossem, za tygodnikiem "Time" wydanie na 27 czerwca, dział "Interview", str. 6.
Broń Ameryki
- 07/06/2005 03:08 AM
Reklama