Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 17 listopada 2024 01:55
Reklama KD Market

Co najmniej piątka Polaków wystąpi w Wimbledonie

Co najmniej pięcioro polskich tenisistów wystąpi w rozpoczynającym się w poniedziałek wielkoszlemowym turnieju na trawiastych kortach The All England Lawn Tenis and Croquet Club w Wimbledonie (z pulą nagród 10,085 mln funtów).


Na razie pewna występu w Londynie jest najlepsza obecnie polska tenisistka - Marta Domachowska, zajmująca 48. miejsce w rankingu WTA. Również 98. pozycja w klasyfikacji deblistek może pozwolić Domachowskiej na start w grze podwójnej.


Po kilkumiesięcznej przerwie zagra razem polski debel: Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski. Tenisiści, którzy przed rokiem doszli w Wimbledonie do drugiej rundy, mają za sobą występy z innymi partnerami.


W tym tygodniu startowali - jako najwyżej rozstawiony debel - w challengerze ATP w Brunszwiku (z pulą nagród 125 tys. dol.), ale przegrali w pierwszej rundzie 6:7, 5:7 z Hiszpanami Nicolasem Almagro i Aleksem Calatravą.


"Czy to oznacza słabszą dyspozycję? Trudno mi cokolwiek powiedzieć na ten temat, bo nie widziałem ich w grze. Wynik meczu świadczy o tym, że gra była bardzo wyrównana, o zwycięstwo ważyło się do samego końca - powiedział PAP szef wyszkolenia i członek zarządu Polskiego Związku Tenisowego, Wojciech Andrzejewski. - Nie można zbyt wielkiej wagi przywiązywać do tej porażki. Przed rokiem Mariusz i Marcin przegrywali niemal wszystko przed Roland Garros, a w nim doszli do trzeciej rundy".


W rywalizacji juniorek zagrają natomiast siostry Agnieszka i Urszula Radwańskie.


W tym tygodniu na londyńskiej trawie rozgrywane są eliminacje. Już na pierwszej rundzie singla i debla swój udział w nich zakończył łukasz Kubot. Natomiast w środę rozpoczną się kwalifikacje deblistek, z udziałem Klaudii Jans i Alicji Rosolskiej.


Polska para jest w nich rozstawiona z trójką, a w pierwszej rundzie zmierzy się z Japonkami Riką Fujiwarą i Saori Obatą.


"Nie sposób oceniać szans naszych tenisistów, bo na wyniki składa się wiele czynników. Jeśli nie wylosują od razu wysoko rozstawionych przeciwników to mają większą szansę na to by osiągnąć dobry wynik. My nie mamy konkretnych oczekiwań związanych z ich występem, ale bardzo się cieszymy, że coraz więcej Polaków pojawia się w turniejach Wielkiego Szlema" - dodał Andrzejewski.


Wimbledon jest najstarszym i najbardziej prestiżowym turniejem na świecie. Jego rangę dodatkowo podnosi specyficzna, najszybsza z nawierzchni, na której gra się praktycznie tylko przez cztery tygodnie w roku, na przełomie czerwca i lipca.


Jeden z czołowych tenisistów świata w okresie międzywojennym, Francuz Jean Borotra powiedział kiedyś: "Zaserwować asa w Wimbledonie, a potem umrzeć".


W ten sposób jeden z "Czterech Muszkieterów" tenisa tłumaczył dlaczego co roku wraca do Londynu. Pięciokrotnie wystąpił w wimbledońskim finale odnosząc zwycięstwa w 1924 i 1926 roku, a także przegrywając ze swoimi rodakami: Henri Cochetem w 1927 i 1929 roku oraz z Rene Lacostem w 1925.


Nie dziwi, że na kortach przy Church Road chociaż raz w życiu chce zagrać każdy kto uprawia tenis zawodowo i amatorsko. Jednak o zdobyciu legitymacji członkowskiej The All England Lawn Tennis and Croquet Club mogą marzyć tylko nieliczni.


Bardzo uważnie przestrzegane są bowiem zasady przynależności do The All England Club. Aby się w nim znaleźć trzeba spełnić szereg bardzo wygórowanych kryteriów. Pierwsza z dwóch możliwości to złożenie wniosku o przyjęcie w poczet 375 członków. W tym wariancie można tylko liczyć na czyjąś śmierć, ponieważ dotychczas nikt z własnej woli nie wystąpił z klubu.


Nie dziwią więc złośliwe komentarze, że najprostszą drogą do zdobycia legitymacji - uprawniającej do gry na trawiastych kortach przez 50 tygodni w roku (poza dwoma podczas turnieju) - jest wygranie siedmiu meczów wśród zawodowców, bo triumfatorzy turnieju uzyskują automatycznie honorowe członkostwo.


"Czemu przez kilka tygodni w roku wszyscy próbują sobie i światu wmówić, że na trawie da się grać w tenisa? To proste, wszystko po to, aby zdobyć legendarną kartę członkowską" - mówił przed laty w jednym z wywiadów John McEnroe.


Znanemu z porywczego charakteru Amerykaninowi jej zdobycie nie przyszło łatwo. Gdy w 1981 roku, w drugim swoim wimbledońskim finale, wygrał ze Szwedem Bjoernem Borgiem (przegrał z nim rok wcześniej), organizatorzy zdecydowali się ukarać go za "złe maniery" i nie wciągnęli na listę członków.


Na upragnioną legitymację musiał McEnroe czekać jeszcze dwa lata, bowiem w 1982 roku przegrał w finale z rodakiem Jimmym Connorsem. Za to w dwóch kolejnych sezonach odniósł zwycięstwa.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama