Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 09:27
Reklama KD Market

Konsul Piotr Semeniuk: Najbardziej będę tęsknił za ludźmi

Konsul Piotr Semeniuk: Najbardziej będę tęsknił za ludźmi
Konsul Piotr Semeniuk fot. Katarzyna Korza

O dyplomacji, ciężkiej pracy, umiłowaniu historii, Chicago i Polonii amerykańskiej z opuszczającym lokalną placówkę dyplomatyczną Piotrem Semeniukiem, konsulem ds. Polonii, komunikacji i dyplomacji publicznej, rozmawia Katarzyna Korza.

Katarzyna Korza: Skąd się wzięła dyplomacja w Pana życiu?

Piotr Semeniuk: Urodziłem się koło Lublina, w miejscu bliskim granicy, ona była wówczas zamknięta, ale była. To mnie intrygowało i była to chyba pierwsza inspiracja. Druga to oczywiście studia – po studiach prawniczych pisałem pracę magisterską o aspektach międzynarodowych, dokładnie o umowach stowarzyszeniowych pomiędzy Polską a Wspólnotami Europejskimi – był to rok 1993. Było to dla mnie bardzo ciekawe, wieloaspektowe i zakończyło się ogromnym wyróżnieniem, bo moja praca została uznana za najlepszą pracę magisterską w konkursie Ministra Spraw Zagranicznych w zakresie spraw międzynarodowych. Umowy między Polską a Wspólnotami Europejskimi nie były klasycznymi umowami międzynarodowymi, Wspólnoty Europejskie, z których powstała współczesna Unia Europejska miały jednocześnie atrybuty organizacji międzynarodowej i quasi państwa federalnego. Było to szalenie ciekawe, wspólnota i mechanizm są żywe, następuje tam wiele zmian, co widzimy dzisiaj jak na dłoni, ale wtedy, w 1993 roku, było dosyć odkrywcze i fascynowało mnie to, że Polska jest częścią Zachodu. W głowie pobrzmiewały rozmowy z tatą i dziadkiem, którzy byli wierni przedwojennej Polsce, a ich wiedza i wersja historii bardzo różniła się od tego, co słyszałem w szkole. Te rzeczy popchnęły mnie w kierunku dyplomacji, w nich znajdowałem swoją inspirację do pracy na tym polu.

A jakie są Pana relacje ze Stanami Zjednoczonymi?

– Pierwszy raz przyjechałem tutaj w 1993 roku na Światowe Dni Młodzieży w Denver, w Kolorado. I to było moje pierwsze spotkanie z Ameryką, o której tata i dziadek śpiewali: „to jest Ameryka, to słynne USA, to jest ten piękny kraj, na ziemi raj”. Natomiast jako konsul przyjechałem w 2017 roku i kończę kadencję po dokładnie 4 latach.

Jak zweryfikowało się Pana spojrzenie na Amerykę w ciągu czterech lat pracy tutaj?

– Po pobycie w Denver kilka razy byłem jeszcze w Stanach. Byłem szefem Biura Promocji Miasta Lublina i sekretarzem Oddziału Lubelskiego Stowarzyszenia Wspólnota Polska, więc przyjeżdżałem z misjami gospodarczymi, kulturalnymi, z rozmaitymi delegacjami. Byłem między innymi w czasie jednej z takich wizyt i w redakcji „Dziennika Związkowego”, i w PNA (Polish National Alliance – red.), a z KPA (Kongres Polonii Amerykańskiej – red.) realizowaliśmy projekt pomocy Polskim Szkołom na Wschodzie. Ale w trakcie takich krótkich wizyt widzi się tylko niektóre elementy, aspekty, wszystkie spotkania mają jednak charakter odświętny, więc było to zupełnie co innego niż 4 lata regularnej pracy. W ciągu tych czterech lat wiele rzeczy udało się zrobić, wielu ludzi poznać, były to moje zadania jako konsula ds. Polonii, żeby przy współudziale Polonii tę polskość wspierać i budować.

Jaka jest z Pana perspektywy Polonia amerykańska i chicagowska?

– Przede wszystkim liczna. W naszym okręgu konsularnym mieszka 60-70 mln osób, z czego 3,1 mln to Polonia – te osoby, które w poprzednim spisie powszechnym zadeklarowały, że są Polakami. To jest bardzo dużo, szczególnie w świetle faktu, że jest to wybór jednokrotny, czyli respondent nie deklaruje już żadnego innego pochodzenia ani narodowości. Zwracam na to uwagę, ponieważ kilkanaście lat temu, kiedy podobny spis przeprowadzono w Kanadzie, udostępniono możliwość dwukrotnego wyboru i wtedy liczba zadeklarowanych Kanadyjczyków polskiego pochodzenia wzrosła trzykrotnie w stosunku do spisu poprzedniego. Konsulat szacuje, że potwierdzonych polskich obywateli mamy w naszym okręgu kilkaset tysięcy.

Dzięki pracy tutaj wiem, że Polonia Amerykańska jest wielopłaszczyznowa, mamy kilka generacji. Mamy tę Polonię – potomków Polaków, którzy przybyli tutaj w XIX wieku, która cały czas kultywuje polskość, choć akurat w Chicago tego nie widać, bo mieliśmy tutaj kolejne fale emigracji. Ale są takie miejscowości w Stanach, jak etniczne tereny w środkowym Wisconsin, w Nebrasce – Omaha i okolice – gdzie mamy stuprocentowe polskie tereny, wyłącznie polskie nazwiska i ludzie mówią o sobie „My, Polacy”. Tam nowszej Polonii nie ma. Następnie mamy tę emigrację żołnierską, tę powojenną i wreszcie postsolidarnościową. W polskich szkołach uczyło się o „dwóch narodach, jednym sercu”, jak przypomina prof. Dominic Pacyga, no i ja to podejście jak najbardziej rozumiem i wspieram.

Ale czy te „dwa narody, jedno serce” nie wydłuża krwiobiegu? Jak Pan widzi rolę Polonii w utrzymywaniu polskości? Jest to coraz trudniejsze.  

– Przede wszystkim widzę porozumienie między Polską a Ameryką. Dzięki takiemu podejściu prezydent Stanów Zjednoczonych mógł powiedzieć w Polsce: „Przywożę pozdrowienia od milionów Amerykanów dumnych z polskiego pochodzenia”. Dzięki sojuszowi polsko-amerykańskiemu jako kraj zyskujemy na arenie międzynarodowej i na bezpieczeństwie. Ogromna w tym rola i zasługa właśnie Polonii. Natomiast oczywiście prawdą jest, że wszystko się zmienia i ja również pamiętam Chicago sprzed 30 lat, niektóre miejsca, jak Milwaukee czy Belmont, były zupełnie polskie. Teraz wygląda to po prostu inaczej, kontaktujemy się w inny sposób, nie musimy zamieszkiwać w jednym miejscu, żeby być wspólnotą i mieć kontakt. Polskość trwa także poza Polskim Trójkątem, inaczej niż kiedyś, w wymiarze językowym, kulturowym.

Konsul Piotr Semeniuk fot. Katarzyna Korza

W Polsce funkcjonuje w myśleniu o Polonii, również chicagowskiej, wiele stereotypów. Z tamtej perspektywy trudno poznać historię Polonii i myślę, że Polacy, którzy nigdy w Stanach nie byli, byliby bardzo zdziwieni jej bogactwem.

– To prawda. Jest to fenomen tej Czwartej Polskiej Dzielnicy w Ameryce. Powstał nawet taki film. Na początku XX wieku we Lwowie miała miejsce Wystawa Światowa Czterech Polskich Ziem. To jest symboliczne, była to wystawa polskich przedsiębiorstw z Księstwa Warszawskiego i Cesarstwa Rosyjskiego, z Zaboru Pruskiego i Pomorza, Galicji, i – uwaga – czwartej dzielnicy – amerykańskiej. To rzeczywiście jest tak i w Polsce nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo też nie chciano, żeby ludzie to wiedzieli, że w Stanach jest ta część Polski, która wyjechała z zaborów po powstaniu i która kontynuowała tradycje I Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Polacy, którzy stamtąd przyjechali, przenieśli na grunt amerykański wartości demokratyczne z dawnej Rzeczypospolitej. I jest to coś, co Amerykę budowało, warto o tym mówić.

A potem? Dlaczego tak mało wiemy o historii Polonii w Polsce?

– Druga Rzeczpospolita była inna niż pierwsza, zresztą powrót Hallerczyków tutaj, a nie do Polski, gdzie nie znalazło się dla nich miejsca, o tym świadczy. Hallerczycy ginęli w Bitwie Warszawskiej, mamy tutaj groby Polaków rozsiane po całym Chicago, Bitwa nad Niemnem potem, wojna polsko-bolszewicka, słynny chrzest Hallera z morzem, tam byli polscy chłopcy z Chicago, ale o tym nie uczyło się w PRL. Po II wojnie światowej polityka komunistycznych władz polskich była taka, żeby od „imperialistów amerykańskich” się odciąć, i w ten sposób od Polski oddzieliła się cała polska kultura na Zachodzie. W krwiobiegu polskiej kultury nie było tego ważnego elementu, nie było Londynu w Wielkiej Brytanii, Francji, Stanów Zjednoczonych, nie było więc ani polonijnych twórców, ani przedsiębiorców. Dlatego nie uczyliśmy się, jak wyglądało polskie życie w Ameryce i jak bardzo było ono, choćby historycznie, bogate. Dopiero teraz możemy nadrabiać ten stracony czas.

Pana również to zaskoczyło?

– Przyznaję, że trochę tak. 20 lat temu w polskich miejscowościach w Wisconsin widziałem Polonię tańczącą polkę, która być może wyglądała już bardziej jak country, ale była wykonywana z tak ogromnym pietyzmem, że do dzisiaj dla mnie jest to godne podziwu. Albo śpiewniki pisane fonetycznie, żeby można było śpiewać polskie pieśni w kolejnych pokoleniach. Moją rolą były również spotkania z tą najstarszą Polonią. I te spotkania, które się odbyły, były wyjątkowe. Cieszę się, że mogłem podziękować im za życie polskimi tradycjami.

Chciałabym zapytać Pana o Chicago trochę w oderwaniu od Polonii. Co Pan lubi w mieście, a czego nie?

– Urzekająca jest architektura Chicago, a przyznaję, że nie zdawałem sobie sprawy, że jest to taka perła! Jestem szczęśliwy, że mogłem poznać pracę wspaniałych architektów, zresztą, również konsulat jest zaprojektowany przez architekta światowej sławy.

Gdybym miał na coś narzekać, to chyba na drogi. Układ komunikacyjny jest jednak specyficzny, jakość nawierzchni dyskusyjna. Choć przyznaję, że w pewnej odległości od Chicago są piękne, bardzo malownicze i krajobrazowe drogi o znakomitej jakości.

Jakie miejsce, które Pan odwiedził w Stanach Zjednoczonych, uważa Pan za najpiękniejsze?

– Jestem lokalnym patriotą, więc Lublin w Wisconsin, i jest to wybór serca. Jeśli chodzi o dalsze tereny i stany, to jestem zachwycony Kolorado. Góry Skaliste to jest dla mnie coś fantastycznego. Całej Ameryki nie zwiedziłem, choć zanim zostałem konsulem, przejechałem wzdłuż i wszerz cały kraj. Teraz miałem możliwość wjechać głębiej w niektóre rejony, zatrzymać się na dłużej. I takie rejony, w których ludzie są zwykle tylko przejazdem, na przykład Omaha i okolice, były dla mnie niezwykłą niespodzianką. Zatrzymałem się tam z rodziną na 3 dni, z fascynacją odkrywaliśmy kolejne ślady polskości. Mówi się, że Europa obdarzona została historią, a Stany Zjednoczone geografią, ale sporo historii jest również w Ameryce i miałem okazję się o tym przekonać.

Jest Pan znany z umiłowania dla historii, w tym polskich śladów w architekturze sakralnej.

– Podobno – wg rankingu – najpiękniejszym kościołem jest kościół pw. św. Jana Kantego w Chicago, ale ja w kościołach odkrywam ślady historii Polski niezauważone i zapomniane. Może pomaga mi świeższe oko, mieszkańcy są już do wszystkiego przyzwyczajeni. Zdarzyło mi się odnaleźć z tyłu kościoła św. Stanisława Kostki taki stary skarb – starą, zardzewiałą tablicę z nazwiskami 800 żołnierzy ochotników, którzy do Europy pojechali walczyć w I wojnie światowej. Dzięki współpracy z parafią i IPN-em udało nam się tę tablicę odnowić i na stulecie tego wydarzenia – nazwiska tych dzielnych ludzi ocalić od zapomnienia.

Praca dyplomaty ma dużo plusów i minusów. Jakie są wyzwania, jakie są trudności w zawodowej dyplomacji, kto się do takiej pracy nadaje?

– To wszystko zależy od tego, co kto lubi. Na pewno trzeba być przygotowanym na zmiany miejsca zamieszkania i trudności adaptacyjne choćby. Ale jeśli ktoś ma wyrozumiałą i kochającą małżonkę, chce pracować z ludźmi i w różnych kulturach, i lubi to, to jest praca bardzo dobra. Ale też dzieci – mimo kolejnych wyzwań adaptacyjnych – stają się bogatsze o doświadczenia, które mogą wykorzystywać kiedyś zawodowo. W moim przypadku chęć pracy z ludźmi jest determinująca. Najważniejsza jest zdolność do dialogu i otwartość, dialog to słowo klucz.

Pana 4 lata w Chicago przypadły na bardzo trudny okres. Ostatnie półtora roku na wielu polach były wyzwaniem dla konsulatu i wszystkich jego pracowników. Jak Pan będzie opowiadał o tych latach w Polsce?

– Cztery lata tutaj dla mnie to były setki, tysiące spotkań, tysiące różnych spraw pojedynczych osób, bo przecież taka jest funkcja konsulatu. Gdy przegląda się gazety, to znajdziemy tam głównie uroczystości i imprezy oficjalne, ale pamiętajmy, że praca konsula to codzienna praca, podkreślam – całego zespołu konsularnego, ciężka, wartościowa praca urzędnicza.

Na pewno mówiąc o czasie życia i pracy tutaj, będę wspominał ludzi, którzy niezwykle poświęcają się w pracy na rzecz polskości. Mowa tutaj również o organizacjach polonijnych, ich liderach i członkach, szkołach, osobach włączających się w najróżniejsze przedsięwzięcia i wreszcie – Polakach, którzy odnieśli sukces biznesowy tutaj, w Stanach Zjednoczonych. Czasem są to ludzie, którzy nie są członkami organizacji polonijnych, ale przez swoją ciężką pracę zawodową w różnych zawodach, świadczą o swoim pochodzeniu. Wśród Polonii są ludzie zróżnicowani wiekiem, politycznie, wyznaniowo: bo i katolicy, i protestanci, i prawosławni, i Żydzi polscy, i osoby bezwyznaniowe, mamy całą gamę ludzi deklarujących pochodzenie polskie. Jest to ogromne bogactwo i jestem ogromnie wdzięczny za postawę Polaków tutaj, za ich niesamowitą inicjatywę i wolontariat – bo to są tysiące ludzi, którzy chcą robić coś poza pracą zawodową, żeby polskość była widoczna. Moją rolą czasem było wyłącznie łączenie ludzi i pokazywanie, że to ma sens.

Jest Pan znany wśród Polonii ze zdolności komunikacyjnych i organizacyjnych. Było łatwo w Chicago czy się Pan napracował?

– Rzeczywiście, pracy było dużo. Wracałem do domu późno, a w domu miałem telefon, który po prostu jest narzędziem pracy. Istotna jest również różnica czasu z Polską, która powodowała, że musiałem pracować bardzo wcześnie. Więc tak, było intensywnie, ale przyjeżdżając tutaj, wiedziałem, że wyzwania są duże, podobnie jak odpowiedzialność, i nie bałem się tego. Ale – znów wrócę do ludzi – było z kim i dla kogo pracować.

A co było najtrudniejszym momentem w pracy w konsulacie?

– Dużym wyzwaniem były wizyty oficjalne, w tym wizyta Pary Prezydenckiej, nad którą pracował cały zespół Konsulatu Generalnego RP w Chicago i wspierały nas organizacje polonijne, a było to ogromne wyzwanie logistyczne, protokolarne, do tego spotkanie w Millennium Park było po prostu imprezą masową, a więc wymagającą szeroko zakrojonej współpracy z miastem, zapewnienia bezpieczeństwa, itd. Ale wszystko się powiodło. Czasami w dyplomacji zawodowej zdarzają się sytuacje zupełnie odkrywcze, z których wynika, że poprzez kontakty z ludźmi można zrobić coś dobrego dla kraju – nie jesteśmy Waszyngtonem, ale możemy realizować na naszym odcinku dyplomację publiczną przez kontakty z Amerykanami, które przekładają się na stanowisko strony amerykańskiej w różnych dziedzinach czy choćby w kwestiach wizerunkowych Polski. To jest stałe wyzwanie placówek dyplomatyczno-konsularnych.

A problemy z paszportami? To był chyba dosyć kluczowy problem w pandemii? 

– Tak. Niestety, możliwości konsulatu są ograniczone, a mieliśmy kilkanaście razy większe zapotrzebowanie na paszporty polskie w związku z tym, że nie można już było polecieć do Polski na paszporcie amerykańskim. A polskie prawo mówi wyraźnie, że obowiązuje prawo krwi, więc jest naprawdę wiele osób, które do polskiego dokumentu mają prawo i chciały go uzyskać w trudnym momencie. Faktycznie trudno było temu wyzwaniu sprostać. Ale zrobiliśmy, co mogliśmy, był i dodatkowy punkt konsularny, i dodatkowych 3 pracowników konsularnych, i rozwiązania, które pomogły w tej trudnej sytuacji.

Czy po tej wytężonej pracy na rzecz chicagowskiej Polonii wróci Pan do Polski czy będzie Pan znów pracował poza granicami kraju?

– Wracam do kraju, mam już konkretne plany, ale dzisiaj mogę jedynie powiedzieć, że będę nadal realizował projekty międzynarodowe.

Za czym będzie Pan tęsknił po wyjeździe z Chicago?

– Za ludźmi. Chciałbym, korzystając z okazji, podziękować Sz. P. Czytelnikom Dziennika Związkowego i całej Polonii w chicagowskim okręgu konsularnym za 4 lata wspólnej pracy na rzecz polskości w Stanach Zjednoczonych. W szczególny sposób dziękuję moim najbliższym, czyli małżonce Leonardzie i dzieciom za wyrozumiałość i wsparcie, Panu Konsulowi Piotrowi Janickiemu, Pani Konsul Małgorzacie Bąk-Guzik i wszystkim współpracownikom konsulatu za owocną współpracę, liderom i społecznikom jakże licznych polonijnych organizacji, szkół, parafii i mediów, za tak wiele wspólnych przedsięwzięć służących promocji Polski i polskiej społeczności w USA. Jednocześnie przepraszam, że nie udało się mi zrealizować wszystkich planów i np. dotrzeć do wszystkich fantastycznie działających polskich instytucji i szkół, szczególnie poza metropolią chicagowską. COVID-19 był niestety dużym wyzwaniem dla nas wszystkich. Jeśli ktoś z Państwa chciałby spotkać się ze mną przed moim wylotem do Polski, zapraszam do udziału w rocznicowych obchodach Porozumień Sierpniowych 1980 i NSZZ ‘Solidarność’, które odbędą się „w tę ostatnią niedzielę” 29 sierpnia o godz. 10:00 w Polskiej Misji Duszpasterskiej pw. Trójcy Świętej w Chicago, prowadzonej przez Księży Chrystusowców z Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. Do zobaczenia na naszych przyszłych życiowych szlakach w Kraju lub za granicą.

Panie Konsulu, w imieniu „Dziennika Związkowego” dziękujemy za owocną współpracę, a także życzymy powodzenia w nowych wyzwaniach.

– Dziękuję.

A my dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiała:

Katarzyna Korza[email protected]


Afghanistan crisis - Kabul Airport - 26 Aug 2021

Afghanistan crisis - Kabul Airport - 26 Aug 2021

IMG_3474

IMG_3474

IMG_3463

IMG_3463

IMG_3460

IMG_3460

IMG_3459

IMG_3459

IMG_3457

IMG_3457

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama