Wzrosła liczba nieobecności i dwój wśród chicagowskich licealistów, zwłaszcza w biedniejszych dzielnicach
We wtorek 22 czerwca oficjalnie zakończył się rok szkolny w chicagowskich szkołach publicznych. Z ulgą odetchnęli nie tylko uczniowie, ale również rodzice i nauczyciele. To już drugi rok szkolny, który daleki był od normalnego. Jego konsekwencje pozostaną z nami na długo, nawet jeśli od września wszyscy uczniowie w Illinois mają fizycznie powrócić do ław szkolnych.
Nareszcie można zamknąć laptopy i książki, lecz wyzwania, jakie stworzył zakończony właśnie pandemiczny rok szkolny pozostaną z nami na długo. Nie chodzi tylko o zaburzony porządek i rutynę, których uczniowie z pewnością nie zapomną, frustrację rodziców i manewry nauczycieli, którzy musieli dzielić swoją uwagę między nauczanie w klasie i online. Według analizy przeprowadzonej przez WBEZ, pandemia sprawiła, że więcej chicagowskich uczniów, zwłaszcza licealistów z biednych dzielnic, nie zaliczyło klas, co zwiększa ryzyko porzucenia szkoły.
W czterdziestu chicagowskich liceach zlokalizowanych głównie na zachodzie i południu miasta, w których większość uczniów pochodzi z biednych rodzin, jedna czwarta uczniów w ogóle nie pojawiała się w szkole – ani fizycznie, ani online. To dane z przypadającego w kwietniu końca trzeciego kwartału. Dla porównania, ogólna frekwencja w szkołach w całym mieście wynosiła w trzecim kwartale 91 proc. W biednych szkołach zaobserwowano też niższe oceny. Co piąty uczeń dostał „F”, czyli najniższą ocenę, z matematyki lub angielskiego.
Oceny za trzeci kwartał z reguły są niższe, zaś na koniec roku uczniowie „podciągają się” i wychodzą na prostą. Gorsze oceny i niższa frekwencja to też typowe zjawiska w szkołach w biedniejszych dzielnicach. Lecz tym razem problem został dodatkowo spotęgowany przez pandemię. Uczniowie z biedniejszych szkół nie tylko nie oddawali prac na czas – oni po prostu nie przychodzili na zajęcia. Zawalenie jednej klasy nie było niczym nadzwyczajnym przed pandemią. Lecz w czasie pandemii powszechne stało się zawalanie kilku klas jednocześnie.
Tymczasem badania wykazały, że nawet jedno „F” w pierwszej czy drugiej klasie liceum może zaważyć na przyszłości ucznia i znacznie zmniejszyć jego szanse ukończenia szkoły średniej.
Największe nieobecności wśród licealistów zanotowano wśród czarnoskórych (25,6 proc.) i latynoskich (18,5 proc.) uczniów, podczas gdy nieobecności białych uczniów były na poziomie 10 proc. Proporcje przedstawiają się podobnie, choć liczby są niższe, w przypadku uczniów szkół podstawowych: 11 proc. nieobecności wśród czarnoskórych, 6,6 proc. wśród Latynosów i 3,6 proc. wśród białych uczniów.
Liczba złych ocen na szczęście nie zwiększyła się w chicagowskich podstawówkach, a zwłaszcza w młodszych klasach. W szkołach podstawowych uczniowie meldowali się na zajęcia – osobiście lub przed ekranem – z normalną częstotliwością.
Słabe oceny i nieobecności to nie jedyny problem. Brak kontaktu z rówieśnikami odbił się na zdrowiu psychicznym nastolatków. Wielu uczniów wpadło w przygnębienie, izolację, a nawet depresję. Brakowi motywacji do nauki w wielu przypadkach nie sprzyjał brak warunków do nauki w domu, brak internetu i sprzętu (mimo rozdania przez CPS 100 tys. laptopów). Wielu uczniów z biedniejszych dzielnic zostało zaangażowanych w pomoc w opiece nad młodszym rodzeństwem, a niektórzy nawet podjęli pracę, żeby wspomóc osłabione budżety domowe.
Swego rodzaju ulgę miała przynieść możliwość powrotu licealistów do szkół w połowie kwietnia. Jednak tylko jedna trzecia uczniów szkół średnich deklarowała w kwietniu fizyczny powrót na zajęcia. W rezultacie do klas powróciło tylko 11 proc. licealistów i około 26 proc. uczniów podstawówek. Nauczyciele musieli wykonywać trudny manewr jednoczesnego nauczania fizycznie w klasach dla garstki uczniów oraz tych przed ekranami komputera. Nawiązanie kontaktu z uczniem pozostało sporym wyzwaniem.
Jakby tego wszystkiego było mało, dodatkową niepewność wprowadziło napięcie między związkiem zawodowym nauczycieli, Chicago Teachers Union a burmistrz Lori Lightfoot związane z powrotem do szkół, które prawie zakończyło się kolejnym strajkiem nauczycieli.
W związku ze wspomnianymi wyzwaniami chicagowskie kuratorium oświaty przez najbliższe dwa lata ma zamiar przeznaczyć specjalne środki na pracę z najbardziej zagrożonymi uczniami. Będą oni identyfikowani według tzw. Student Prioritization Index na podstawie czynników takich jak frekwencja, oceny oraz trauma społeczna.
Pieniądze będą pochodzić z federalnych funduszy pomocowych związanych z pandemią COVID-19 i będą przeznaczone na wsparcie akademickie, programy zdrowia psychicznego, dodatkową technologię i programy korepetycji w szkołach z najsłabszymi wynikami w nauce.
José Torres, który 1 lipca obejmuje stanowisko tymczasowego szefa chicagowskiego kuratorium oświaty, oświadczył, że priorytetem będzie ponowne zaangażowanie uczniów w naukę i szkołę. Z kolei odchodząca CEO Janice Jackson i inni liderzy szkolnictwa ostrzegali Radę Edukacji, że dystrykt może stracić całe pokolenie uczniów.