Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 09:28
Reklama KD Market

Z cyklu: Polonijne sukcesy. Dokładnie wymyta łazienka, facet alfa i do tego wrażliwy

Z cyklu: Polonijne sukcesy. Dokładnie wymyta łazienka, facet alfa i do tego wrażliwy

Rozmowa z adwokatem Piotrem Wachowskim

Piotr Wachowski zodiakalny strzelec, adwokat, który odkrył, że jego powołaniem jest walczyć za pokrzywdzonych Polaków. Praktykując prawo, nie toleruje układów i bylejakości. Z otwartością przyznaje się do kryzysu i tragedii rodzinnych, które nauczyły go szacunku do zdrowia i życia duchowego. Z odwagą i poczuciem humoru patrzy w misternie budowaną PRZYSZŁOŚĆ.

Tatiana Kotasińska: Gdy poprosiłam o ten wywiad, zgodził się Pan dosyć szybko. Skąd ta gotowość, aby ludzie Pana poznali?

Piotr Wachowski: – Może dlatego, że przez ostatni czas w życiu czuję się jak nowo narodzony, bo udaje mi się cieszyć moją praktyką prawną tak, jak na samym początku, po studiach. Nie jest już tak ważne dla mnie, co ludzie o mnie myślą, ale chcę podzielić się z Polakami tym, kim naprawdę jestem, również prywatnie. Nie potrzebuję nagrody czy akceptacji, nie robię tego dla zaspokojenia swojego ego. 

Dawno temu, podczas rozmowy z coachem specjalizującym się w rozwoju kariery, doszedł Pan do przekonania, że chce pracować dla Polaków. Skąd przyszła ta pewność?

 – Nie wiem, skąd nadeszła ta wielka pewność, najwyraźniej „z samej góry”. Całe życie miałem styczność z Polakami w różnych pracach, rozumiałem ich, byłem zanurzony w tę grupę etniczną. Ciągnęło mnie do Polaków, choć urodziłem się w Chicago. Aż tu nagle, gdy kończyłem studia prawnicze, pojawił się jakiś uraz, chciałem się odciąć od swojego pochodzenia, wybić się w zupełnie innym kierunku. Walczyłem z tym, że jestem Polakiem, ale nie wiedziałem, kim innym miałbym być. Miałem wtedy 26 lat i tamta sesja z coachem pokazała mi jasno, że nie ucieknę, że moim powołaniem jest pomagać właśnie Polakom. Choć to brzmi głupio, czułem, że dostałem jakiś duchowy przekaz. To było niesamowite uczucie i wywołało u mnie duże emocje. Płakałem jak dziecko podczas zwykłego spotkania z coachem do spraw kariery, który robił z nami różne ćwiczenia.

Trening rozwoju kariery, Strategic Coach – na czym to polega?

 – Korzystam od 17 lat, kilka razy w roku, z usług człowieka, który – tak sądzę – jest geniuszem w swojej dziedzinie. Każdy z uczestników tego warsztatu chce poprawić swoją karierę i myśli głównie o przyszłości. Ja też staram się myśleć, że moja przyszłość jest większa niż moja przeszłość. Uczestnikom kursu zwykle idzie dobrze w biznesie, starają się doskonalić relacje rodzinne, wierzą w balans, rozwijają się. To, co myślimy o przyszłości,  jest odbiciem teraźniejszości – gdybym myślał, że mam nieciekawą przyszłość, nie miałbym siły się starać. 

Pana przeszłość była pracowita. Zaczął Pan pracę jako 10-letni chłopiec. Czy ma Pan niekiedy uczucie utraconego dzieciństwa?

 – Nie, bo nie miałem porównania do innego dzieciństwa, takie było moje dorastanie i cieszyłem się, że mam jakieś zajęcie. Pamiętam, jak panowie pracujący na kontraktorce byli zaskoczeni, widząc dziecko w pracy i opowiadali, jak w moim wieku jeździli po Europie z plecakiem. Pracowitość najwyraźniej odziedziczyłem po rodzicach.

Mieszkaliście w polskiej dzielnicy i rodzice byli związani z polskim rynkiem pracy. Proszę o tym opowiedzieć.

 – Tato Kazimierz prowadził sklep rzeźniczy przy ulicy Belmont, później przeprowadził się na Florydę. Mama Maria potrafiła odnaleźć się w każdej dziedzinie, od kelnerowania, housekeepingu, poprzez sprzedaż dywanów i własny serwis sprzątający. Na końcu prowadziła firmę budowlaną, która okazała się dużym sukcesem, co było niezwykłe w świecie kobiet tamtych czasów.

Mówi się, że silne matki mogą osłabiać albo wzmacniać synów. Jaki mama miała wpływ na Pana życie?

 – Dzięki mojej mamie nauczyłem się, że jak coś robię w życiu to ma być to zrobione najlepiej jak potrafię. To dzięki niej jestem dziś dokładnie tym, kim jestem. Mam inne pozytywne cechy po ojcu oraz wzmocniły mnie problemy rodzinne. Ale nigdy nie było tak, żeby nie było w domu pieniędzy, bo mama nie myślała o tym, skąd weźmie pieniądze, ale co musi zrobić, aby je zarobić. Pamiętam, jak miałem 10 lat i mama kazała mi umyć łazienkę. Gdy myślałem, że skończyłem, kazała mi wracać i kilkakrotnie poprawiać. Poprawiałem to sprzątanie tyle razy, że na końcu wiedziałem dokładnie, jak się myje łazienkę. To zdarzenie nauczyło mnie, że rzeczy, które robię w życiu, muszą być zrobione dokładnie i sumiennie, aby wyglądały jak ta łazienka. 

 Ale tu chodziło o coś więcej niż zasada czemu czwórki, a nie piątki

– Pamiętam, jak kiedyś pokazałem mamie świadectwo, na którym były bardzo dobre oceny, ale zdarzyła się jakaś trójka i bez końca zastanawiałem się, dlaczego chwaliła oceny, ale nie pytała o trójkę. Kiedy mama umierała, spytałem ją o to. Przyznała, że znając mnie, wiedziała, że i tak sam będę chciał tę ocenę poprawić i nie musi nic mówić. Moja mama zatrudniała w swoich firmach wielu pracowników, którzy do tej pory bardzo ciepło ją wspominają.

Przeżył Pan na przestrzeni kilku lat choroby i odejścia pięciu osób: żony, rodziców i teściów. Jaki to miało wpływ na Pana karierę? 

– Wszystko się zaczęło, gdy zmarł tato... Odwróciłem się wówczas jakby plecami do mojej kariery i klientów. Dalej pracowałem i starałem się, ale moja praca zupełnie przestała mnie cieszyć. Największym ciosem była śmierć 49-letniej żony, bo tworzyliśmy bardzo dobre małżeństwo. Wtedy moja sytuacja zawodowa jeszcze się pogorszyła. Trwało to bardzo długo, aż mój kolega niespodziewanie namówił mnie na korzystanie z terapii, która bardzo mi pomogła. Od dwóch lat znowu bardzo cieszę się życiem. 

Tysiące ludzi korzysta z terapii, ale mężczyźni niechętnie się do tego przyznają...

– Gdy moi klienci przechodzą przez trudny okres, zawsze sugeruję im, żeby z kimś profesjonalnym rozmawiali. Kobiety są silniejsze i nie wstydzą się sięgania po wsparcie, ale mężczyźni też powinni się odważyć. W polskich rodzinach jest dużo dysfunkcji związanych z alkoholizmem, przemocą i ludzie są po prostu poranieni. 

W tym czasie też zdecydował się Pan na intensywne formy dbania o zdrowie. Na czym to polega?

– Już od 16. roku życia ćwiczę całkiem dużo i robię to nawet 10 razy w tygodniu. Jeśli maszeruję ponad 40 minut, to zaliczam to jako trening. Bardzo też wciągnęło mnie czytanie i uczenie się o zdrowiu. Uważam, że są rzeczy odwracalne, że można się wyleczyć. Nie można się odmłodzić o 30 lat ale można przedłużyć sobie życie i poczuć się znowu dobrze. Dbanie o zdrowie pojawiło się po śmierci najbliższych, bo chcę dać sobie szansę na lepsze, dłuższe życie. Korzystałem też z usług bardzo niezwykłego lekarza. Pozytywne jest to, że zrozumiałem, iż jeśli cała rodzina zmarła na raka, to niekoniecznie oznacza, że ja też muszę. Jeśli nie dam chorobie podłoża do rozwoju, to ona się po prostu nie rozwinie. 

Jeśli chodzi o możliwości dbania o zdrowie, to żyjemy w czasach obfitości.

 – Właśnie! Peter Diamandis, wyśmienity life coach, także pisał o obfitości. Narzekamy nieustannie, ale życie nigdy nie było tak dobre jak teraz, każdy ma światło, łazienkę, wodę etc. Musimy myśleć pozytywnie, bowiem negatywne myślenie może wywołać realną chorobę, nawet ranę na ciele...

Jest Pan w polonijnym Chicago postrzegany jako ważny adwokat, ten, który wygrywa duże sprawy o odszkodowania po wypadkach. Rzeczywiście wygrał Pan ich sporo. Która z nich miała wpływ na Pana karierę?

– Osobistym moim sukcesem, nie w kontekście finansowym, była wygrana z systemem franchising 7-Eleven. Nareszcie poczułem, że potrafię walczyć z największymi, urosłem w swoich oczach jako człowiek i adwokat. Moją intencją było walczyć o młodą ekspedientkę, która sprzedawała w 7-Eleven i została zgwałcona przez dostawcę gazet. Po tym wydarzeniu wielu adwokatów ze śródmieścia, którzy widzieli, jak walczę, pogratulowało mi i był to pewien przełom.

Prowadzi Pan firmę prawną ze wspólnikiem. Czy poleca Pan bycie w spółce w tym zawodzie? 

– Świadomie wybrałem swoją dziedzinę - sprawy wypadkowe. Pracując dla siebie, mam więcej elastyczności i mogę tworzyć to, co chcę. Wcześniej prowadziłem wiele spraw z wielu dziedzin i wierzę, że moje doświadczenie i wiedza są głębsze niż przeciętne. Mój partner w firmie, ponieważ jest ode mnie starszy i ma duże doświadczenie, był dla mnie dobrym mentorem. 

George Bellas, partner, z którym współpracuje Pan ponad 30 lat, powiedział: „Piotr Wachowski jest adwokatem, który ma najwyższy szacunek do klientów, traktuje ich po prostu jak swoją rodzinę. Jest totalnie zaangażowany w każdą sprawę i oddany ludziom. Przez lata, kiedy dojrzewała nasza współpraca i przyjaźń, Piotr stał się adwokatem z najwyższej półki, ciągle poszukującym nowoczesnych sposobów, aby walczyć o klienta. Mam do niego pełne zaufanie i jestem dumny, że jestem jego partnerem”. Jak się Panu tego słucha?

– Jestem szczęśliwy, że On tak uważa, bo obaj dużo zainwestowaliśmy w naszą współpracę. Trochę dziwnie jest mi słuchać komplementów o pracy. Tak naprawdę nie potrzebuję ich, bo szczerze uważam, że wysoka jakość pracy to mój obowiązek. 

Czy to prawda, że lekarze polecają Pana usługi głównie swojej rodzinie, ale nie lubią współpracować z takimi adwokatami jak Pan?  

– To prawda i dzieje się tak, ponieważ do końca walczę o swojego klienta. Gdy przy końcu sprawy widzę zawyżone rachunki medyczne, to muszę też walczyć z tymi rachunkami. Inaczej klienci dostają zaniżoną część odszkodowania.

Czuje się Pan nielubiany w środowisku z tego powodu?

– Nie, raczej czuję się szanowany, bo nie gram w czyjeś gry. 

Czy Pana postura i wzrost czasami pomagają w sądzie?

– Nie wiem. To zabawne, często myślę, że jestem średniego wzrostu. Dopiero gdy widzę się z kimś w lustrze, dostrzegam różnicę!

Jak się Pan czuje przy tych dużych stołach w salach sądowych, gdy jeden adwokat stoi naprzeciwko całego zespołu prawników jakiejś korporacji?

– Uważam, że trema jest naturalnym procesem, jeśli robimy coś, na czym bardzo nam zależy. Jeśli ktoś robi coś nowego, czego nigdy nie robił i mówi, że się nie boi, nie wierzę tej osobie. Naturalnym jest się bać, ale musimy być odważni.

Jako zodiakalny Strzelec osiągnął Pan sukces zawodowy, ma Pan szczęśliwą rodzinę, drugą piękną żonę. Jest Pan otwarty i deklaruje życie duchowe. Czy tak wygląda Superman? Bywa Pan słaby?

– Bywam słaby, jeśli chodzi o dietę i zdarza się, że nie panuję nad emocjami. Mogę czasem wybuchnąć albo mówić, zanim pomyślę, ale bardzo nad tym pracuję. Jestem szczęściarzem, dostałem drugą szansę na życie osobiste, półtora roku temu ożeniłem się z Polką – Klaudią. Żona jest twarzą reprezentującą ciekawą firmę kosmetyczną, podróżuje po świecie. Uzupełniamy się, bo ja myślę jak osoba młoda, a ona jak osoba dojrzała. 

Powiedział Pan: mogę być alfa, jeśli chcę być alfa, ale jednocześnie jestem bardzo wrażliwym facetem. Czy na studiach prawniczych uczą balansu?

 – Uczyli mnie w szkole myśleć jako adwokat, ale przed szkołą ma się jakieś swoje predyspozycje. Wszystko w życiu powinno mieć balans. Łatwiej jest mi walczyć w życiu dla kogoś niż dla siebie. W młodości zawsze biłem się z chłopakami za słabszego, czułem, że to mój obowiązek. Nigdy nie prowokowałem walki. W średniej szkole jeden wysoki uczeń, gdy przechodził, zawsze uderzał drobnej postury Polaka w głowę. Tak mnie wkurzył, że w końcu powiedziałem mu: wybierz kogoś twojej postury. Na co odparł, że ja jestem jego postury. Miałem natychmiastowy odruch – tak mocno uderzyłem go, że myślałem, że jego głowa obróci się w koło. Poszedłem za to na dywanik, ale okazało się, że w katolickim liceum ksiądz był wdzięczny, że załatwiłem sprawę z trudnym uczniem.

Jest Pan osobą wierzącą, przeszedł całą katolicką edukację. Jaki ona miała wpływ na Pana życie?

– Od momentu pierwszej komunii poczułem, że duch święty działa realnie. Bez całej formacji katolickiej nie mógłbym sformułować, określić rzeczy, które przeżyłem. Najczęściej chodzę do kościoła, gdy jest pusto i wtedy lubię się modlić. Szczególnie w najpiękniejszym kościele w Chicago – Matki Boskiej Anielskiej. Gdy tam siedzę, wyobrażam sobie, że są lata pięćdziesiąte i że jest tam kilka tysięcy Polaków. 

Jest Pan oswojony z tematem śmierci?

– Nie boję się śmierci i wszyscy musimy się z tym pogodzić. Memento mori...  Dzięki nauce filozofii zrozumiałem, dlaczego w średniowieczu powtarzano to sobie kilka razy dziennie.

Co Piotr Wachowski powie o swoich dzieciach?

– Mam dobre, mądre, zdrowe dzieci, więc myślę, że jestem „najbogatszym człowiekiem na świecie”. Gdybym miał pieniądze, a stracił rodzinę, byłbym najbiedniejszy. To moja interpretacja cytatu „Hymnu o Miłości” świętego Pawła. Cała trójka moich dzieci (24-letni Filip, 22-letnia Krystyna, 20-letni William) ma świetne, specyficzne poczucie humoru. Śmieją się często; chcą, abym opowiadał żarty, są bystrzy. Wygłupiamy się więc ciągle, robimy miny. Bardzo kocham moje dzieci, mam poczucie, że wszystko, co robiłem w życiu, było po to, aby dać im dobry przykład, pomóc zbudować przyszłość. Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Wiele moich decyzji życiowych było podejmowanych z myślą o nich. Dzieci dały mi dużo motywacji do odniesienia sukcesów, dały cel życia. Moja kariera zawsze była drugorzędna w stosunku do domu i dzieci. Rodzina zawsze była jedną z podstawową wartości, z którą nie mogę pójść na kompromis. 

Jest Pan idealistą?

– Wcześniej byłem i trudno mi uwierzyć do jakiego stopnia. Widzę to teraz w moim najstarszym synu...

Założył Pan fundację Polish Perpetual Educational Fund. Jaki jest jej cel?

– To marzenie może w pełni zrealizuję dopiero na emeryturze. Będę wybierał bardzo zdolnych, młodych Polaków, których nie stać na szkołę i starał się znaleźć środki, aby wysłać ich na studia. Przy współpracy z uniwersytetami w Kalifornii może staną się wybitnymi naukowcami...

„​Międzybłoniak opłucnej” to jest Pana nowy zawodowy plan na przyszłość?

– To plan, który bardzo chcę rozpowszechnić wśród Polaków. Jeśli czytelnicy dziennika mają krewnych, którzy już wrócili do Polski, a chorują na coś, co wygląda jak rak płuc, jest szansa, że zostali źle zdiagnozowani i to nie jest rak płuc, ale międzybłoniak opłucnej. Jeśli ci ludzie pracowali w Ameryce w latach 70. i 80. jako usuwający azbest, malarze, kontraktorzy, a nawet mechanicy, definitywnie mogę pomóc tym ludziom i zapraszam do swojej kancelarii.

A co sprawia Panu przyjemność, co rozśmiesza? 

– Przyjemność sprawia mi uczenie się, a pasją jest czytanie wszystkiego, co motywuje i rozwija. A śmieszą mnie rzeczy proste, zabawne fragmenty rzeczywistości. Mam sarkastyczne poczucie humoru, ciągle się wygłupiam. Na przykład zadzwonię do Sam's Club i udaję, że mówię innym językiem, z ciężkim akcentem. Moje dzieci wzrastały, będąc świadkami tych wygłupów. Uwielbiam komedie i kluby komediowe, do których chodzimy często. Wspaniały dzień to taki, kiedy się śmiałeś, płakałeś, nauczyłeś się czegoś nowego i miałeś przemyślenia o życiu.

Peter C. WachowskiBellas & WachowskiAttorneys at Law

15 N. Northwest HwyPark Ridge Illinois 60068

Direct Dial (847) 823-9031Office Phone (847) 823-9030, ext. 214Fax (847) 823-9393

www.bellas-wachowski.com

www.piotrwachowski.com

Follow Us On Facebook

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Rozmawiała: Tatiana Kotasińska

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama