Amerykański gigant Google zapowiedział wprowadzenie narzędzia, które przy pomocy sztucznej inteligencji zidentyfikuje choroby skóry użytkownika. Australijscy lekarze ostrzegają, że to może spowodować nagromadzenie nietrafionych diagnoz i wskazywać nieodpowiedni rodzaj pomocy - podał "The Guardian".
Podczas wtorkowej konferencji Google ujawnił, że 10 mld wyszukiwań rocznie dotyczy pielęgnacji skóry, włosów i paznokci. W związku z tym technologiczny gigant stworzył oparte na sztucznej inteligencji narzędzie dla osób z problemami skórnymi, które ma zostać wprowadzone jeszcze w tym roku.
Użytkownicy aplikacji przy pomocy telefonu mają robić trzy zdjęcia skóry, włosów lub paznokci pod różnymi kątami. Aplikacja następnie zada pytania dotyczące typu skóry, tego, jak długo występuje problem, a także innych objawów, które pomagają zawęzić możliwości.
"W kolejnym kroku system będzie analizował te informacje na podstawie 288 przypadłości, które zna, i wygeneruje listę możliwych pasujących schorzeń, które będzie można dokładniej sprawdzić" - przekazał Google w oświadczeniu. Zaznaczono jednak, że urządzenie nie ma stawiać diagnoz lub być substytutem porady lekarskiej.
Andrew Miller, były prezes Australasian College of Dermatologists, wyjaśnił, że Google wychodzi naprzeciw niedoborowi dermatologów na całym świecie - wiele osób z uciążliwymi przypadłościami nie może się udać do specjalisty. Zaznaczył jednak, że rozwiązaniem tego problemu powinny być subsydia rządowe ułatwiające internistom współpracę z dermatologami, a nie sztuczna inteligencja. Zwrócił również uwagę na to, że ocenianie skóry na podstawie zdjęcia może być nieadekwatne, ponieważ obrazy są często słabej jakości.
Jego zdaniem liczba przypadłości, jakie rozpoznaje narzędzie, jest niewystarczająca do wskazania odpowiedniej odpowiedzi. "Standardowy podręcznik dermatologii ma cztery tomy grubości i waży kilka kilogramów. Ludzie miewają bardzo rzadkie schorzenia. To lekarze i specjaliści są w stanie ocenić, co jest nie tak, nawet jeśli nie wydaje się oczywiste na pierwszy rzut oka" - powiedział Miller w rozmowie z "Guardianem". "Obawiam się, że w przypadku użycia sztucznej inteligencji ludzie mogą zignorować porady dotyczące wizyty u lekarza, a algorytm może przeoczyć bardziej złożony problem. Poza tym jest ryzyko, że użytkownicy źle zrozumieją pytania zadawane przez aplikację" - wytłumaczył.
Dr Ray Moynihan z Bond University powiedział, że obawia się wejścia firm Big Tech do opieki zdrowotnej, ponieważ "można zarobić dużo pieniędzy, mówiąc zdrowym ludziom, że są chorzy".
"To, co obecnie mamy, to nadmuchane komunikaty prasowe i artykuły promocyjne, które nie wspominają o potencjalnych wadach tych eksperymentalnych narzędzi AI - a jednym z największych minusów są niepotrzebne diagnozy oraz szkody, niepokój i straty, które mogą powodować" - stwierdził.(PAP)