Izba Reprezentantów USA przegłosowała w czwartek drugi raz w ciągu roku ustawę przewidującą ustanowienie Waszyngtonu 51. stanem. Decyzja ta ma znaczenie głównie symboliczne; szanse, że ustawa zostanie przyjęta przez Senat są niemal zerowe.
Po raz pierwszy w historii ustawę, która w przypadku zatwierdzenia przez Senat uznawałaby Waszyngton za 51. stan USA przegłosowano w Izbie Reprezentantów w czerwcu ubiegłego roku. To sprawa wywołująca mocne polityczne podziały. W tym i w poprzednim roku "za" opowiedzieli się Demokraci, a "przeciwko" byli Republikanie".
Również obecnie szanse, że ustawa wejdzie w życie są niemal zerowe. By pokonać przeszkody formalne w Senacie potrzeba 60 głosów. Demokraci nie mają tylu senatorów, a co najmniej dwójka z tej partii zapowiada swój przeciw.
Gdyby jednak nowe prawo udało się przeforsować, to stolica USA skurczyłaby się i obejmowała niewielki obszar w centrum, w tym National Mall (wielkie narodowe błonia), pomniki, Biały Dom i inne budynki federalne. Nieliczni mieszkańcy tego terenu mogliby głosować w stanie, w którym mieszkali wcześniej. Reszta obecnego Dystryktu Kolumbii stałaby się natomiast nowym stanem.
Ustawę poparł we wtorek oficjalnie Biały Dom, deklarując że zapewni ona mieszkańcom Dystryktu Kolumbii "od dawna oczekiwaną pełną reprezentację w Kongresie".
Mieszkańcy Waszyngtonu, czyli około 700 tysięcy osób, nie mają obecnie swojego przedstawiciela z prawem głosu w Kongresie. Politycy Partii Demokratycznej chcą to zmienić, tworząc nowy stan. Przytaczają argumenty historyczne oraz mówią o konieczności zaprowadzenia sprawiedliwości rasowej. Blisko połowa mieszkańców stolicy USA to osoby czarnoskóre.
Republikanie sprzeciwiają się takim planom, wprost deklarując, że nowy stan nie jest im na rękę z powodów politycznych. Miasto zdecydowanie opowiada się za Demokratami, a jako stan przysługiwałoby mu dwóch senatorów. W ten sposób - według Republikanów - GOP mogłoby na długo stać na straconej pozycji w wyborach parlamentarnych.
Republikanie postulują inne rozwiązania - np. wcielenie Waszyngtonu do stanu Maryland. Twierdzą także, że amerykańscy ojcowie założyciele nie chcieli, by miasto było stanem.
Lokalne organizacje w stolicy USA stoją na stanowisku, że ograniczenie praw wyborczych nie było intencją ojców założycieli. Argumentują, że obecne prawo to relikt, który należy zmienić.
Sprawa nowego stanu spotyka się ze zwiększonym zainteresowaniem po gwałtownych protestach wywołanych zabiciem przez policję w Minneapolis pod koniec maja Afroamerykanina George'a Floyda. W Waszyngtonie pokojowe za dnia antypolicyjne i antyrasistowskie demonstracje po zmroku przeradzały się czasem w gwałtowne zamieszki; dochodziło do plądrowania sklepów. Ówczesny prezydent Donald Trump zdecydował się skierować na stołeczne ulice Gwardię Narodową. Z uwagi na to, że Dystrykt Kolumbii nie jest stanem, miał do tego prawo.
Dyskusja tylko nabrała intensywności po szturmie zwolenników Trumpa na Kongres 6 stycznia. Gwardia Narodowa oskarżana była o opieszałość, mieszkańcy Waszyngtonu uważają, że służby interweniowałyby skuteczniej i szybciej, gdyby ich miasto było stanem.
W konstytucji USA z XVIII wieku zapisano, że w Kongresie mogą zasiadać jedynie reprezentanci "wybrani przez ludność poszczególnych stanów". W związku z tym Dystrykt Kolumbii - jako terytorium funkcjonujące niezależnie od administracji stanowych - nie ma w Senacie żadnego przedstawiciela, a w Izbie Reprezentantów dysponuje jedynie delegatem bez prawa głosu.
W zamiarze ojców założycieli USA stolica miała być terytorium niezależnym. Na siedzibę rządu Stanów Zjednoczonych wybrano słabo zaludnione i podmokłe tereny nad rzeką Potomak, wydzielając je z terytorium dwóch stanów - Maryland oraz Wirginii.
Amerykańska konstytucja stanowi, że Kongres ma prawo "sprawować na zasadach wyłączności i bez żadnych ograniczeń władzę ustawodawczą w okręgu". W 1973 roku część kompetencji parlamentu przekazano jednak lokalnemu samorządowi. Dwanaście lat wcześniej wprowadzono poprawkę do konstytucji przyznającą Dystryktowi Kolumbii trzech elektorów wybierających prezydenta USA.
W 2016 roku w referendum przy frekwencji bliskiej 65 proc. mieszkańcy Waszyngtonu opowiedzieli się w 85,7 proc. za utworzeniem nowego stanu. Niektórzy z nich w swoich ogródkach mają flagi USA z 51, a nie 50 gwiazdami, z których każda reprezentuje jeden stan. Z sondaży wynika, że w ostatnich latach doszło do zmiany i większość Amerykanów opowiada się za tym, by ustanowić Waszyngton pełnoprawną częścią federacji.
Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)