Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 26 listopada 2024 06:26
Reklama KD Market

Ojciec Jakuba Marchewki: „Umarł na moich rękach” ? PODCAST

Ojciec Jakuba Marchewki: „Umarł na moich rękach” ? PODCAST

Marek Marchewka, ojciec zastrzelonego w Wielkanoc Jakuba, w maju miał z synem i córką lecieć na wakacje do Meksyku. To był pomysł Kuby – twierdzi. Zamiast tego najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu z urną z prochami syna poleci do Polski, gdzie czeka na nich pogrążona w żałobie matka.

Z Joanną Marszałek rozmawia Joanna Trzos.  Podcast "Dziennika Związkowego"powstaje we współpracy z radiem WPNA 103.1 FM

Spotykamy się w rejonie ulic Addison i Austin – miejscu, gdzie od ponad dwóch tygodni mieszkańcy dzielnicy Portage Park i przedstawiciele Polonii gromadzą się, by oddać hołd zabitemu Polakowi. Wokół portretu Kuby wciąż płoną dziesiątki zniczy, powiewają biało-czerwone chorągiewki, a miejsce zdobią kwiaty.

Marek Marchewka, który wraz z 28-letnim Jakubem mieszkał niedaleko kościoła św. Ferdynanda, od śmierci syna przeniósł się do córki na przedmieścia. Śpi w jednym pokoju z urną z prochami Kuby. W ostatnich dniach pakował jego rzeczy i wysyłał je do Polski. Na miejsce tragedii nie przychodzi często.

– Ból jest przeszywający. Idę do mieszkania, a tam go nie ma. Czuję pustkę. Ciągle powracają wspomnienia. Dla ojca nie ma nic gorszego niż pochować własnego syna. A on umarł 20 metrów stąd na moich rękach – mówi Marchewka, wpatrując się w znicze.

Na parkingu, gdzie doszło do zdarzenia fot. Joanna Marszałek fot. Joanna Marszałek

„Kuba, jedziemy do domu”

Gdy w niedzielę 4 kwietnia po południu ojciec i syn zatrzymali się przed sklepem spożywczo-monopolowym w rejonie 3500 N. Austin, Marek Marchewka nawet nie zauważył, że Kuba przy wychodzeniu z auta drasnął drzwiami w inny samochód.

– To musiało być minimalne stuknięcie, bo nawet nie zareagowałem, choć kobieta z tamtego auta zaczęła coś mówić. Czekałem w samochodzie, a gdy Kuba wrócił ze sklepu, powiedział, że jakiś Latynos rzucał się w środku do niego za to uderzenie. Powiedziałem wtedy: „Kuba, są święta, jedziemy do domu”.

Według Marchewki, dalej wszystko rozegrało się w ciągu paru sekund. Wyjeżdżali już z parkingu. Kobieta z auta coś za nimi wołała, a ze sklepu wybiegł mężczyzna i rzucił czymś w ich samochód. Wtedy Kuba, który siedział za kierownicą, zatrzymał się i wyszedł z auta. Zaczęli się bić, przewrócili się na ziemię. Marek Marchewka wybiegł z samochodu, gdy usłyszał dwa strzały. Gdy podbiegł do syna, drugi mężczyzna już wyjeżdżał z parkingu z dużą prędkością.

– Kuba leżał na boku na prawej stronie. Przewróciłem go na plecy. Powyżej wątroby miał poszarpaną koszulkę i ranę. Chciałem zadzwonić po pomoc, ale ręce mi się trzęsły. Podbiegłem do drzwi sklepu, ale ktoś dał mi znak, że już wezwano policję. Nieopodal stała dziewczyna, Polka, która zaczęła robić Kubie masaż serca. Teraz nawet bym jej nie rozpoznał, lecz chciałem jej bardzo podziękować, że próbowała ratować mojego syna – opowiada Marchewka.

– Kuba żył, bo oczy mu się błyszczały. Powiedział tylko dwa słowa: „Postrzelił mnie”. Powiedziałem mu, żeby oddychał, że pogotowie już jedzie. Słychać było syreny. Ta dziewczyna dalej robiła mu masaż serca, ale Kuba już odchodził. Zamknął oczy, stracił przytomność. Pomogłem podsunąć nosze i zabrali go – kontynuuje mężczyzna.

„Tata, kiedy będziesz”

Marek Marchewka mówi, że wraz z żoną dziewięć lat czekali na syna. Po dwóch córkach wreszcie urodził się Jakub. W dzieciństwie ojciec często zabierał go nad Wisłę wędkować. Gdy Kuba miał dziewięć lat, ojciec wyjechał do Kanady. Kuba kochał piłkę nożną, więc ojciec kupił mu buty do gry.

– To były oryginalne korki firmy Adidas – w Polsce wtedy trudno osiągalne. Nie zdejmował ich z nóg – grał w nich, nawet gdy były już zupełnie za małe. Zorientowałem się po odciskach na jego stopach – wspomina Marchewka.

W 2004 roku rodzina Marchewków zamieszkała w Chicago. Od paru lat Marek Marchewka dzielił życie między Polską a Stanami Zjednoczonymi. Na zimę przyjeżdżał do Chicago na zarobek, na lato wracał do żony i rodziców w podeszłym wieku. W Chicago za każdym razem mieszkał z Kubą. Tym razem czuł jednak, że po powrocie do Polski nieprędko wróci do Ameryki, gdyż żona i rodzice mają problemy ze zdrowiem.

– Kuba zawsze bardzo się cieszył, gdy miałem przyjechać. Wydzwaniał, pytał „tata, kiedy będziesz”. Po śmierci Kuby ludzie opowiadają mi, jak się mną chwalił i zawsze mówił o mnie „tata”.

Marek Marchewka podkreśla, że jego syn nie był agresorem. Wychodząc z samochodu, by skonfrontować się z osobą, która go zaatakowała, „zachował się jak mężczyzna”.

– Jestem dumny z mojego syna. To był dobry chłopak. Nikt nie powiedział na niego złego słowa – podkreśla Marek Marchewka.

Zapytany o aresztowanie Jakuba sprzed paru lat, Marchewka odpowiada, że „było jakieś zajście z taksówkarzem”, lecz ojca nie było wówczas w Ameryce. Zaznacza też, że błąd młodości nie świadczy jeszcze o tym, że Kuba był złym człowiekiem. Według publicznych akt, w 2015 r. Jakub Marchewka był aresztowany pod zarzutem pobicia i kradzieży – wyszedł z aresztu tego samego dnia za osobistym poświadczeniem.

Ojciec Jakuba z córką Magdą podczas niedzielnego protestu w Chicago fot. Jacek Boczarski

„Mój jedyny syn nie żyje”

Marek Marchewka powiedział nam, że na policji nie rozpoznał sprawcy z dziewięciu przedstawionych mu zdjęć. Twarz sprawcy widział tylko przez sekundę lub dwie.

– Wszyscy na zdjęciach wyglądali tak samo – mówi.

Nie kryje rozczarowania, że trzy tygodnie po zabójstwie syna, sprawca nadal nie został ujęty.

– Policja cały czas nam mówi, że szukają. Nie wiemy więcej niż media. Detektywi mówili nam, że w sprawę zaangażowały się władze federalne i specjalna jednostka detektywistyczna. Trudno mi uwierzyć, że do tej pory nikogo nie złapali. Są przecież nagrania z kamer. Nie pokazano nam nagrania z wewnątrz sklepu. Nie upubliczniono wizerunku sprawcy. Może mają kogoś i wyciągają z niego inne informacje? Cóż, jeżeli śmierć mojego syna ma przyczynić się do ocalenia życia innych, to niech tak będzie – zamyśla się Marchewka.

13 kwietnia Marek Marchewka z pomocą córki wysłał e-mail do burmistrz Chicago Lori Lightfoot, w którym pisze o śmierci swojego syna. List ukazał się również na jego profilu facebookowym. Czytamy w nim między innymi:

„Mój syn Jakub Marchewka został zamordowany w Wielkanoc. Wiele osób jest zainteresowanych jego kolorem skóry. Czy był biały? Czarny? Latynos? Dla mnie to nie ma znaczenia. To nie powinno mieć znaczenia dla nikogo. Mój jedyny syn nie żyje” – pisze Marchewka. W dalszej części listu skarży się na brak współpracy ze strony policji, organizacji politycznych i rządu. List kończą retoryczne pytania: „Czy w mieście, którym Pani rządzi, odpowiednią rzeczą jest się poddać, zapomnieć o życiu i dziedzictwie mojego syna? Czy myśli Pani, że to zbyt wiele, by prosić matkę tego miasta, aby chroniła ludzi, których przysięgała chronić? Coś musi zostać zrobione. Teraz!” Marek Marchewka podpisał list: „Zdruzgotany ojciec”.

Do chwili oddania bieżącego wydania gazety do druku, prowadząca sprawę komenda 16. dystryktu chicagowskiej policji nie odpowiedziała na nasz e-mail z zapytaniem o status śledztwa i wizerunek sprawcy. Przypomnijmy, że 8 kwietnia komendant Maureen Biggane powiedziała „Dziennikowi Związkowemu”, że podejrzany został zidentyfikowany, lecz nie został aresztowany. Oficjalne biuro prasowe policji odpowiedziało nam z kolei, że do czwartku po południu nikogo nie aresztowano, a detektywi kontynuują śledztwo.

W piątek po ukazaniu się internetowej wersji artykułu komendant Biggane napisała w e-mailu: "Śledztwo jest nadal aktywne, a detektywi wykorzystują wszystkie dostępne zasoby, aby pojmać zaangażowaną osobę".

„Polacy muszą otworzyć oczy”

Marek Marchewka jest wdzięczny i zbudowany postawą osób, które w minioną niedzielę przyszły na protest przeciwko przemocy z bronią w Chicago oraz aby oddać hołd zmarłemu Jakubowi. Wydarzenie w Portage Park zgromadziło około 800 osób, w większości przedstawicieli Polonii. Uczestnicy pokojowej manifestacji przemaszerowali z miejsca tragedii na parking kościoła św. Ferdynanda. Pamięć Jakuba uczczono minutą ciszy, bliscy wspominali Kubę, wspólnie odmawiano modlitwy.

Marek Marchewka twierdzi jednak, że jak na liczebność polskiej grupy etnicznej, Polacy zbyt mało uwagi poświęcają problemowi przestępczości w Chicago. Jest rozczarowany, że na marszu nie było liderów polonijnych organizacji ani przedstawicieli konsulatu.

– Tu nie chodzi tylko o mojego syna. Tu chodzi ogólnie o przestępczość w Chicago. Polacy muszą otworzyć oczy. Mówimy o przyszłości naszej społeczności i przyszłości naszych dzieci. Źle dzieje się w całym mieście. W każdy weekend dziesiątki osób padają ofiarami strzelanin. Jeżeli nie zaprotestujemy przeciwko przemocy, jej fala przeniesie się do szkół i wkroczy na przedmieścia. Musimy się wreszcie zjednoczyć. Nie pozwólmy, by brano nas za nic. Kolor skóry jest nieważny. Każde życie ludzkie jest cenne – podsumowuje Marchewka.

Rodzina Marchewków pragnie serdecznie podziękować wszystkim, którzy przyszli na mszę pożegnalną Jakuba, niedzielne protesty oraz wpłacili pieniądze na zbiórkę na koszty pogrzebu.

Protest w Chicago fot. Jacek Boczarski
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama