Z Joanną Marszałek rozmawia Joanna Trzos. Podcast "Dziennika Związkowego"powstaje we współpracy z radiem WPNA 103.1 FM
Zrezygnowała z nauczania na elitarnych chicagowskich uniwersytetach, aby pokierować najstarszą polsko-amerykańską agencją socjalną w czasie, gdy jej normalne funkcjonowanie wciąż jest zakłócone przez pandemię. Chce odmienić wizerunek „polskiej agencji dla biednych” na prężną organizację pomagającą w rozwoju wszystkich imigrantów, a zwłaszcza kobiet. Z Kingą Kosmalą, nową CEO Zrzeszenia Amerykańsko-Polskiego (Polish American Association) rozmawia Joanna Marszałek.
Joanna Marszałek: Poszukiwania nowego dyrektora Zrzeszenia Amerykańsko-Polskiego, najstarszej polsko-amerykańskiej agencji socjalnej, trwały już od dłuższego czasu.
Kinga Kosmala: Rzeczywiście, i były dodatkowo utrudnione przez covid. 29 marca oficjalnie objęłam to stanowisko. Zostałam na nie wyłoniona w drodze konkursu, który został ogłoszony na całe Stany. Byłam jedną z dwóch finalistów.
Proszę opowiedzieć nam o sobie. Ma Pani doświadczenie w edukacji.
– Przez ostatnie 20 lat byłam wykładowcą akademickim studiów polonoznawczych – najpierw na Uniwersytecie Chicagowskim, gdzie zrobiłam doktorat, a przez ostatnie trzy lata na Northwestern University. Od około roku pracowałam w Zrzeszeniu jako konsultant pomagający przy pisaniu grantów. To było dla mnie nowe doświadczenie. Gdy pojawiła się możliwość stałej pracy w Zrzeszeniu, stwierdziłam, że to już czas.
Czas na tak dużą zmianę? Przejście z pracy w elitarnych placówkach edukacyjnych do organizacji typu non-profit – co skłoniło Panią do podjęcia tej decyzji?
– Od dłuższego czasu nosiłam się z takim zamiarem. Wydaje mi się, że już nauczyłam wszystkiego, co było do nauczenia. Niestety, mimo wielu zalet amerykańskie uczelnie to maszynki do robienia pieniędzy. Polskie programy na tych uczelniach nigdy nie będą miały rzeszy studentów. Nie było wiele wsparcia – ani od polskiego rządu, ani od władz uczelni. Zmęczyła mnie trochę ta samotna walka. W którymś momencie zaczęłam czuć, że z moich umiejętności i energii korzysta tylko bardzo wąska grupa. Stwierdziłam, że już wystarczy, że czas przejść do działań na szerszym poziomie.
Do decyzji przyczynił się, jak do wszystkiego w dzisiejszych czasach, covid. Uzmysłowił mi, że nie spełniam się już w edukacji. Nie mogłam dłużej uczyć przez Internet. Byłam zawiedziona tym, jak uczelnie nie radziły sobie z nową rzeczywistością, tylko obarczały odpowiedzialnością za zdalne nauczanie wykładowców. To była kropla, która przelała czarę goryczy.
Osoby, które z sukcesem zintegrowały się z amerykańskimi elitami, często wolą trzymać się z dala od Polonii.
– W Stanach mieszkam od 25 lat. Jestem częścią społeczności polonijnej, w której raz żyjemy ze sobą lepiej, raz gorzej. Jednak mamy tu tylko siebie nawzajem. Nie będzie nowej fali polskiej emigracji. Jeżeli nie zadbamy o swoje dziedzictwo, nie wyślemy w przyszłość młodych fajnych ludzi, to znikniemy. Mam swoje doświadczenia i lata – chcę teraz dać coś od siebie.
W jakim stanie, po roku pandemii, zastała Pani Zrzeszenie?
– Zrzeszenie radzi sobie całkiem nieźle, biorąc pod uwagę uderzenie, jakie przyjęło przez covid. Organizacje pozarządowe typu non-profit polegają na zewnętrznych pieniądzach. Żeby działać, musimy je od kogoś dostać. W naszym przypadku dostajemy je głównie od organów rządowych – stanowych, miejskich i federalnych. Również one musiały uszczuplić swoje budżety, stąd funduszy dla nas było mniej. Trochę się tego obawialiśmy, ale agencja poradziła sobie zadziwiająco dobrze. Wszystkie programy istnieją, żadnego nie musieliśmy zamknąć, niektóre musieliśmy okroić, niektóre dostosować do sytuacji.
Nie wszyscy klienci byli zadowoleni. Odbieraliśmy telefony ze skargami, że nie można się dodzwonić do Zrzeszenia, a drzwi były zamknięte.
– Proszę pamiętać, że ponieważ dostajemy pieniądze rządowe, wszystko musi odbywać się u nas zgodnie z prawem. W kwestii pandemii zawsze musimy spełniać zalecenia CDC, w tym limity osób w budynkach. Nie możemy sobie pozwolić na luźniejsze traktowanie przepisów.
Rok temu wszystkie budynki Zrzeszenia musiały być zamknięte, a usługi przeniesione online. To musiało odbyć się dosłownie w ciągu paru dni. Nie było to łatwe. Pomagaliśmy, jak mogliśmy, np. przez telefon. Dyktowaliśmy ludziom, co wpisywać we wnioskach. Gdy sytuacja została nieco opanowana, zaczęliśmy wprowadzać bezpośrednie interakcje z klientami. Przykładowo, w naszym schronisku dziennym wcześniej mogliśmy przyjmować 16 mężczyzn, dziś możemy tylko do 6, ale nie zamknęliśmy programu. Podobnie jest z innymi serwisami.
Oczywiście klienci byli niezbyt zadowoleni. Jednak poradziliśmy sobie. Nie musieliśmy zwalniać masy ludzi. Teraz powoli wracamy do normalności. Czas się wzmocnić i iść do przodu. Pandemia, przy okazji wszystkich niedogodności, dała również nowe możliwości, które możemy wykorzystać w przyszłości, np. na klasy i terapie w Internecie można przyjmować osoby spoza Chicago.
Czy można już po prostu wejść do Zrzeszenia i załatwić sprawę?
– Prosimy, żeby umawiać się telefonicznie. Nasi dyrektorzy programowi wrócili do biur – można umawiać się z nimi albo z osobami odpowiedzialnymi za dane programy. Mamy nadzieję, że w maju ponownie otworzymy naszą food pantry. Coraz częściej słyszę głosy, aby otworzyć działający na południu klub seniora. Wszystko uzależnione jest od sytuacji pandemicznej i może ulec zmianie.
Jak ocenia Pani poszczególne administracje pod względem napływających do Zrzeszenia pieniędzy?
– Pieniądze są zawsze, ponieważ miasto cały czas otwiera i zamyka różne programy, dostosowując je do sytuacji i potrzeb mieszkańców. Nie ma dla nas aż tak wielkiego znaczenia, kto jest u władzy – nasza praca idzie do przodu. Powiedziałabym wręcz, że ponieważ w Chicago i Illinois rządzą obecnie demokraci, otwieranych jest więcej programów pomocowych. Ponieważ te programy są ogromne, ogromna jest też ilość biurokracji. To zawsze kula u nogi, zwłaszcza dla mniejszych organizacji, nie zatrudniających rzesz pracowników. Taki jest koszt brania pieniędzy od organów rządowych.
Oprócz jednostek rządowych wspierają was również prywatni darczyńcy.
– Przyjmujemy każde pieniądze – jesteśmy małą, pozarządową organizacją, dlatego bierzemy wszystko, co nam dają. Mamy prywatnych fundatorów – firmy i osoby. Niektórzy przekazują nam swoje polisy na życie czy plany emerytalne przy braku spadkobiercy. Naszym celem jest pozyskanie wielkich sponsorów, jak np. wielkie firmy technologiczne.
Jakim budżetem operuje Zrzeszenie?
Wszystkie nasze dane to wiedza publiczna. Obecnie przygotowujemy raport za rok 2019, który będzie dostępny na naszej stronie internetowej. W ostatnim raporcie z 2018 r. nasza wartość zamknęła się sumą 4,3 mld dol. Spodziewamy się, że liczby za 2019 r. będą wyglądać podobnie.
W grudniu, gdy „Dziennik Związkowy” pisał o działającym przy Zrzeszeniu schronisku dla bezdomnych, brakowało w nim dyrektora i personelu.
– Są ogłoszenia o pracę, szukamy ludzi. Również w kwestii zatrudnienia musimy kierować się wymaganiami programowymi i wytycznymi rządowymi – mieć odpowiednią liczbę pracowników na ilość pieniędzy, jakie dostajemy. Moim zadaniem jest między innymi przyśpieszyć obsadzenie wolnych pozycji.
Oprócz pracowników liczycie również na pomoc wolontariuszy.
– Wolontariusze są zawsze potrzebni, zwłaszcza w naszych programach socjalnych, np. prowadzonych przez nas terapiach. Młodzież i studenci zainteresowani psychologią czy mający wykształcenie w tym kierunku mają możliwość zdobycia cennych doświadczeń. Przy okazji można się nauczyć, jak działa organizacja non-profit. W tej chwili prawie nie mamy wolontariuszy – znów wszystko się rozbija o covid.
W przyszłym roku Zrzeszenie będzie świętować swoje stulecie. Powstaliście w 1922 roku, aby nieść pomoc polskim imigrantom. Jednak wasza rola się zmienia. Chcecie otworzyć się na inne społeczności imigranckie, w tym hiszpańskojęzyczną. Czy to też są odgórne wymogi?
Nie, to nasza inicjatywa i efekt długotrwałych badań. Dwa lata temu zrobiliśmy ankietę, w której zbieraliśmy opinie różnych stron – społeczności polskiej, darczyńców, miasta i stanu – dotyczące oczekiwań wobec naszej agencji. Po blisko roku intensywnego researchu powstał plan strategiczny, który już został przyjęty przez zarząd i jest wprowadzany w życie – nieco wolniej z powodu covid.
Plan zakłada między innymi, że ponieważ Polaków jest coraz mniej, nie możemy zawężać naszej działalności tylko do polskiej społeczności, lecz musimy wyjść naprzeciw zmianom. Chicago nie jest już polskim miastem. Większość Polaków mieszka na przedmieściach. Z drugiej strony jest mnóstwo młodych Amerykanów polskiego pochodzenia, do których chcemy dotrzeć. Nasza oferta cały czas jest skierowana do typowego polskiego imigranta – niemówiącego po angielsku, potrzebującego podstawowej pomocy. Chcemy otworzyć się na nowe wyzwania i inne społeczności imigranckie.
Według strony internetowej, oferujecie 31 różnych programów.
– Mamy bardzo szeroką ofertę programową. Najbardziej znany jest program edukacyjny, który świetnie sobie radzi. Uczymy nie tylko angielskiego, lecz również obsługi komputera, podstawowych umiejętności zawodowych, mamy zajęcia dla pomocy pielęgniarskich.
Na uwagę zasługuje też nasz program kliniczny, gdzie oferujemy różne terapie – np. dla ofiar przemocy i sprawców przemocy, program pośrednictwa pracy, mniej znany, ale świetny program homemakers, w którym oferujemy pomoc w domach – robienie zakupów, sprzątanie. To miejski program, do którego kwalifikują się najczęściej seniorzy i osoby z niesprawnościami o niskich dochodach.
Jaka jest Pani wizja Zrzeszenia? Jakie pomysły chciałaby Pani zrealizować?
– Często słyszę komentarze, że 20 lat temu Zrzeszenie było prężną organizacją z sympatyczną atmosferą, a później podupadło. Chciałabym przywrócić świetność tej organizacji. Chciałabym, żeby ludzie chcieli tu przychodzić i pracować.
Chciałabym wzmocnić nasz budżet większymi zbiórkami, żeby nie być tylko zależnym od pieniędzy rządowych. Organizować fajne, ciekawe imprezy połączone ze zbiórką pieniędzy – ale już nie tylko polskie pikniki z kiełbasą.
Chciałabym również rozszerzyć działalność agencji. Niech w Polish American Association nazwa „Polish” będzie tylko w nazwie, a my dajmy się poznać jako organizacja pomagająca wszystkim imigrantom.
Moim prywatnym życzeniem jest również, aby w Zrzeszeniu kobiety mogły otrzymywać duże wsparcie – nie tylko w sytuacjach związanych z przemocą, ale żeby doprowadzić do tego, żeby do tych sytuacji w ogóle nie dochodziło. Trzeba kobiety uczyć, wspierać, zachęcać do rozwijania swoich talentów. Polki są niesamowicie utalentowane – robótki ręczne, wypieki. Jednak nie ma dla nich prostej drogi, żeby zagospodarować te talenty, uzyskać pomoc i się wypromować.
Nie wszyscy Polacy znają naszą organizację. Młodsze pokolenie czasami kojarzy nas jako tę „polską organizację dla biednych”. Chciałabym, żeby ludzie zaczęli nas postrzegać inaczej – jako miejsce, które oprócz pomagania daje ludziom, zwłaszcza kobietom, możliwość rozwoju, poczucie, że da się coś ze swoim życiem zrobić.
Odmiana wizerunku Polonii i działających w niej organizacji nie będzie łatwa.
Wiem, widzę to już w trzecim tygodniu na stanowisku. (śmiech) Na razie gaszę pożary. Ale skoro pokonaliśmy covid, to na pewno damy radę!
Dziękuję za rozmowę.