Warszawa Gdyby informacja ta ukazała się w którymś z brukowców lub w normalnej gazecie z okazji Halloween czy Prima Aprilis, to można by nad nią przejść do porządku dziennego. Ale na ten temat całe polskie media huczą, jak gdyby chcąc uwiarygodnić amerykańskie powiedzenie, że "prawda bywa dziwniejsza od fikcji". A jest to prawda rzeczywiście zadziwiająca, a ponadto wielowarstwowa. Obejmuje bowiem wiele różnych sfer ludzkiego działania: religię, etykę, moralność, prawo, kulturę, sztukę, politykę i sprawy gospodarcze.
Przenieśmy się do wioski sołeckiej Sieniawy żarskiej położonej w gminie żary w województwie lubuskim niedaleko niemieckiej granicy. Przed wojną wioska nazywała się Scheonfelde. Na przestrzeni tysiąclecia ziemie te należały do plemion zachodniosłowiańskich, rządził tu Henryk Brodaty, następnie obszar przeszedł pod władanie Królestwa Czeskiego, Cesarstwa Niemieckiego, Prus i Trzeciej Rzeszy, aż wrócił do Polski w 1945 r. Jak w wielu miejscowościach na tzw. "ziemiach odzyskanych", bezrobocie w Sieniawie wynosi ok. 30%. Mała, senna miejscowość, gdzie nic się nie dzieje, wiązanie końca z końcem graniczy z cudem, a młodzi tylko patrzą, jak czymś zahandlować czy złapać jakąś dorywczą pracę w sąsiednich Niemczech. Aż tu z dnia na dzień wszystko się zmieniło.
Nastąpiło ożywienie jak jeszcze nigdy. Do wioski nagle zaczęli zjeżdżać dziennikarze, ekipy telewizyjne, fotoreporterzy z Polski i Niemiec. Filmują, pytają, notują, nagrywają, węszą, drążą. Tabuny dziennikarzy przyciąga ceglany budynek przy rampie kolejowej, w której kontrowersyjny niemiecki lekarzwystawca Geunther von Hagens chce założyć zakład plastynacji (preparowania) zwłok w celach wystawienniczych.
Von Hagens rozpoczął studia na wydziale medycyny w Niemczech Wschodnich, czyli w tzw. NRD w 1965 roku. Za rozprowadzanie ulotek protestujących przeciwko wtargnięciu wojsk sowieckich do Czechosłowacji w 1968 r. został aresztowany, a po zwolnieniu przedostał się na zachodnią stronę berlińskiego muru. Kontynuował studia na uniwersytecie w Heidelbergu, gdzie w roku 1977 opracował metodę chemicznego traktowania zwłok oraz ciał martwych zwierząt, którą nazwał plastynacją. Proces ten polega na usunięciu z ciała wodę i tkankę tłuszczową oraz wstrzykiwaniu doń substancji silikonowej. Można w ten sposób zakonserwować całe ciała lub poszczególne narządy. Zależnie od natężenia dodanych substancji, można osiągać różny stopień sztywności. Takie ciała czy narządy są bezwonne, nie rozkładają się i można je przechowywać na półce czy w szafie w temperaturze pokojowej. Dają się też dowolnie modelować, co umożliwia przedstawiania ich w najdziwniejszych pozach zgodnie z wizją "artysty".
W 1993 r. von Hagens założył w Heidelbergu Instytut Plastynacji. Teraz etap wystawienniczy jego życiorysu rozkręca się na dobre. Ze swoją wystawę zwaną "Koerperwelte", "Bodyworlds" czy po polsku "światy ciała" niemiecki lekarzartysta objeżdźa świat. Wystawę jak dotąd odwiedziło ponad 8 milionów ludzi w kilku krajach europejskich oraz Japonii. W lutym b.r. wystawa zagościła w Chicago. W skład ekspozycji wchodzą całe ciała ustawionych w różnych pozycjach. Wszędzie wywołuje kontrowersję, z jednej strony budzi podziw i fascynację, z drugiej zaś wznieca spory na tle etycznym, prawnym i obyczajowym i wcale nie można się temu dziwić. Na stworzonej przez siebie wystawie pokazuje odarte ze skóry, spreparowane ciała, upozowane w wymyślnych pozycjach. Już eksponował np. plastynowanych szachistów z widocznymi mózgami w otwartych czaszkach, a także ciała z rozprutymi brzuchami z flakami na wierzchu oraz rozciętą ciężarną kobieta z martwym noworodkiem w macicy.
Dotychczas zwłoki von Hagens plastynował w Chinach i Kirgizji, teraz postanowił się zainstalować w Polsce. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie może tu nawet przeniesie swoją główną bazę plastynacyjną z Chin. W Sieniawie rozeszła się wieść, że zakład stworzy 300 nowych miejsc pracy. Potem mówiono już tylko o dziesięciu.
Sprawa ta podzieliła sieniawian. "Ja się na to nigdy nie zgodzę powiedziała sołtys Krystyna Korzezniowska. To jest obrzydliwość! Trochę już z ludźmi rozmawiałam. Starsi są oburzeni i przeciwni preparacji zwłok. Młodsi podchodzą inaczej, liczą na pracę". Młody mieszkaniec w wieku 2530 lat powiedział reporterowi telewizyjnemu: "Mnie to nie przeszkadza. Jeśli ktoś chce tu coś zrobić, to niech robi". Wypowiedź ta wywołała ostrą dyskusję w jednym z telewizyjnych programów dyskusyjnych. Czy oznacza to znieczulicę i amoralność młodego pokolenia, a może jedynie przymus ekonomiczny? Przy 30procentoym bezrobociu niejedna rodzina nie ma tu co do garnka włożyć ani w co dzieci odziać i obuć.
Sam von Hagens, który mieszka w Londynie, miał do Sieniawy zawitać dopiero w maju, a tu wybuchła kolejna bomba. Dzięki śledztwu dziennikarskiemu przeprowadzonemu przez wpływowy dziennik "Rzeczpospolita" wyszło na jaw, że wspólnikiem von Hagensa, prowadzącym jego interesy w Polsce jest jego ojciec, 89letni obecnie b. SSman Gerhard Liebchen. Nikt o tym jeszcze nie wiedział, kiedy Liebchen zarejestrował w Polsce spółkę Von Hagens Plastination Company Sieniawa. Kupił też w Sieniawie okazałą willę, codziennie odwiedzał przyszłą przetwórnię zwłok i wypowiadał się o planach firmy w polskich mediach.
Gdy jednak rozeszła się wieść o jego hitlerowskiej przeszłości (w tym czynnym prześladowaniu Polaków w czasie okupacji) Liebchen uciekł za granicę i prawdopodobnie przebywa w Heidelbergu.
Liebchen siedział w polskim więzieniu przed wojną za udział w nazistowskiej "piątej kolumnie", a po najeździe hitlerowskim wstąpił do SS i partii nazistowskiej. Za prohitlerowską gorliwość został nagrodzony posadą kierownika młynu w Zbłszynie, z którego wysiedlono polskich właścicieli. Ale wszelki słuch o nim zaginął w 1942 r. Nie wiadomo, co robił do końca wojny. Po wojnie mieszkał w NRD, ale co robił i czy musiał odpowiadać za swoje okupacyjne czyny też nie wiadomo. A może uniknął problemów współpracując z NRDowską bezpieką, Stasi?
Tak czy inaczej, von Hagens przyjął nazwisko swojej drugiej żony. Nie wiadomo na razie, czy chciał się w ten sposób odciąć od nazistowskiej przeszłości ojca, czy po prostu uznał nazwisko Liebchen (po niemiecku pieszczotliwe zdrobnienie typu "kochanie") za niepoważne i ośmieszające. Choć w jego rodzinnych Niemczech prasa nazywa go "Dr śmierć" i porównuje to co robi z obwożeniem dziwolągów po odpustach ku uciesze gawiedzi, von Hagens dumnie twierdzi, że spełnia misję edukacyjną. Uczy ludzi zasad ludzkiej anatomii, zachęca do dbałości o własne ciało i poszanowania zdrowia, pokazuje np. zrakowaciałe płuco palacza, czy opuchniętą wątrobę pijaka. Nie bez znaczenia jest fakt, że dzięki swoim wystawom stał się multimilionerem.
Jak cała sprawa dalej się potoczy, na razie nie wiadomo. Polskie prawo zezwala na preparację zwłok jedynie w celach naukowych jako przedmiot badań dla studentów medycyny, naukowców, czy specjalistów od medycyny sądowej. Ale von Hagens sam się uważa za naukowca i twierdzi, że swą działalnością służy nauce. Na zastrzeżenia natury religijnej, cytuje Pismo święte mówiące o tym, że zmartwychwstali otrzymają w tamtym świecie nowe ciała. Prawdopodobnie cała sprawa rozbije się o ojca von Hagensa, który być może do Polski w ogóle już nie wróci. Na stare lata chyba nie będzie się chciał tłumaczyć ze swej hitlerowskiej przeszłości. A miałby z czego.
Robert Strybel