Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 14:24
Reklama KD Market
Reklama

Gdy nam śpiewał Krzysztof Krawczyk

Gdy nam śpiewał Krzysztof Krawczyk

Polonusi wspominają legendarnego artystę i zwykłego imigranta

Krzysztof Krawczyk, jeden z najpopularniejszych polskich wokalistów, wieczny eksperymentator, autor ponad stu albumów, zmarł w poniedziałek 5 kwietnia w Polsce. W Chicago Krawczyka znali wszyscy – mówią polonijni muzycy z pokolenia solidarnościowego. Blisko dekadę swojego 74-letniego życia artysta spędził w Stanach Zjednoczonych, m.in. w Chicago.

Msza pogrzebowa Krzysztofa Krawczyka ma odbyć się w sobotę 10 kwietnia o godz. 12 w archikatedrze w Łodzi. Po niej zaplanowano pogrzeb na cmentarzu w podłódzkich Grotnikach. Uroczystość ma mieć charakter państwowy – powiedział Polskiej Agencji Prasowej o. Bernard Briks, proboszcz grotnickiej parafii Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.

W czwartek nie był znany dokładny przebieg uroczystości. Wstęp na nabożeństwo w łódzkiej katedrze, jak i na sam pogrzeb na grotnickiej nekropolii najprawdopodobniej miał być ograniczony.

Krzysztof Krawczyk zmarł dwa dni po powrocie ze szpitala, gdzie przebywał w związku z COVID-19. Żona artysty Ewa Krawczyk powiedziała w rozmowie z polskimi mediami, że koronawirus nie był przyczyną śmierci męża.

Artysta urodził się 8 września 1946 r. w Katowicach. Zadebiutował w 1963 r. w zespole Trubadurzy. Karierę solową rozpoczął dziesięć lat później. W latach 70. wylansował wiele przebojów, m.in. „Jak minął dzień”, „Parostatek”, „Pamiętam Ciebie z tamtych lat”.

Na scenie muzycznej obecny był przez prawie pięć dekad. Wydał ponad 100 płyt – solowych i kompilacji. Wielokrotnie zwyciężał w sondażach na ulubionego piosenkarza Polaków. Był nazywany „polskim Elvisem Presleyem”, porównywano go do Johnny’ego Casha. Występował na wielu festiwalach w kraju i za granicą – można było go usłyszeć m.in. w Opolu i Sopocie, w NRD, Związku Radzieckim, Jugosławii, Bułgarii, Szwecji, Grecji, Belgii, Holandii.

Chicagowskiej Polonii dał się poznać w pierwszej połowie lat 80. i 90., gdy koncertował w klubach w m.in. w Chicago i Las Vegas. Po pierwszym powrocie do kraju w 1988 r. miał poważny wypadek samochodowy, co zmusiło go do wycofania się na pewien czas ze sceny. Na początku lat 90. wrócił do USA, by nagrać w Nashville płytę „Eastern Country Album”. W połowie lat 90. powrócił na stałe do Polski. Wydał m.in. płytę „Gdy nam śpiewał Elvis Presley”.

W 2000 r. wystąpił przed papieżem na Placu Świętego Piotra. Rok później nagrał z urodzonym w Sarajewie kompozytorem Goranem Bregoviciem płytę „Daj mi drugie życie” (2001), z której pochodzi m.in. przebój „Mój przyjacielu”. W 2002 r. ukazał się album Krawczyka „Bo marzę i śnię”, zawierający utwory „Bo jesteś Ty” i „Chciałem być”.

Artysta zaprosił do współpracy młodsze pokolenie muzyków, m.in. Macieja Maleńczuka i Roberta Gawlińskiego. W kolejnych latach ukazały się albumy: „To, co w życiu ważne” (2004, platynowy), „Tacy samotni” (2006), „Warto żyć” (2009), „Nigdy nie jest za późno” (2009) – była to setna płyta w dorobku artysty.

W 2008 roku Krzysztof Krawczyk obchodził 45-lecie swej drogi artystycznej. Na przełomie 2010 i 2011 roku po raz ostatni koncertował w Ameryce. W październiku 2020 r. ze względów zdrowotnych i pandemii koronawirusa zawiesił całkowicie działalność artystyczną.

Był trzykrotnie żonaty. Dwa pierwsze małżeństwa z Grażyną Adamus i Haliną Żytkowiak „zmarnował” – jak to określił w jednym z wywiadów – ulegając sławie i rock’n’rollowemu trybowi życia. Nie stronił od kobiet, imprez, alkoholu, a nawet narkotyków. Wybawieniem od nałogów miało okazać się spotkanie z Ewą, trzecią żoną, którą poznał w Chicago. To ona miała sprawić, że stał się człowiekiem głęboko wierzącym. „Ewa wzięła mnie do kościoła w Chicago. Wszedłem niewierzący, wyszedłem wierzący” – mówił w rozmowie z „Faktem”.

W Chicago Krawczyka wszyscy znali – mówią polonijni muzycy z pokolenia solidarnościowego. Polskie gwiazdy, które w latach 80. i 90. kręciły się po „Milłokach”, były imigrantami takimi jak my – dodają. Jednak tych, którzy znali go osobiście i mogą dziś o nim opowiedzieć, jest coraz mniej.

Chicagowski i amerykański rozdział życia Krzysztofa Krawczyka wzbudza wiele emocji i komentarzy – zarówno w Wietrznym Mieście, jak i nad Wisłą. Pretensje o pieniądze za płytę, dezaprobata dla nowych związków, drwiny z jego nawrócenia, krytyka za używki, wreszcie niepochlebne komentarze o Polonii, które artysta miał sam wypowiadać po powrocie do Polski. A jednak miał do Ameryki wielki sentyment i zawsze powracała ona w jego twórczości oraz stylu życia.

Andrzej Wyka (perkusja), Czesław Mogilinski (bass), Bogdan Borkowski (gitara), Krzysztof Krawczyk, Halina Żytkowiak, Jan Stefanek (instrumenty klawiszowe),Wojtek Hołdaś (gitara) fot. arch. Czesława Mogilińskiego

Jak muszkieterzy

Jedną z osób, które towarzyszyły Krzysztofowi Krawczykowi w jego pierwszej amerykańskiej przygodzie – koncertowaniu w Las Vegas i Reno we wczesnych latach 80., był basista Czesław Mogiliński.

– Tam się kurzyło. Graliśmy 45-minutowy show rockowy trzy razy dziennie. W Vegas Krzysiek był w życiowej formie. Natura obdarzyła go takimi warunkami głosowymi, że dawał sobie radę z każdą piosenką. Na scenie nigdy nie oszukiwał, był zawsze autentyczny. Do tego świetnie wyglądał, cieszył się ogromnym powodzeniem wśród fanek. Jednak po pół roku takiego grania Krzyśkowi zaczęło się nudzić. Pieniądze nie były wielkie, a naprawdę trzeba było się wspinać. Krzysiek był niecierpliwy, chciał „już”. Wróciliśmy do Chicago, gdzie można było lepiej zarobić. Jednak po zaprawie w Las Vegas w Chicago grało się inaczej. Przez parę lat graliśmy razem w klubie Cisza leśna. Po jakimś czasie Krzysiek przeniósł się z nową żoną Ewą na Florydę, zaczął jeździć po klubach polonijnych w całych Stanach i tylko dojeżdżał czasem do Chicago.

Z Mogilińskim poznali się jeszcze jako nastolatkowie, połączyła ich muzyka i rodzinna Łódź, choć początkowo interesowały ich różne gatunki.

– Jesteśmy prawie rówieśnikami. Byliśmy jak muszkieterzy, dziś niewielu nas zostało – wspomina Mogiliński. Krzysiek to był fajny chłopak. Przyjacielska dusza, zawsze można było na niego liczyć, zawsze stawał w obronie słabszych. Miał wielu przyjaciół. Razem sporo przeszliśmy. Epizod z Las Vegas połączył nas już na zawsze. Nikomu nie przyszło do głowy, że ktoś z nas kiedykolwiek wyląduje w Las Vegas, a jednak tak się stało!

Czesław Mogliliński przywołuje anegdotę, jak podczas pobytu w Las Vegas jacyś bogaci ludzie, właściciele centrów handlowych, zaprosili Krawczyka na przyjęcie.

– Tam już były zaproszone miejscowe gwiazdy. Krzysiek wspomniał gospodarzom, że jest piosenkarzem z Polski. No to zaśpiewaj coś – powiedzieli. Krzysiek zadzwonił po nas. Jak wyszliśmy na scenę i Krzysiek zaśpiewał, to główna gwiazda wieczoru, którą był, o ile dobrze pamiętam, piosenkarz country Glen Campbell, już nie wyszedł… Powiedział, że go boli gardło i zmył się po cichu.


Zdjęcia z archiwum Grzegorza Grdenia:


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama