Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 27 grudnia 2024 01:03
Reklama KD Market

Studenci medycyny i pielęgniarze do Polonii: COVID-19 jest prawdziwy

Są młodzi, pełni zapału i ideałów, ale też frustracji, a chwilami nawet gniewu. Poszli w kierunku medycyny, żeby pomagać innym. Podkreślają, że będą to robić, mimo że COVID-19 skomplikował ich naukę oraz plany i mimo że tyle osób lekceważy koronawirusa i zalecenia służb zdrowia, zwłaszcza w polskiej społeczności, z którą się identyfikują.

Sześciu młodych pracowników służby zdrowia z rejonu Chicago – czterech studentów medycyny, pielęgniarz i pielęgniarka – nie tak wyobrażali sobie początki swojej kariery. Z jednej strony COVID-19 skomplikował ich plany, z drugiej już u progu wkraczania w życie zawodowe pozwolił na zebranie bezcennych doświadczeń. Tak jak większość z nas, są zmęczeni pandemią i obostrzeniami, lecz w przeciwieństwie do wielu z nas – świetnie rozumieją powagę sytuacji i konieczność przestrzegania zaleceń.

Pochodząca z Chicago Elizabeth Zborek ma 26 lat i jest studentką trzeciego roku medycyny, obecnie odbywającą rotacje kliniczne w szpitalach w Miami na Florydzie. Będąc córką polskich imigrantów, szczególnie przeszkadza jej brak solidnej wiedzy naukowej dotyczącej koronawirusa w polskiej społeczności. Sfrustrowana koronamitami, postanowiła zebrać doświadczenia swoich kolegów – innych studentów i pielęgniarzy polskiego pochodzenia, którzy na co dzień walczą na pierwszej linii frontu z COVID-19.

Wszyscy są zrzeszeni w Society of Polish American Pre-Health Professionals – nieformalnej organizacji, w której starsi koledzy pomagają młodszym, zainteresowanym studiami medycznymi. Elizabeth ma nadzieję, że ich doświadczenia otworzą oczy koronasceptykom i sprawią, że polscy imigranci poważniej podejdą do noszenia masek, dystansowania społecznego i przestrzegania zaleceń służb zdrowia.

Ten wirus jest prawdziwy

Choć studentom medycyny teoretycznie nie wolno przebywać na jednej sali z pacjentami chorymi na COVID-19, to w praktyce mają oni z nimi stały kontakt na różnych płaszczyznach praktyki w szpitalu. Z pacjentami, u których test wykazał koronawirusa, spotykają się często podczas dyżurów na izbie przyjęć. Zborek miała też okazję oceniać stan pacjentów po przechorowaniu, którzy nie mieli już aktywnego wirusa, lecz wywarł on druzgocące efekty na ich zdrowiu.

–  Osłuchiwałam pacjenta, którego płuca były całkowicie zniszczone przez COVID-19. Ten gwizd w płucach długo będzie mnie prześladował, podobnie jak innych pracowników służby zdrowia – mówi Zborek.

27-letni Konrad Kubicki, student czwartego roku medycyny i przyszły neurolog, spędził cały listopad na rotacji klinicznej na izbie przyjęć. W którymś momencie ponad połowa pacjentów na jego zmianie miała podejrzenie COVID-19 lub dodatni wynik testu. Nigdy nie zapomni swojego pierwszego pacjenta, który zgłosił się do szpitala z problemami z oddychaniem. Pacjent nie mówił po angielsku.

– Rentgen klatki piersiowej pokazał całe obszary płuc wypełnione płynem. Wkrótce test potwierdził koronawirusa. Nikt z jego najbliższego otoczenia nie zachorował. To potwierdza, jak nieprzewidywalna jest infekcja tym wirusem.

24-letnia Julia Walczak od czerwca 2020 r. pracuje na izbie przyjęć niewielkiego szpitala w historycznie polskiej dzielnicy Chicago. Wspomina dzień, w którym cały oddział był pełen pacjentów na wentylatorach.

– W normalnych czasach pacjent nie powinien być na SOR-ze (Szpitalnym Oddziale Ratunkowym) dłużej niż kilka godzin. My mieliśmy pacjentów ponad dwa tygodnie na wentylatorze – mówi Walczak.

Pielęgniarka wspomina pacjentów ze „strasznymi powikłaniami”, jak zawały związane z COVID-19, ostre reakcje różnych układów, pacjentów, których stan pogarszał się z godziny na godzinę.

– Na prześwietleniach klatki piersiowej widzieliśmy całe płuca zamazane zapaleniem. Bez względu na to, ile tlenu podajemy tym pacjentom, i tak trudno podtrzymać saturację tlenu we krwi do poziomu, który jest potrzebny, by dotleniać mózg i inne narządy – mówi pielęgniarka.

Ten wirus jest nieprzewidywalny

Młodzi lekarze i pielęgniarze zgodnie podkreślają, że najgorsza w przypadku COVID-19 jest nieprzewidywalność. Obserwowali, jak atakuje on osoby w każdym wieku, z problemami zdrowotnymi lub bez. Jak u niektórych infekcja przebiega łagodnie lub wręcz bezobjawowo, podczas gdy u innych jest jak rozpędzony pociąg, którego nie da się zatrzymać. Jak niektórym udaje się zwalczyć infekcję dzięki wysiłkom personelu szpitalnego, podczas gdy u innych te same wysiłki nie przynoszą żadnych rezultatów.

– Najgorsza jest nieprzewidywalność COVID-19 – mówi 28-letnia Karolina Krawczuk, studentka czwartego roku medycyny na Loyola University, odbywająca rotacje kliniczne. – Niektórzy nie mają żadnych symptomów, inni skończą pod wentylatorem. Na tę chorobę nie ma obecnie lekarstwa. Jest tylko opieka podtrzymująca – za pomocą tlenu, sterydów i innych środków, które mogą złagodzić objawy. Niektóre rzeczy, które ten wirus potrafi zrobić w organizmie, są niewyobrażalne.

– COVID-19 sieje spustoszenie w organizmie na przeróżne sposoby – uzupełnia Kinga Radowska, inna studentka czwartego roku, odbywająca rotacje kliniczne na oddziale intensywnej terapii podmiejskiego szpitala. – Jeśli wirus się rozwinie w organizmie, żaden organ nie będzie oszczędzony.

Dawid Janik, 25-latek, jest pielęgniarzem na oddziale intensywnej terapii w szpitalu na przedmieściach Chicago. Opiekuje się m.in. najbardziej chorymi pacjentami – będącymi na skraju intubacji i tymi już intubowanymi.

– Stan tych pacjentów jest dużo bardziej nieprzewidywalny niż pacjentów z niewydolnością oddechową, z którymi miałem wcześniej do czynienia. Po intubowaniu ich stan znacznie się pogarsza. Ci pacjenci są bardzo chorzy. Ci, którym udaje się uniknąć intubacji, wymagają ogromnych ilości dodatkowego tlenu, które kiedyś były nie do pomyślenia.

Janik przyznaje, że na początku pandemii sam porównywał koronawirusa do grypy. Zmienił zdanie, gdy zetknął się z pacjentami z COVID-19 w szpitalu.

– Widziałem pacjentów z grypą, którzy wymagali agresywnej interwencji, lecz nie na taką skalę jak pacjenci z COVID-19. Ta choroba jest bardziej agresywna i bezlitosna. Nie dba o to, czy jesteś zdrowy, czy masz istniejące dolegliwości. Jeśli trafi się ciężki przebieg, wylądujesz w szpitalu albo gorzej.

Młodzi lekarze i pielęgniarze tłumaczą, że choć w przypadku koronawirusa główna uwaga koncentruje się na płucach, gdy organizm próbuje zwalczyć chorobę, po drodze może wydarzyć się wiele skomplikowanych rzeczy, które spowodują uszkodzenie serca, nerek i innych organów.

– Podobnie jak w przypadku innych chorób, nigdy nie wolno zakładać, że ucierpi tylko jedna część ciała – mówi Zborek.

Ten wirus wywołuje bezradność

Na frustrację młodych pracowników służby zdrowia, oprócz kompleksowości i nieprzewidywalności wirusa, składa się również bezsilność i obawa o bezpieczeństwo swoje i swoich najbliższych. Mówią o bezradności przy informowaniu rodzin pacjentów, że mimo wszelkich wysiłków, stan ich ukochanych bliskich się nie poprawia.

Elizabeth Zborek jest dodatkowo sfrustrowana, że pandemia podzieliła społeczeństwo. Że system służby zdrowia jest tak skonstruowany, że niektórzy pacjenci po prostu skazani są na śmierć. Że pracownicy służby zdrowia, na dodatek do swojej i tak ciężkiej pracy, muszą znosić niedowiarków, a także niepokoić się niedoborami środków ochrony osobistej.

Dawid Janik stale martwi się, czy nie zarazi siebie i swoich bliskich. W pracy ma kolegów, którzy zachorowali, zachorowały ich rodziny.

Dla Julii Walczak najgorsze jest, gdy dla pacjenta daje z siebie wszystko, tylko po to, by pewnego dnia wrócić na oddział i zobaczyć puste łóżko.

– Albo bieganie całymi dniami od resuscytacji do resuscytacji, bo karetki nie przestawały przyjeżdżać z chorymi pacjentami, a każdego trzeba starać się ratować – mówi. – Nawet nie mogę policzyć, ilu ludzi widziałam, jak umierali. W Święto Dziękczynienia tylko podczas dziennej zmiany zmarło sześciu pacjentów. W ciągu dnia pracowałam, a w nocy w koszmarach wracałam do szpitala – wspomina Walczak.

Karolina Krawczyk jest rozdarta między staraniami o rezydenturę a pomoc swoim kolegom lekarzom w walce z pandemią.

Ten wirus to nie grypa

Sytuacji młodych pracowników służby zdrowia nie ułatwia fakt, że wiele osób lekceważy COVID-19, nie nosi masek, nie stosuje się do zaleceń unikania zgromadzeń i dystansowania społecznego. Najbardziej boli, gdy obserwują taką postawę w środowisku polonijnym. Gdy słyszą głosy, że „koronawirus to zwykła grypa”.

– Jako lekarz, przyjęłam na siebie rolę wstawiania się za moimi pacjentami, zwłaszcza tymi mówiącymi po polsku i zwłaszcza w sytuacjach, gdy czuję, że nie są odpowiednio reprezentowani. Jednak ogromnie trudno wykonywać moją pracę, gdy nie ma współpracy ze strony tych pacjentów. Ci, którzy nie pracują w szpitalu, nie mają pojęcia, jak poważna jest sytuacja. Edukacja w zakresie zdrowia jest w naszej społeczności bardzo słaba. To ogromnie frustrujące, gdy wchodzę do polskich delikatesów lub do kościoła i widzę moich rodaków bez masek, którzy nie przestrzegają zaleceń mających na celu powstrzymanie rozprzestrzeniania się tego wirusa i traktują go jako żart. Mam polskich pacjentów, którzy wciąż zaprzeczają powadze tego wirusa. To mnie bardzo denerwuje. Apeluję do was, aby traktować go poważnie! W szpitalu jesteśmy na granicy wyczerpania. Noście maskę, myjcie ręce – apeluje Karolina Krawczuk, początkująca lekarka chorób wewnętrznych.

Elizabeth Zborek z kolei zwraca uwagę, że w polskiej społeczności jest duża doza nieufności do zawodu lekarza, niechęć wobec szczepień oraz ogólnie wobec nauki. Wielu szuka ratunku w medycynie naturalnej.

– Przykro mi, ale Amol nie pomoże pacjentowi, który jest bardzo chory na COVID-19. Co do szczepionek, chciałabym, żeby polscy pacjenci zrozumieli, że alkohol, papierosy i brak ruchu mają bardziej negatywny efekt na ich zdrowie niż szczepionka – mówi studentka. Jej zdaniem, osoby, które zaprzeczają istnieniu COVID-19 i nazywają pandemię wymyśloną, nie szanują pracowników służby zdrowia i innych pracowników, codziennie ryzykujących zakażeniem.

Młodzi pracownicy służby zdrowia sugerują, by zamiast polegać na Internecie, YouTubie i niesprawdzonych teoriach, poczytać trochę na temat mikrobiologii. A jeżeli to za dużo – to zaufać ekspertom i posłuchać rady fachowców. Noszenie maski ochronnej  w sklepie czy w kościele to minimalny wysiłek, a może przynieść zbawienne efekty w ograniczaniu wzrostu zakażeń – mówią.

– Nasi dziadkowie musieli dokonywać większych poświęceń – takich, które dziś trudno sobie nawet wyobrazić – zwraca uwagę Dawid Janik.

Na koniec pielęgniarz dodaje:

– Jeśli ktoś zachoruje, my będziemy tu dla was i waszych bliskich, tak jak byliśmy do tej pory. Bez względu na to, czy ktoś wierzy w wirusa czy nie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama