Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 12:03
Reklama KD Market

Sukces w teatrze to sukces zespołu

Sukces w teatrze to sukces zespołu

Rozmowa Katarzyny Korzy z Andrzejem Krukowskim, aktorem, współtwórcą i dyrektorem placówki Teatr Nasz, o zbliżającej się premierze spektaklu „Zemsta – czyli dyskretny urok rodziny” na podstawie komedii Aleksandra Fredry oraz o wyzwaniach teatru „poszukującego”, i  o tym, czy da się skorzystać z czasu w pandemii oraz ludzkich przywarach.

Katarzyna Korza: Już w połowie lutego Teatr Nasz zaprosi widzów na sztukę „Zemsta – czyli dyskretny urok rodziny” na podstawie komedii Aleksandra Fredry. Jakie elementy oryginalnej sztuki zobaczymy w spektaklu?

Andrzej Krukowski: – Oryginalny będzie oczywiście zamysł Aleksandra Fredry oraz cały motyw. Oryginalny będzie również ośmiozgłoskowiec oraz postaci. Reżyser Ryszard Gajewski-Gębka pochodzi ze starej szkoły – nie lubi za bardzo ingerować w zamysł autora. Natomiast interpretacja utworu i jego uwspółcześnienie związane z podtytułem – „dyskretny urok rodziny” – sugeruje przeniesienie w inne czasy.

Jakie?

– Powiedziałbym, że będą to czasy współczesne, pokazujące charaktery, z którymi mamy do czynienia we współczesnym świecie. Weźmy na przykład Papkina – jesteśmy nim wszyscy – przez egotyzm, postawę chwalipięty, czy nie tak? Mógłbym tutaj oczywiście opowiedzieć o wszystkich aspektach interpretacji, ale wolę pozwolić publiczności na samodzielne skonfrontowanie się z naszym pomysłem.

A co ze scenografią?

– W sztuce nie używamy kontuszy, parabellum, szabli, a akcja nie toczy się na zamku. Zamek wprawdzie pojawił się i w życiorysie Aleksandra Fredry, bo przecież odkrył on, że jego przodek był stroną w sporze o zamek i ta historia stała się prawdopodobnie inspiracją do napisania „Zemsty”, ale my od zamku odchodzimy.

Wiemy, jak Państwo podeszli do tekstu, postaci i scenografii. A jak, Pana zdaniem, realia XXI wieku przystają do sztuki sprzed jednak 200 lat? Czy cały czas mierzymy się z tymi samym przywarami, problemami?

– Od roku o niczym innym nie myślę, tylko nad tym, jak każda linijka, każda postać, jak bardzo wszystko to jest aktualne. My, Polacy, w ogóle się nie zmieniliśmy. Niezależnie od adaptacji, elementy charakterystyczne dla nas wychodzą na pierwszy plan.

U nas zawsze przede wszystkim i po pierwsze jest awantura – nieważne, o co! Awantura o trzy palce z „kochaj albo rzuć”, w „Samych Swoich”, w „Zemście”. Nieważne, o co to będzie awantura, czy o miedzę, czy o mur, czy o płot – nic się nie zmieniło, jesteśmy w stanie pokłócić się o wszystko. Nawiasem mówiąc, mam takie podejrzenie, że twórcy „Samych swoich” i „Kochaj albo rzuć” inspirowali się Fredrą. Myślę, że i Mostowicz – twórca Nikodema Dyzmy – zbudował postać Dyzmy na Papkinie.

Czyli w sztuce będziemy przyglądać się sobie i własnym przywarom?

– Oczywiście. Nie staraliśmy w interpretacji iść w stronę kabaretu, zrobiliśmy po prostu bardzo dobrze zrobiony od strony warsztatu spektakl, w czasie którego to widz podejmie decyzje – czy śmiać się, czy płakać, czy się przyglądać. Nie lubię ogłupiania publiczności i wskazywania im palcem, kiedy mają się śmiać, kiedy zapłakać, lubię, kiedy oni mają szansę przyjrzeć się sztuce i to robią. I owszem, przy okazji przyjrzą się sobie.

Chciałabym zapytać o warunki pracy teatru w pandemii. Jak przetrwaliście?

– Przeprowadzenie zespołu teatralnego przez pandemię jest ogromnym wyzwaniem. Tak się złożyło, że 28 lutego 2020 roku zrobiliśmy premierę „Kwartetu dla czterech aktorów” Shaeffera w trzech składach. Na fali sukcesu zaczęliśmy robić próby do kolejnego spektaklu – właśnie do „Zemsty”. I wtedy zamknięto wszystko. Na szczęście w teatrze jest taka faza prób czytanych, analitycznych, więc w marcu weszliśmy na zoom. Zobaczyłem w aktorach naszego teatru, że było to w jakimś sensie błogosławieństwo, była dyskusja, rozmowa, była prawdziwa praca. W czerwcu nastąpiło poluzowanie przepisów, więc pracowaliśmy w plenerze – robiliśmy próby, myśleliśmy nawet przez chwilę, żeby w takich warunkach wystawić „Zemstę”. Później zaplanowaliśmy spektakl na listopad – ale znowu nastąpiło zaostrzenie przepisów. Dzięki uprzejmości właścicieli Hunters Restaurant – robimy próby, spotykamy się przy zachowaniu środków ostrożności, pracujemy. Premiera była przekładana jeszcze trzykrotnie. Teraz wstrzelamy się w Walentynki. Robimy cztery premiery, taki to zwyczaj u nas.

Cztery premiery?

– Tak, ponieważ doświadczenie wskazuje, że cała para aktorska idzie w premierę, a kolejny spektakl jest gorszy. Dlatego u nas każdy spektakl jest premierą. Spektakle są różne, ale tempo emocjonalne u nas nigdy nie siada.

A zdarzyło się w pandemii coś dobrego?

– Zdarzyło… Jeżeli ma się aż rok – takie warunki stworzyła nam pandemia – na to, żeby pracować nad takim tekstem, to jest szansa na zatrzymanie się nad każdym szczegółem, każdym słowem we frazie. Przyglądaliśmy się im w każdym aspekcie. I uważam, że dzięki temu zrobiliśmy ten spektakl dobrze, gruntownie.

Z czasu skorzystaliśmy również w ten sposób, że zarejestrowaliśmy spektakl przed premierą i zrobimy z tego materiału spektakl telewizyjny. Teraz dążymy do tego, żeby montowali go najwyższej klasy specjaliści, którzy – znowu, dzięki pandemii – będą mieli dla nas czas.

W jaką rolę wcieli się Pan w Zemście?

– Staramy się trzymać do ostatniej chwili takie informacje zza kulis w tajemnicy – licząc na to, że zachęci to dodatkowo naszych widzów do przyjścia do teatru. Ale w porządku – „Dziennikowi Związkowemu” mogę zdradzić, że na deskach teatru w tym spektaklu będę Cześnikiem Raptusiewiczem. Prowadzimy taki konkurs na Facebooku – widzowie układają obsadę spektaklu. Robimy z tego zabawę, bo przecież wiele osób świetnie zna Zemstę. Mnie przypisywano rolę Papkina, chyba ze względu na to, że pracuję na scenie już 40 lat. Bardzo się ucieszyłem, że nasi widzowie nie trafili, bo nie ma nic gorszego w teatrze niż przewidywalność. Nadmienię tylko, że siłą Teatru Nasz są kobiety – 12 kobiet założycielek. Więc być może gdzieś tutaj czeka na naszych widzów jeszcze niespodzianka.

Lubi Pan swoją postać?

– Skupiam się nad tym, żeby dobrze ją zagrać. Wydawało mi się, że jestem dobry do tej roli, bo mam przywary człowieka zmiennego w emocjach. Po tylu latach w zawodzie może się wydawać, że wszystko już się wie, ale ku mojemu pewnemu zdziwieniu, nie jest to prosta rola do zagrania. Mam tremę, przyznaję! Taką, jaka towarzyszyła mi dawno temu, kiedy stawałem na deskach polskich teatrów. Jestem ciekaw, jak to się skończy.

Który raz zagra Pan w „Zemście”?

– Zaskoczę Panią – po raz pierwszy! Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tą sztuką, nigdy się nie zajmowałem tym tekstem, nawet w szkole teatralnej, gdy mieliśmy zajęcia z wiersza klasycznego. Propozycja wzięcia na warsztat „Zemsty” wyszła zresztą od zespołu.

Przygotowując się do roli Cześnika, oglądałem Jana Świderskiego w tej roli w Teatrze Telewizji. Widziałem oczywiście film Wajdy z Januszem Gajosem, widziałem różne odsłony tej sztuki. Myślę, że będzie to wyzwanie, bo „Zemsta” jest w jakiś sposób sztuką głównie o Papkinie i zaistnienie innych postaci będzie trudne. Trzeba będzie w pełni wykorzystać swoje pięć minut, trzeba będzie – jak to się mówi – doskonale „trafić w nutę”.

Wspomniał Pan, że pracuje jako aktor już 40 lat. Czy może Pan w swojej aktorskiej biografii odszukać spektakl, który mógłby Pan jako aktor, dla siebie, nazwać najważniejszym, który wpłynął najbardziej na Pana drogę artystyczną?

– To był spektakl zatytułowany „Krótko na styku” – kompilacja tekstów współczesnych artystów. Grałem tam Majakowskiego. Przed nim były różne spektakle – np. „Kordian” Słowackiego – 3,5 godziny na scenie, były spektakle duże, porażające realizacje.

Uważałem wtedy, jako młody aktor, że kiedy w teatrze widzi się u aktora pot i wysiłek, to znaczy, że następuje proces jego dojrzewania artystycznego bądź „łapania świadomości”. Ba, myślałem, że ten pot doprowadzi mnie do dojrzałości artystycznej. W „Krótko na styku” mówiłem utwór „Struś”. Reżyser prosił, żebym po prostu wstał i powiedział go. Mnie się wydało to średnim pomysłem, ale podporządkowałem się zamysłowi reżysera. Wynik był taki, że podchodzili do mnie profesorowie i gratulowali roli. Wtedy, w tamtym momencie, nie widziałem w tym nic świetnego, zrobiłem to bez potu, bez wysiłku. Ale dzięki temu zacząłem rozumieć, gdzie jest moje miejsce w teatrze i jak powinienem do tej pracy podchodzić.

Czy podobny moment był również Pana udziałem w filmie?

– Tak. I ponownie – były role większe, ale w „Świadku koronnym” miałem rolę Jankesa, ochroniarza Masy. I mam tam taką jedną kwestię – mówię „Policja, Masa, Policja”. I ludzie pamiętają mnie właśnie z niej! Powtórzę: trzeba trafić „w swoją nutę”. Czym Majakowski był dla mnie w teatrze, tym Jankes w filmie.

Profesor Jan Peszek powiedział mi kiedyś, krótko po przyjęciu na studia: „jak ci się przez sekundę uda mieć wrażenie, że się uniosłeś w czymś nad deskami teatru, to to jest sukces i do tego powinieneś dążyć”. Ale tylko aktor wie, gdzie się „uniósł nad deskami”.

Dla czytelników, którzy jeszcze nie znają Teatru Nasz – czy może Pan przybliżyć jego działalność?

– Teatr działa od trzech lat. Teatr Nasz to są przede wszystkim kobiety. Przestałem już nawet dzielić role na żeńskie i męskie, bo – tak – skład teatru to głównie kobiety.

Pewną zaletą jest to, że mamy budżet „szpagatowy”, znaczy to, że jest to teatr robiony właściwie bez budżetu. Naszymi sponsorami są widzowie i to oni robią najważniejszy wkład. Ludzie umieją oczywiście liczyć i często nas pytają: „jak wy robicie teatr bez pieniędzy?”. I momentalnie starają się pomóc. Teatr funkcjonuje i działa dzięki zaangażowaniu ludzi. Ale to jest zaangażowanie ogromne, które często, przyznaję, mnie poraża. Bo ludzie z naszego zespołu funkcjonują w takich warunkach, jak wszyscy inni ludzie i jeszcze, po ciężkim dniu pracy, przychodzą, pracują, chcą się angażować.

Podkreślam, że nie jesteśmy „kółkiem teatralnym”, ani „teatrem amatorskim”. Bardzo mnie drażniło, kiedy słyszałem takie opinie. Teraz się nie obrażam ani nie martwię, bo uważam, że gdy ktoś mówi: „amatorski”, ma na myśli „świeży”.

Słyszę również głosy, że nasz teatr ma propozycje trudne – i to mnie cieszy. Teatr Nasz jest teatrem poszukującym – tak bym go nazwał.

Jakie są Wasze plany, kolejne kroki, spektakle?

– Przygotowaliśmy propozycje w języku angielskim, między innymi Herberta. Przemawiamy językiem teatru polskiego w języku polskim, ale za chwilę wyjdziemy do publiczności amerykańskiej. Przygotowujemy się również do wyjazdu na Festiwal Gombrowicza, gdzie będziemy mieli szansę skonfrontowania się z tym, co dzieje się w Polsce. Bo chcemy robić teatr, tutaj, na miejscu, który byłby jakimś kontrapunktem wobec tego, co dzieje się w teatrze na świecie i w Polsce.

W Teatrze Nasz nie interesują nas wielkie widownie, nas interesuje praca u podstaw, jeden na jeden. Wychodzenie do widza, który przyszedł, żeby się z nami spotkać. Nie chcemy dwóch tys. widzów. My chcemy przejść przez głowy widzów, zostawić w nich trwały ślad, zobaczyć to w oczach widzów. Naszą ambicją jest poruszanie ludzi.

Co spowoduje, że będzie Pan zadowolony po premierze „Zemsty” i uzna, że jest to sukces?

– To jest bardzo, ale to bardzo skomplikowana sprawa. Wyznacznikiem w tym przypadku nie będzie wyłącznie widz, a aktorzy Teatru Nasz. Sukces zobaczę w aktorach – będzie to wypadkowa myśli, doświadczeń, rozmów, prób, starania, emocji, poszukam w nich tego wszystkiego. Zobaczę albo niezadowolenie, albo spokój, dobrze będę wiedział, na co patrzę, kiedy będą schodzili ze sceny. Widz – tak, będziemy patrzeć na nich i w ich oczy, ale sukces w teatrze to sukces zespołu.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała:

Katarzyna Korza[email protected]


ZEMSTA - Teatr Nasz, plakat finalny

ZEMSTA - Teatr Nasz, plakat finalny

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama