40-letni Paul Pierrilus w ostatnim dniu rządów prezydenta Trumpa miał zostać doprowadzony przez federalnych agentów do samolotu, na pokładzie którego poleciałby do Haiti w ramach deportacji. Problem w tym, że Paul nigdy nie był w tym kraju i nikogo tam nie zna. Większość swego życia spędził w Nowym Jorku, gdzie przybył wraz z rodzicami z francuskiej wyspy St. Martin, na której się urodził...
Sądowe przepychanki
Rodzice Pierrilusa byli rodowitymi Haitańczykami. Ponieważ jednak ani prawo Haiti, ani też prawo Francji nie przyznaje automatycznie obywatelstwa osobom urodzonym poza terytorium tych krajów, Paul w USA stał się człowiekiem o statusie stateless, czyli nieposiadającym legalnego obywatelstwa jakiegokolwiek kraju. Ludzi takich jest w Stanach Zjednoczonych nieco ponad 200 tysięcy. Większość z nich mieszka i pracuje bez żadnych przeszkód, jednak w przypadku Pierrilusa stało się inaczej.
Mimo że znalazł on dobre zatrudnienie w roli konsultanta finansowego, w roku 2003 sędzia imigracyjny orzekł, że przebywa on w Stanach Zjednoczonych nielegalnie i podlega deportacji. Sędzia podjął swą decyzję na podstawie faktu, iż Pierrilus w momencie wjazdu do kraju, w roku 1985, posiadał tylko wizę turystyczną, której ważność już dawno wygasła, a ponadto został skazany za posiadanie niewielkiej ilości marihuany. Nie wyjaśnia to oczywiście w żaden sposób tego, że przez prawie trzy dekady Paul mieszkał w USA i nie był zagrożony deportacją, ale to już inna sprawa.
Prawnicy Paula zgłosili apelację, ale po kilku latach sądowych przepychanek w roku 2008 decyzja sądu została utrzymana w mocy. Przez następne lata Pierrilus pozostawał w USA i chodził na okresowe przesłuchania przez agentów imigracyjnych, które zwykle ograniczały się do kilku zdawkowych pytań na temat jego kondycji finansowej. Jednak 11 stycznia, w trakcie kolejnego spotkania tego rodzaju, agenci ICE aresztowali Paula i przewieźli go do obozu deportacyjnego w mieście Alexandria w Luizjanie. To właśnie stamtąd miał być następnie doprowadzony na pokład samolotu zmierzającego do Haiti. Jednak w wyniku zabiegów ze strony jego rodziny, prawnika oraz członka Kongresu deportacja została odroczona na dzień przed inauguracją prezydenta Bidena. Wkrótce potem nowa administracja czasowo zawiesiła wszystkie deportacje.
Niezależnie do tego, jak sprawa ta potoczy się dalej, przypadek Pierrilusa jest nie tylko niezwykły, ale również symptomatyczny. W ubiegłym roku odbyło się ponad tysiąc lotów deportacyjnych, co było rekordowo wysoką liczbą. W wielu przypadkach ludzie wydalani z USA znajdowali się w krajach, w których nigdy przedtem nie byli i których języków nie znali. W roku 2006 brat Paula, Daniel, którego sytuacja imigracyjna w Stanach Zjednoczonych jest identyczna, został deportowany do Haiti, ale po wylądowaniu w Port-au-Prince władze haitańskie uznały, iż nie ma on prawa do wjazdu do kraju i odesłały go z powrotem do USA.
Zmiany w polityce imigracyjnej
Przyczyna jest prosta. Paul i Daniel są bezpaństwowcami, a zatem odsyłanie ich do jakiegokolwiek kraju nie ma żadnego sensu. Agencja ICE w opublikowanym oficjalnym oświadczeniu stwierdziła, że Pierrilus „jest w USA nielegalnym imigrantem z Haiti”. Jest to jednak kompletna bzdura, gdyż Paul nigdy w Haiti nie był, nie ma tam żadnej rodziny i nie mówi po francusku. Nie jest też obywatelem tego kraju, co potwierdził ambasador Haiti w USA, Bocchit Edmont.
Wyraził on też swoje zdziwienie z powodu faktu, iż władze Stanów Zjednoczonych chciały wysłać do jego kraju kogoś, kto nie ma tam prawa na stałe mieszkać. Haitańczycy odmówili wydania Paulowi odpowiedniej dokumentacji, ale mimo to na dzień przed inauguracją prezydenta Bidena miał on zostać przetransportowany do Port-au-Prince.
Prawnik Katrina Bleckley, pracująca dla organizacji o nazwie Haitian Bridge Alliance, skontaktowała się z nowojorskim kongresmenem Mondairem Jonesem, który zażądał od agencji ICE okazania dokumentów świadczących o tym, iż Pierrilus może zostać legalnie wydalony ze Stanów Zjednoczonych. Nigdy nie dostał żadnej odpowiedzi, ale następnego dnia samolot deportacyjny wystartował z USA bez Paula na pokładzie. Przebywa on nadal w ośrodku odosobnienia w Luizjanie, choć ma rzekomo wkrótce wrócić do domu w Nowym Jorku.
Być może amerykańska polityka imigracyjna zmieni się w najbliższej przyszłości. Jednak przypadek Pierrilusa powinien dawać wiele do myślenia wszystkim imigrantom, niezależnie od ich statusu. Wydaje się bowiem, że decyzje, które mają ogromne znaczenie dla poszczególnych osób, wydawane są niemal na ślepo, bez uwzględniania konkretnych uwarunkowań lub specjalnych okoliczności.
Paul na razie pozostanie w USA, ale jego status imigracyjny w niczym się nie zmieni. Od dawna słychać głosy, że ludziom takim jak on winno się przyznawać prawo stałego pobytu, co daje potem szansę na uzyskanie obywatelstwa. Jednak wszelkie pomysły tego rodzaju nieuchronnie grzęzną w Kongresie.
Administracja Joe Bidena twierdzi, że zaproponuje wkrótce nową ustawę imigracyjną, na mocy której wiele milionów ludzi przebywających w USA nielegalnie uzyska możliwość uzyskania obywatelstwa w ciągu 8 lat. Losy tego rodzaju propozycji w Kongresie pozostają niepewne.
Jest jednak poważna różnica między Paulem, który przyjechał do Stanów Zjednoczonych jako dziecko i nie zna żadnego innego kraju, a kimś, kto właśnie przekradł się przez południową granicę kraju w poszukiwaniu lepszych zarobków. W świetle obecnie obowiązujących przepisów agenci ICE tego rodzaju różnic nie biorą pod uwagę i wydalają z USA ludzi, dla których Stany Zjednoczone są jedynym znanym krajem. Jeśli dodatkowo chodzi o osoby, które posiadają kariery zawodowe, wiodą normalne życie i płacą podatki, nie sposób tej polityki zrozumieć.
Krzysztof M. Kucharski