Gdyby szukać jakiegoś szczególnie popularnego polityka w krajach Zachodu, do grupy tej z pewnością zaliczałaby się pierwsza minister Szkocji (czyli premier), Nicola Sturgeon. Aż 76 proc. wyborców szkockich popiera ją i uważa ją za skuteczną przywódczynię. Jej popularność rośnie nawet w szeregach Partii Pracy i Partii Konserwatywnej...
Rozwód z Anglią?
Te świetne wyniki sondażowe mają z pewnością wiele wspólnego z faktem, iż Sturgeon dobrze zareagowała na pandemię koronowirusa, w przeciwieństwie do premiera Wielkiej Brytanii, Borisa Johnsona, którego poczynania są chaotyczne i sieją w kraju niepewność. Jednak popularność Sturgeon ma również inne źródła. Stoi ona na czele Szkockiej Partii Narodowej (SNP), która posiada większość w parlamencie i która od lata zabiega o uzyskanie przez Szkocję pełnej suwerenności.
W 2014 roku w referendum w sprawie niepodległości za oderwaniem się Szkocji od Wielkiej Brytanii zagłosowało 44,3 procent wyborców, ale większość opowiedziała się za utrzymaniem status quo. Jednak w obliczu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej poparcie dla szkockiej niepodległości znacznie wrosło i szacowane jest dziś na 57 procent, co jest najwyższym tego rodzaju wskaźnikiem w historii. Trzeba przypomnieć, że Szkoci opowiedzieli się zdecydowanie przeciw brexitowi i uważają, że władze w Londynie ignorowały i nadal ignorują szkockie społeczeństwo.
Już w ubiegłym roku Sturgeon zapowiedziała, że rozpisze nowe referendum, które ma odbyć się jeszcze w tym roku. Rozpisaniu ponownego plebiscytu sprzeciwia się premier Boris Johnson, który jest krytykiem nawet tzw. dewolucji, czyli przyznania Szkocji sporej autonomii. Krok taki został podjęty za rządów premiera Tony’ego Blaire’a w 1998 roku. Wtedy to powstał szkocki parlament w Holyrood. W ten sposób po prawie trzech wiekach Szkocja zaczęła odzyskiwać, przynajmniej częściowo, suwerenność. Dalsze ustawy w 2012 i 2016 roku znacznie rozszerzyły uprawnienia parlamentu poza pierwotnie planowane. Członkowie parlamentu szkockiego są bardziej dostępni i działają inaczej niż posłowie Westminsteru. Przez ostatnie 20 lat siła SNP nieustannie rosła, w miarę jak Szkoci coraz bardziej zdecydowanie identyfikowali się ze swoją historią i odrębnością od Anglii.
Dziś Johnson twierdzi, że referendum sprzed 6 lat rozwiązało problem szkockiej niepodległości „na co najmniej jedną generację”. Natomiast Sturgeon argumentuje, że rozwód Wielkiej Brytanii z UE wszystko zmienił i wymaga ponownego zadania Szkotom pytania o to, czy chcą pozostać częścią Europy, czy też wolą utrzymać w mocy unię z Anglią.
Trudne zadanie
Szkocja jest częścią Zjednoczonego Królestwa od roku 1707 na mocy tzw. Aktu Zjednoczenia. Jednak unia Anglii i Szkocji nigdy nie była zbyt popularna wśród elektoratów obu krajów, a w listopadzie 2006 roku sondaż przeprowadzony przez pismo The Sunday Telegraph wykazał, że aż 56 proc. Anglików popiera separację Szkocji. Sporo Anglików jest zdania, że Szkotom dobrze się wiedzie głównie dzięki finansowemu wsparciu ze strony Londynu.
SNP ma dwie odpowiedzi na zarzut, iż Szkocja żyje z angielskich dotacji. Jedna jest taka, że samodzielna Szkocja będzie mogła lepiej zarządzać swoją gospodarką, dzięki wsparciu UE i dołączeniu do tzw. arki obfitości z Norwegią, Danią i Islandią. Druga odpowiedź to ropa naftowa. W minionych 30 latach podatki z ropy wydobywanej na Morzu Północnym przyniosły Zjednoczonemu Królestwu około 200 miliardów funtów. W samym tylko ubiegłym roku wpływy te wyniosły 8 miliardów funtów, a w tym wzrosną prawdopodobnie do 12,5 miliardów.
Oddzielenie się Szkocji od Anglii, nawet po referendum, w którym zostanie zatwierdzone przez większość, będzie niezwykle trudnym zadaniem prawnym i konstytucyjnym. Wielka Brytania nie posiada żadnej spisanej ustawy zasadniczej i nie wiadomo nawet, czy Boris Johnson ma prawo sprzeciwiać się rozpisaniu referendum i jaką moc prawną może takie głosowanie mieć. Pewne jest to, że jeśli do referendum dojdzie i Szkoci poprą swoją pełną suwerenność, rozpoczną się skomplikowane negocjacje dotyczące wielu szczegółów separacji.
Dyskusje dotyczyć będą na przykład praw obywatelskich w niepodległej Szkocji, które z pewnością będą oparte na prawie europejskim. UE już przed kilkoma laty zapowiedziała, że gdyby Szkocja uzyskała niepodległość, wróciłaby automatycznie do Unii z pominięciem zwykłych procedur stosowanych w przypadku nowych członków. Sturgeon jest też zwolenniczką wejścia kraju do strefy Schengen i przyjęcia euro.
Wszystko to rodzi wiele problemów. Obywatele brytyjscy dostaliby przypuszczalnie czas na podjęcie decyzji, którą narodowość chcą zachować. Będzie to trudne dla Szkotów, którzy mieszkają i pracują w Anglii, ale zachowują więzi ze Szkocją. Każdy z czasem musiałby mieć nowy paszport, ale jeśli podział odbyłby się w przyjazny sposób, być może nie trzeba by ich okazywać na szkocko-angielskiej granicy.
W maju tego roku w Szkocji odbędą się wybory parlamentarne i sondaże sugerują, że SNP zdobędzie w nich 53 proc. głosów, podczas gdy poparcie dla konserwatystów i labourzystów waha się w granicach 18 proc. Oznacza to, że pierwsza minister zdobędzie w szkockim parlamencie zdecydowaną przewagę, pozwalającą na podejmowanie niemal dowolnych decyzji.
Jednakże jednej decyzji Sturgeon z pewnością nie podejmie – nie ogłosi jednostronnie niepodległości swojego kraju, gdyż krok taki z pewnością spowodowałby poważne konsekwencje w Londynie i zapewne nie zostałby uznany przez państwa UE. Pierwsza minister wolałaby zastosować rozwiązanie podobne do tego, jakie wynegocjowali politycy czescy i słowaccy, którzy nie zgodzili się na referendum w sprawie podziału Czechosłowacji, ale wspólnie wynegocjowali w 1992 roku tzw. aksamitny rozwód, mimo sprzeciwu znacznej części społeczeństwa.
Krzysztof M. Kucharski