Był poligamistą i oszustem. Mordercą i handlarzem ludzkich szkieletów. Mówi się, że zabił dziesiątki ludzi, których zwabiał do swojego hotelu w chicagowskiej dzielnicy Englewood. Jednak osądzono go tylko za jedno morderstwo. Sam przyznał się do 27 zabójstw, chociaż część ze wskazanych przez niego ofiar żyła. Czy Henry Howard Holmes był rzeczywiście seryjnym mordercą?
Blondynki, długi i oszustwa
W 1893 roku Chicago było w centrum zainteresowania całego świata. A to za sprawą przygotowanego z wielkim rozmachem Expo z okazji 400-setnej rocznicy odkrycia Ameryki przez Kolumba. W ciągu sześciu miesięcy trwania targów wystawienniczych Wietrzne Miasto odwiedziło ponad 27 milionów ludzi. To właśnie turyści mieli paść ofiarą Holmesa w jego Zamku Śmierci (z ang. Murder Castle), który wybudował niedaleko słynnego Expo. Wiele źródeł podaje, że mógł zabić nawet 200 osób, choć jest bardziej prawdopodobne, iż śmiertelnych ofiar było tylko dziewięć.
Holmes przejawiał słabość do blondynek i często nawiązywał romanse. Kobiety miały następnie znikać w niewyjaśnionych okolicznościach. Poza tym Holmes zajmował się wyłudzaniem pieniędzy od firm ubezpieczeniowych i nie miał w zwyczaju spłacać zaciągniętych długów. Próbował za wszelką cenę oszukać inwestorów, z którymi prowadził interesy. To właśnie z powodu oszustw, których się dopuszczał, zmienił nawet nazwisko na Holmes. Tak naprawdę nazywał się Herman Webster Mudgett. Przeszedł do historii jako pierwszy amerykański seryjny morderca. Czy słusznie?
Zamek Śmierci
Holmes dorastał w rodzinie metodystów w New Hampshire. Jego przygoda z Chicago rozpoczęła się w 1886 roku. Miał za sobą studia medyczne, pracę jako nauczyciel i jedno małżeństwo, z którego miał syna. Nie wziął rozwodu z pierwszą żoną, co nie przeszkadzało mu w tym, by jeszcze dwa razy się później ożenić. Do Wietrznego Miasta przyjechał sam, żonę zostawił w dalekim New Hampshire.
Szybko dostał posadę w drogerii na rogu ulic South Wallace i West 63rd Street w dzielnicy Englewood. Niektóre źródła podają, że właściciele sklepu niedługo potem zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Rzekomo zabici przez Holmesa, który miał rozpowiadać wszystkim, że wyjechali na dłużej do Kalifornii. Jest to jedna z wielu nieprawdziwych informacji na temat jego życia. Faktycznie żyli jeszcze długo w XX wieku.
Natomiast prawdą jest, że Holmes kupił pustą działkę naprzeciw ich sklepu i rozpoczął ambitną budowę sporego gmachu, który przeszedł do historii Wietrznego Miasta pod nazwą Zamku Śmierci. Na jego parterze miały się znajdować pomieszczenia na sklepy i biura, na piętrze mieszkania na wynajem. Wtedy też Holmes dał się poznać chicagowskim biznesmenom jako oszust i naciągacz. Nie zapłacił architektom ani dostawcy stali. Wkrótce zaczęły przychodzić pierwsze pozwy.
Wnętrze budynku było zaprojektowane w bardzo osobliwy sposób. Podobno były tam sekretne przejścia, labirynty korytarzy i klatek schodowych, pokoje dźwiękoszczelne i bez okien. Do niektórych z nich prowadziły rury z gazem, a centralny kurek znajdował się w sypialni Holmesa. Było też wiele par drzwi, których zamki mogły być zamykane jedynie od zewnątrz. Wiele pomieszczeń miało zsypy. Za ich pomocą Holmes miał w łatwy sposób transportować zwłoki do piwnicy, która z kolei zaopatrzona była w kadzie z kwasem, szyby z wapnem niegaszonym oraz mini krematorium. To tam miał oczyszczać szkielety z mięsa, które następnie sprzedawał szkołom medycznym.
W tajnych przejściach i zakamarkach budynku chicagowski oszust miał ukrywać meble i materiały budowlane, za które nie chciał płacić. Gdy wierzyciele bardzo się już niecierpliwili, Holmes ogłosił, iż rozpoczyna budowę kolejnego piętra, które posłuży jako hotel w trakcie trwania Kolumbijskiego Expo. Zysk z inwestycji miał rzekomo pomóc mu spłacić zaciągnięte długi. Podobno w rzeczywistości górne piętro nigdy nie funkcjonowało jako hotel.
Cały budynek został później podpalony. Nie spłonął doszczętnie, ale wystarczająco, by zniszczyć ewentualne dowody morderstw. Po fakcie znaleziono tam wiele kości, ale ponieważ medycyna kryminalna była wówczas jeszcze w powijakach, nie dało się ustalić, czy należą do ludzi. Dozorca twierdził, że to kości wołowe, pozostałość po restauracji działającej w budynku w czasie Expo. Na domiar złego w trakcie głośnego procesu Holmesa do Zamku Śmierci włamywali się dziennikarze skutecznie zacierając przy okazji wszelkie ślady, które mogłyby świadczyć o dokonywanych tu rzekomo zbrodniach.
Budynek miał reputację nawiedzonego domu aż do 1938 roku, kiedy w jego miejscu stanął gmach amerykańskiej poczty. Sam dozorca, Pat Quinlan, popełnił samobójstwo przyjmując strychninę. Jego krewni mówili, że pod koniec życia dręczyły go koszmary i cierpiał na halucynacje. Być może nawiedzały go duchy ofiar morderstw, jakich dopuszczał się w Zamku Śmierci Holmes i których on był świadkiem. Jeśli tak, Quinlan zabrał ze sobą do grobu całą prawdę o tym miejscu.
Zgubny chloroform
Tymczasem jedyne zabójstwo, za które morderca z Chicago został skazany na karę śmierci, miało miejsce w Pensylwanii. W 1894 roku Holmes wyjechał z Wietrznego Miasta. Niedługo potem wpadł na kolejny pomysł oszustwa. Tym razem miało to być wyłudzenie pieniędzy z polisy na życie, pozorując czyjąś śmierć. Jego wspólnikiem został Ben Pitezel. W wynajętym lokalu w Filadelfii miał udawać wynalazcę, który zginął na skutek wybuchu w jego własnym laboratorium.
Podczas eksplozji jego ciało miało doznać poważnych obrażeń, aby trudno było zidentyfikować denata. Zmasakrowane zwłoki miał dostarczyć Holmes. Pitezel miał się potem przez jakiś czas ukrywać, a rzekoma wdowa po nim miała odebrać pieniądze z polisy i podzielić się łupem z Holmesem. Pitezel nie spodziewał się, że bezwzględny i chciwy wspólnik zamiast szukać ciała do podstawienia, zabije jego samego. Wdowie wmawiał, że jej mąż ukrywa się w Londynie.
Podstępny plan wyszedł na jaw, gdy podczas śledztwa okazało się, że ofiara wypadku była odurzona chloroformem. Wtedy kompania ubezpieczeniowa zaczęła coś podejrzewać. Tymczasem Holmes zabił trójkę dzieci Pitezela, które przez pewien czas pozostawały pod jego opieką. Być może zamierzał pozbyć się również wdowy jako niewygodnego świadka, wtajemniczonego w plan oszustwa. Ale nie zdążył – wcześniej go aresztowano w Bostonie w listopadzie 1894 roku, początkowo pod zarzutem kradzieży konia, której dopuścił się w Teksasie. Wtedy rozpoczęło się gorączkowe szukanie dowodu jego winy, póki pozostawał zatrzymany.
Śledczy przeszukali jego Zamek Śmierci w Chicago. Mieli wówczas odkryć osobliwości budowli z jej piwnicą, wyposażoną m.in. w narzędzia chirurgiczne i piec krematoryjny. Jednak nie znaleziono niczego, co bezpośrednio wskazywałoby, iż dokonywano tam morderstw. W październiku 1895 roku ruszył proces Holmesa. Oskarżony o zamordowanie Pitezela przyznał się ponadto do 27 innych zabójstw. Co ciekawe, część ze wskazanych przez niego ofiar żyła i miała się dobrze. 7 maja 1896 roku odbyła się egzekucja Holmesa w więzieniu w Filadelfii.
Ekshumacja
Wolą Holmesa było, aby trumna z jego ciałem została złożona 10 stóp pod ziemią i zalana cementem. Najwidoczniej obawiał się złodziei świeżych zwłok, którzy sprzedawali je nielegalnie szkołom medycznym na zajęcia dla studentów. Sam za życia miał niejednokrotnie uczestniczyć w tym procederze. Wraz ze złożeniem jego ciała w mogile, historia Holmesa powinna się skończyć. Jednak część opinii publicznej nie uwierzyła w to, że seryjny morderca nie żyje. W kilku styczniowych wydaniach Chicago Daily Inter-Ocean z 1898 roku pojawiły się artykuły opisujące fortel, który miał rzekomo pozwolić Holmesowi ujść z życiem. Jak wynikało z zamieszczanych materiałów, niejaki Robert Lattimer widział podobno listy, z których jasno wynikało, że ktoś inny został powieszony w Filadelfii.
Tenże Lattimer był jedną z osób, do których zabójstwa dwa lata wcześniej podczas procesu przyznał się Holmes. Z relacji Lattimera wynikało, że ksiądz i pracownicy więzienia zostali przekupieni przez Holmesa. Podczas egzekucji zasłonili swoimi ciałami skazanego udając, że zakładają mu pętle. W tym czasie podmieniono go na nieżyjącego już mężczyznę, który był do niego podobny i na sznurze zawisły zwłoki kogoś innego. Tymczasem Holmes ukrył się w przygotowanej dla niego trumnie i w ten sposób wydostał się poza mury więzienia. Resztę życia miał spędzić na plantacji kawy w paragwajskim San Parinarimbo.
Mimo iż miejscowość o takiej nazwie prawdopodobnie w ogóle nie istnieje, niesamowita historia powielana przez kolejne media silnie działała na wyobraźnię i opowieść przetrwała do XXI wieku. Do tego stopnia, że prawnuki seryjnego mordercy, John i Richard Mudgett oraz Cynthia Mudgett Soriano, złożyli w sądzie wniosek o pozwolenie na ekshumację zwłok pradziadka, by raz na zawsze uciąć spekulacje. W marcu 2017 roku otrzymali zgodę i trumna na cmentarzu Holy Cross w Filadelfii została wydobyta i otwarta.
Wykonanie testu DNA zlecono wydziałowi antropologii Uniwersytetu w Pensylwanii. Ze względu na zabezpieczenia, jakich zażądał Holmes, ciało nie uległo odpowiedniemu rozkładowi. Ubranie było zachowane w idealnym stanie. Tak samo wąsy. Badania wykazały, że ekshumowany to rzeczywiście Holmes. W ten sposób po 121 latach od jego śmierci umarła jego legenda.
Historię Holmesa od samego początku koloryzowały media. Prawdopodobnie osobliwości Zamku Śmierci – takie jak sekretne przejścia i schody donikąd – były mitem wykreowanym przez sensacyjną prasę. Do dziś nie wiadomo też, skąd wzięła się liczba 200 śmiertelnych ofiar Bestii z Chicago, powielana całymi dekadami przez kolejne źródła. Sam Holmes dał się uwieść wizerunkowi zbrodniarza rekordzisty, który wykreowali dziennikarze i podczas procesu przyznał się do zabicia wielu ludzi. W rzeczywistości zamordował prawdopodobnie dziewięć osób.
Emilia Sadaj
Reklama