Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 14:15
Reklama KD Market

Złamana „Rewolucja”

W tym roku minęło sto lat od zwycięskiej bitwy Polaków z bolszewikami. Mówi się, że to zwycięstwo – cud nad Wisłą – dokonało się dzięki szczególnej opiece Matki Boskiej. Jeżeli zgodzić się, że tak było, to trzeba pamiętać, iż Bóg nie działa bezpośrednio, tylko poprzez ludzi. W tym wypadku przez jednego człowieka. Gdyby nie on, Polska prawdopodobnie przegrałaby wojnę z Rosją w 1920 roku… Zapomniany bohater Ten człowiek został całkowicie zapomniany w ciągu ostatnich stu lat. Na szczęście Senat Rzeczypospolitej Polskiej przypomniał o nim ostatnio i rok 2020 uchwalił Rokiem Jana Kowalewskiego – to on jest tym zapomnianym bohaterem. Jednocześnie Prezydent RP awansował go pośmiertnie do stopnia generała brygady. Urodzony w Łodzi w 1892 roku, Jan Kowalewski skończył studia chemiczne na uniwersytecie w Liège. Później pracował w Kijowie. Znał kilka zachodnich języków i kilka wschodnich. Językiem rosyjskim władał tak samo dobrze jak polskim. Miał wybitny talent matematyczny. Gdyby nie wybuch wojny, bez wątpienia zostałby znanym naukowcem. Za to w historii zapisał się jako ojciec polskiej kryptologii i jedna z osób kluczowych dla zwycięstwa w wojnie 1920 roku. Jednak o jego osiągnięciach mało kto wiedział. Kiedy po wojnie generał Władysław Sikorski przypinał mu Order Virtuti Militari, obecni na uroczystości usłyszeli tylko: „Za wygraną wojnę”. To, czym się konkretnie zajmowali pracownicy wywiadu – a już szczególnie tak wybitni jak Kowalewski – wychodzi na jaw dopiero po wielu latach. Utworzenie polskiego wywiadu W każdej wojnie ważna jest wiedza o przeciwniku. Jej zdobywanie, analiza i wykorzystanie to wielki atut. Józef Piłsudski doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego, kiedy tylko został aczelnikiem odrodzonego w 1918 roku państwa polskiego, jednym z pierwszych jego rozkazów było utworzenie wywiadu wojskowego. Znaleźli się w nim polscy oficerowie wcześniej służący w zaborczych armiach, gdzie zdobyli doświadczenie. Pierwszym szefem Oddziału II – wywiadowczego – Sztabu Generalnego był podpułkownik Karol Boldeskuł, były szef radiowywiadu państw centralnych (Niemcy, Austro-Węgry.) Jego zastępcą został Ignacy Matuszewski, wszechstronnie wykształcony analityk i organizator Polskich Oddziałów Wojskowych na Ukrainie. Komórkę radiowywiadu, w ramach Oddziału II, tworzył pułkownik Józef Rybak, wcześniej kadrowy oficer HK Stelle – wywiadu wojskowego CK armii austro-węgierskiej. Mimo że służyli w obcych armiach – podobnie jak Piłsudski – cały czas pozostawali polskimi patriotami. A kiedy powstało polskie wojsko, bez wahania wstąpili w jego szeregi. Do zorganizowania wywiadu Józef Piłsudski ściągnął intelektualną elitę wojska polskiego. Wkrótce dołączył do niej porucznik Jan Kowalewski. Kowalewski jako mieszkaniec Kijowa był oficerem rezerwy armii carskiej. Służył w oddziałach radiotelegraficznych. Znał procedury, schematy rosyjskich dokumentów operacyjnych, charakterystyczny styl rozkazów. Sam też osobiście szyfrował i deszyfrował (na podstawie kluczy) dziesiątki depesz. Takich właśnie ludzi potrzebował pułkownik Rybak do tworzonej komórki radiowywiadu. Porucznik Kowalewski, ze względu na znajomość języka rosyjskiego, miał się zajmować jedynie nasłuchem radiowym. Z kryptologią nie miał wcześniej do czynienia, jeśli nie liczyć przeczytania opowiadania Edgara Poego pt. Złoty żuk, gdzie piracki szyfrogram zapisany na zwierzęcej skórze miał zaprowadzić do ukrytego skarbu. Ale zbieg okoliczności – czy, jak kto woli, los? Bóg? – sprawił, że Kowalewski został kryptologiem. W sierpniu 1919 roku, rok przed bitwą warszawską, także służący w radiowywiadzie porucznik Bronisław Sroka zabiegał o dwutygodniowy urlop. Chciał pojechać na wesele siostry. Musiał jednak znaleźć sobie wcześniej zastępstwo na nocnych dyżurach. Poprosił o to Kowalewskiego i ten się zgodził. Po latach w biografii Kowalewskiego znalazło się zdanie: „Małżeństwo uroczej panny Sroczanki zapoczątkowało serię wypadków, które wpłynęły na bieg życia Jana”. Biuro Szyfrów Podczas nocnych dyżurów w radiowywiadzie służby radiotelegraficzne przekazywały oficerowi dyżurnemu depesze w różnych językach. Do rąk Kowalewskiego trafiły depesze przechwycone przez stację radiotelegraficzną we Lwowie. Dwie zaintrygowały go szczególnie. Jedna była adresowana do dowództwa sowieckiej 12. Armii w Kijowie. Druga była całkowicie zaszyfrowana. Miała postać zbiorów liczb, przypominający spis numerów w książce telefonicznej. Kowalewski z nudów postanowił znaleźć klucz, który umożliwiłby odczytanie depeszy. Wiedział, że za cyframi ukrywają się rosyjskie litery lub sylaby. Zaczął od znalezienia słowa często używanego w wojsku rosyjskim, w którym kilkakrotnie powtarzałyby się te same litery. Założył, że w wojskowej depeszy musi występować słowo „diwizija” – trzy „i”. Już po kilku minutach miał odszyfrowaną jedną samogłoskę i cztery spółgłoski – tylko na podstawie tego jednego słowa. Do rana odszyfrował całą depeszę. W sztabie rozeszła się wieść o młodym poruczniku, który dla zabawy odszyfrowuje tajne depesze bolszewickiej armii. Kowalewski został wezwany przed oblicze szefa Oddziału II, podpułkownika Boldeskuła. Kilkanaście lat później Boldeskuł napisał: „Złamanie rosyjskich szyfrów zelektryzowało Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego. Porucznik Jan Kowalewski osiągnął bardzo wysoki poziom skuteczności, tak że Polacy czytali praktycznie wszystkie telegramy wysyłane i odbierane przez Armię Czerwoną”. Kowalewskiemu rozkazano utworzyć komórkę – Biuro Szyfrów – wyspecjalizowaną w przejmowaniu radiowych depesz i łamaniu szyfrów oddziałów działających na wschodzie. Chodziło nie tylko o Armię Czerwoną, ale i o kontrrewolucyjne armie – tzw. „Białych” – i o oddziały ukraińskie. Dopiero z tej skomplikowanej polityczno-militarnej układanki można było wyciągnąć wnioski, co tak naprawdę dzieje się na wschodzie. Kowalewski, oprócz stworzenia ekipy kryptologów doskonale znających język rosyjski, zorganizował sieć stacji nasłuchowych na wschodzie Polski. Były one połączone dalekopisami z Pałacem Saskim w Warszawie, gdzie mieściła się siedziba wywiadu. Gdy Rosjanie zaczęli stosować bardziej skomplikowane systemy szyfrowe, Kowalewski zwrócił się o pomoc do wybitnych matematyków. Byli to przedstawiciele znanej w świecie lwowskiej szkoły matematycznej, profesorowie: Stefan Mazurkiewicz, Józef Leśniewski, Wacław Sierpiński. Rosjanie zmieniali klucze szyfrowe co około 10 dni. Kowalewski początkowo łamał ich nowe szyfry w dwa dni, później w dwie godziny. Nad bardziej skomplikowanymi zastanawiał się z profesorami cały dzień. Rosjanie nie mieli pojęcia o Biurze Szyfrów. Byli przekonani, że nikt nie może złamać ich szyfrów o wysokim stopniu trudności. A jeśli, to najwyżej po kilkunastu dniach, kiedy oni już zmienią klucz szyfrowy. O komórce Kowalewskiego nie wiedzieli nawet bliscy współpracownicy Józefa Piłsudskiego. Udawana propozycja pokojowa Gdy w kwietniu 1920 roku Józef Piłsudski ruszył z ofensywą na Kijów, we Francji i Anglii nie przebierano w słowach, potępiając ten atak. Polska, która dopiero co odzyskała niepodległość, zamiast zająć się odbudowywaniem gospodarki, rusza zbrojnie na swojego sąsiada. A bolszewicka Rosja miała wielu gorących zwolenników na Zachodzie. Lecz Piłsudski wiedział, co robi. Trwały polsko-rosyjskie rozmowy pokojowe. Jednak depesze rozszyfrowane przez porucznika Kowalewskiego i jego zespół nie pozostawiały wątpliwości, że bolszewicy zamierzają ruszyć na zachód, gdy tylko uporają się ze zbrojną kontrrewolucją u siebie. Sam Lenin oficjalnie proponował rządowi polskiemu pokój, oferując granicę nawet od łotewskiego Dyneburga na północy po Kamieniec Podolski na południu. Jednak po cichu szykował się do wojny, przerzucając na granicę z Polską jednostki wojskowe z Kaukazu, Uralu i znad Donu. Leninowi marzyło się wzniecić rewolucję komunistyczną w Polsce i w Niemczech. Po kolejnej nagłośnionej przez Moskwę „propozycji pokojowej” Piłsudski postanowił sprawdzić prawdziwe intencje Lenina. Na miejsce spotkania polskiej i rosyjskiej delegacji pokojowej zaproponował Borysów. To był ważny węzeł kolejowy w północnej Białorusi, gdzie według informacji polskiego wywiadu bolszewicy gromadzili ogromne ilości wojska i ciężkiej artylerii. Jak się Piłsudski spodziewał, Moskwa odmówiła spotkania w Borysowie. To był wyraźny sygnał, że rosyjskie propozycje pokojowe są tylko zasłoną dymną i Moskwa szykuje się do wojny z Polską. I dopiero wtedy w Belwederze zapadła decyzja o rozpoczęciu 25 kwietnia 1920 roku ofensywy na Kijów. Piłsudski liczył na poparcie Ukraińców. Myślał, że wykorzystają okazję i zawalczą o oderwanie się od Rosji. Wojna Okiem i uchem tej polityczno-wojskowej operacji było Biuro Szyfrów w Pałacu Saskim. Na dzień przed planowaną wyprawą Piłsudskiego do Pałacu Saskiego nadeszły niedobre wiadomości. Bolszewicy przyspieszyli przygotowania do ataku na Polskę, którym miał dowodzić wojskowy geniusz generał Michaił Tuchaczewski. Mimo to Piłsudski nie odwołał wyprawy na Kijów. I to był jego błąd, ponieważ kiedy wojsko polskie zdobyło Kijów, Tuchaczewski rozpoczął atak na północy. Polacy musieli wycofać się z Kijowa. Ukraińcy nie pomogli. Jednak dzięki informacjom uzyskanym z nasłuchu radiowywiadu, majowa ofensywa Tuchaczewskiego nie zaskoczyła Polaków. 1. i 4. Armia polska odparły uderzenie. W wojnie zapanował kilkutygodniowy impas. Tuchaczewski musiał zebrać większe siły. I zebrał. Radiowywiad doniósł, że do Lwowa zbliża się 30-tysięczna Armia Konna Siemiona Budionnego – tzw. Konarmia, jedna z najbardziej ruchliwych formacji w Europie. Konie, czołgi, pociągi pancerne, eskadry lotnicze. W lipcu generał Tuchaczewski znowu ruszył na zachód. Mimo że Polacy znali jego plany, wojsko polskie nie było w stanie przeciwstawić się przeważającym siłom. Okrążane dywizje i miasta kapitulowały jedne po drugich. Bolszewickie armie w ciągu sześciu tygodni pokonały 600 kilometrów, z Berezyny pod Warszawę. W tym czasie Budionny już szturmował Lwów, broniony przez słabo uzbrojonych ochotników polskich (pisaliśmy o tym szerzej w br. na łamach Kalejdoskopu w materiale „Polskie Termopile”). Ledwie zrodzoną niepodległość Polski mógł już uratować rzeczywiście tylko cud. Modlono się o niego na Jasnej Górze i w kościołach całej Polski. Ale najbardziej starano się o cud w Biurze Szyfrów. Każdego dnia aparatury nasłuchowe przejmowały setki rosyjskich depesz. Z każdym dniem rosła liczba informacji o planach wroga. Do polskich jednostek zaczęły płynąć informacje o zamiarach Rosjan już nie na poziomie armii czy dywizji, lecz pułków, a nawet pojedynczych kompanii. Aby przyspieszyć przepływ informacji do jednostek na froncie, szef Sztabu Generalnego generał Rozwadowski przyznał porucznikowi Kowalewskiemu niezwykłe uprawnienia. Miał on teraz prawo telegrafować lub dzwonić bezpośrednio do dowódców walczących jednostek, z pominięciem sztabu. Takiego wpływu na działania wojenne nie miał przed nim żaden oficer tak niskiej rangi. Zwycięstwo polskiego wywiadu 12 sierpnia radiowywiad przechwycił wielostronicowy telegram bolszewickiej 16. Armii – rozkaz operacyjny. Był ważny, gdyż użyto w nim nowego szyfru o kryptonimie „Rewolucja”, który miał obowiązywać wszystkie armie. Dotąd każda z armii bolszewickich używała innego klucza szyfrowego. Ujednolicenie kodu oznaczało, że Tuchaczewski szykuje wielką operację. Do pracy nad złamaniem „Rewolucji” usiedli Kowalewski i profesor Mazurkiewicz. Nowy szyfr był o wiele trudniejszy niż poprzednie. Ale złamali go w ciągu godziny. Odszyfrowany rozkaz mówił o natarciu na Warszawę, jednak stosunkowo niewielkimi siłami. Piłsudski był o wszystkim na bieżąco informowany. Dzięki temu zdecydował się na ryzykowne zagranie. 16 sierpnia rozpoczął kontratak znad rzeki Wieprz na Grupę Mozyrską, która osłaniała południowe skrzydło armii Tuchaczewskiego. Wiedział z przekazów od radiowywiadu, że jest słaba. Nie bał się nawet Konnej Armii, którą miał za plecami, ponieważ z radiowywiadu wiedział również, że Budionny nie zdąży przyjść Tuchaczewskiemu z odsieczą. 16 sierpnia nad Wkrą walczyła armia generała Sikorskiego z armią Tuchaczewskiego. Znad Wieprza nacierała kontrofensywa prowadzona przez Piłsudskiego. W tym czasie Biuro Szyfrów, zamiast podsłuchiwać bolszewickie radiostacje, zaczęło je zagłuszać. Armie rosyjskie nie mogły się porozumieć przez 36 godzin. Kiedy w końcu zdołały to zrobić, dowódcy rosyjscy uzmysłowili sobie, że sytuacja na froncie zmieniła się całkowicie – na korzyść Polaków. Rozpoczął się paniczny odwrót Rosjan spod Warszawy. Ryszard Sadaj
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama