Wszystkich tych, którzy mogą być nieco zaniepokojeni tytułem tego felietonu, muszę uspokoić. Owszem, Adolf Hitler wygrał wybory, ale jest to Adolf Hitler Uunona, który zwyciężył w wyborach regionalnych w Namibii. Trzeba przyznać, że jego zwycięstwo było bardzo zdecydowane – uzyskał 1196 głosów, czyli 85 proc. ogółu. O ile na kartach wyborczych widniał jako „Adolf H.”, lokalne gazety nie miały żadnych obiekcji z ogłoszeniem, iż wyborcy postawili na Hitlera.
A co na to sam elekt? Twierdzi on, że imiona Adolf Hitler zostały mu nadane przez ojca, który zapewne nie do końca wiedział, jakie skojarzenia historyczne wywołuje ta postać. Uunona przyznaje, że jako dziecko uważał, iż jego imiona były zupełnie normalne i nie przywiązywał do nich większej wagi. Później zamierzał przez pewien czas zmienić swoje semantyczne powiązania z faszyzmem, ale ostatecznie nigdy do tego nie doszło. W każdym razie zwycięski kandydat zapewnił, że nie zamierza wprowadzić dyktatury w swojej prowincji ani też nie marzy o dominacji nad światem. Dodał, że jego żona nazywa go Adolf i wszystko jest OK. Świat może odetchnąć z ulgą.
Jest jednak nieco ukryty i bardziej kłopotliwy powód, dla którego kandydat polityczny o tak kontrowersyjnym imieniu mógł liczyć w tej części Namibii na sukces. Kiedyś teren ten był niemiecką kolonią i nazywał się Niemiecką Afryką Południowo-Zachodnią. Wprawdzie po I wojnie światowej wszystkie zagraniczne posiadłości Niemiec zostały zlikwidowane, a Namibia stała się aż do roku 1990 częścią RPA, ale do dziś mieszka tam spora grupa rdzennie niemieckiej ludności. Niestety społeczność ta czasami zdradza dość kontrowersyjne poglądy.
W 1989 roku odbyły się tam celebracje związane z setną rocznicą urodzin Hitlera (tego niemieckiego), a trzy lata później grupa niemieckich działaczy kupiła w lokalnej gazecie reklamę, w której zachwalała Rudolfa Hessa jako „ostatniego przedstawiciela lepszych Niemiec”. W roku 2005 niemieckojęzyczna gazeta opublikowała notatkę, w której wyrażona została radość z powodu śmierci słynnego tropiciela faszystów Simona Wiesenthala. Ambasador Niemiec w Namibii zaprotestował i ostatecznie gazeta złożyła oficjalne przeprosiny.
W tych warunkach sukces wyborczy lokalnego „fuehrera” nie może dziwić. Wprawdzie wódz jest czarnoskóry, ale być może afrykańscy Niemcy zamierzają go po zaprzysiężeniu przemalować na biało i doprawić mu wąsa. Zresztą ludzie ci są potomkami dawnych niemieckich kolonistów, którzy na początku XX wieku wcale nie potrzebowali faszyzmu do dokonania masowej eksterminacji lokalnych plemion Herero i Nama. W latach 1904-05 niemieccy żołnierze zamordowali tam prawie 80 tysięcy ludzi.
Panu Uunonowi należy życzyć wszelkiej pomyślności politycznej, z dala od militarystycznych marszów i snów o potędze. Trzeba też dodać, że nazwisko wodza III Rzeszy w zasadzie pozostaje legalne na całym świecie, z wyjątkiem Niemiec. Kilka lat temu pisałem w tym miejscu o facecie, który był rodowitym Amerykaninem, ale nazywał się Adolf Hitler. Człowiek ten cierpiał z tego powodu na różne sposoby, ale ani swojego imienia, ani też nazwiska nie zmienił. Nie miał oczywiście nic wspólnego ze swoim niemieckim odpowiednikiem.
W wielu krajach świata istnieją przeróżne zakazy nazewnicze, które nie mają nic wspólnego z polityką. Przykładowo, w Szwecji nie można dać dziecku imienia Ikea (chyba że pociechę skręci się z dykty kilkoma śrubami na podstawie niewyraźnych rysunków instruktażowych). Inne zakazy dotyczą imion wręcz kuriozalnych: Prince William (Francja), Osama bin Laden (Niemcy), Anus (Dania), Metallica (Szwecja), Rambo (Meksyk), Lucifer (Nowa Zelandia), Judasz (Australia), etc. W Islandii zakazy mają podłoże lingwistyczne. Wszystkie imiona muszą tam składać się wyłącznie z liter islandzkiego alfabetu, co wyklucza W, Q oraz C. Na wyspie nie można zatem nazywać się Enrique, Ludwig czy Casper. Lucyny też odpadają.
W Polsce nie ma żadnej oficjalnej listy zakazanych imion, choć ustawa z roku 2015 zaleca, by dziecko nazwać tak, by to pociechy nie ośmieszało. Ponadto imię nie może być obraźliwe i nie powinno budzić złych skojarzeń. Urzędnicy zwykle nie godzą się na takie propozycje jak Belzebub, Poziomka, Kurtyzana, Osama czy Ozzy. W razie wątpliwości ostateczna decyzja należy do szefa konkretnego urzędu stanu cywilnego.
Wracając do Hitlera, wszystkie problemy nazewnicze to małe piwo w obliczu sytuacji, jaka wytworzyła się w Peru. W niewielkiej miejscowości Yungar, położonej w Andach, o urząd burmistrza ubiega się niejaki Hitler Alba, który w mediach wielokrotnie już stwierdzał, że jest „dobrym Hitlerem”, co ma zapewne uspokoić wyborców.
Niektóre hasła wyborcze pana Alby mogą jednak nieco szokować: „Hitler wraca”, „Hitler z narodem”, itd. Gdybym był na jego miejscu, w ogóle bym w przedwyborczej retoryce tego imienia nie stosował, a tym bardziej na transparentach przypominających wiece w Monachium w 1938 roku. Być może jednak lokalny elektorat w ogóle się tego rodzaju historycznymi niuansami nie przejmuje.
Problem w tym, że głównym przeciwnikiem Hitlera Alby jest Lenin Vladimir Rodriguez Valverde. Stwarza to intrygującą sytuację, która może w przyszłości przynieść takie gazetowe tytuły jak „Lenin zdecydowanie wygrał z Hitlerem” albo na odwrót. Jest to o tyle kuriozalne, że panowie ci (w swoich pierwotnych wcieleniach) w żadne wybory nie wierzyli, a demokracji nie zauważyliby, nawet gdyby się o nią potknęli na ulicy. A swoją drogą szkoda, że jeszcze nigdy nigdzie na świecie nie doszło do wyborów z udziałem Josepha Piłsudskiego i Wiaczesława Mołotowa. Może byśmy coś wreszcie wygrali dla Polski.
Andrzej Heyduk
Reklama