Rodzina Paula Brucheza od kilku generacji zajmuje się w Kolorado hodowlą bydła. Przez wiele dekad rodzinne gospodarstwo miało obszar 2 tysięcy akrów i znajdowało się na północ od Denver. Jednak w latach 90. miasto rozrosło się dynamicznie, co spowodowało, że nagle ranczo Bruchezów znalazło się w bezpośredniej bliskości nowych osiedli mieszkalnych. Dochodziło do dziwnych sytuacji, w których policja musiała czasami eskortować ciężki sprzęt rolniczy przez osiedla domów jednorodzinnych...
Na wagę złota
Kiedy Paul był jeszcze w szkole średniej, jego ojciec postanowił, że jedyną szansą na przetrwanie gospodarstwa była przeprowadzka na zachodnią stronę łańcucha Gór Skalistych. Nowe ranczo powstało w okolicach miejscowości Kremmling i miało jedną niezwykle ważną zaletę – bezpośredni dostęp do rzeki Kolorado, czyli do wody pitnej.
Początkowo wszystko wskazywało na to, iż w nowym miejscu Bruchezowie będą mogli liczyć na ekonomiczny sukces. Tak rzeczywiście było przez pierwsze dwa lata, ale później pojawił się znacznie poważniejszy problem, przed którym nie można nigdzie uciec. W wyniku zmieniającego się klimatu i narastającej urbanizacji woda stała się towarem na wagę złota. O ile niegdyś susze w stanie Kolorado zdarzały się rzadko, dziś stanowią istotne zagrożenie dla wszystkich rolników.
Teoretycznie ludzie tacy jak Paul mają gwarantowany przez stanowe prawa dostęp do wody z rzek i innych zbiorników wodnych, co wynika z tzw. przepisów pionierskich. Od 150 lat obowiązuje tam zasada, że pierwszeństwo, jeśli chodzi o dostęp do wody pitnej, mają rolnicy i ranczerzy, gdyż uważani są oni za spadkobierców tych, którzy pierwotnie zaludnili te tereny. W przypadku rzeki Kolorado, 70 proc. konsumpcji jej wód dotyczy sektora rolniczego. Jednak fakt ten ma coraz mniejsze znaczenie w obliczu tego, że rzeka z wolna wysycha, a coraz to większe konglomeracje miejskie potrzebują ogromnych ilości wody.
Władze takich miast jak Denver czy Bolder nieustannie wykupują gospodarstwa rolne, zmieniając je w osiedla. Drążone są też pod masywem górskim tunele, w których montowane są rurociągi wodne doprowadzające wodę z zachodu na wschód. Dziś 65 proc. wody, która normalnie irygowałaby w sposób naturalny okolice Kremmling, pompowana jest na potrzeby konglomeracji miejskich.
Paul, który przejął gospodarstwo po swoim ojcu, szybko zrozumiał, że nie jest w stanie przetrwać, jeśli obecne tendencje nie ulegną zmianie. Wody jest i będzie coraz mniej, a zatem – jak twierdzi – konieczne jest porzucenie nieustannej wiejsko-miejskiej walki o ten surowiec na korzyść opracowania sensownej strategii korzystania z zasobów wodnych. Bruchez od prawie 20 lat prowadzi kampanię na rzecz opracowania takiej strategii i rozmawia z innymi rolnikami, myśliwymi, działaczami na rzecz ochrony środowiska naturalnego oraz władzami dużych ośrodków miejskich. Jest przekonany, że ranczerzy prędzej czy później będą musieli zrezygnować z pewnych ilości wody i zabiega o to, by robili to dobrowolnie w zamian za odpowiednie wsparcie finansowe ze strony władz stanowych.
Katastrofalne susze
Rzeka Kolorado stanowi zasadnicze źródło wody dla ok. 40 milionów ludzi. Jest to niezwykły zbiornik wodny, rozciągający się przez 1450 mil, od gór Wind River w stanie Wyoming aż po granicę z Meksykiem. Woda z tej rzeki zasila 15 proc. amerykańskiego rolnictwa, zaopatruje 11 parków narodowych i generuje działalność gospodarczą o wartości miliardów dolarów rocznie. Jednak w roku 2002 doszło do zjawiska, które wzbudziło poważne zaniepokojenie. Rzeka Kolorado na wielu odcinkach została zredukowana do skromnego strumyka, co wynikało z suszy i rekordowo małych opadów śniegu w Górach Skalistych. Ryby masowo wymierały, a gdy Paul wychodził na środek koryta rzeki, woda sięgała mu do kostek. W okolicach Kremmling katastrofy na taką skalę nikt nie pamiętał.
Rok 2002 zapoczątkował prawie 20 lat systematycznej suszy. Przez wszystkie ostatnie lata poziom wody w rzece Kolorado był zwykle o 20 proc. niższy niż przed laty, co postawiło wszystkich – farmerów, przemysłowców i miejskie władze – przed prostym dylematem. Wody w rzece Kolorado nie ma tyle, by dla wszystkich jej wystarczyło. Nikt nie ma większych wątpliwości, że przyczyną tego zjawiska jest ocieplający się klimat. W ciągu ostatnich dwóch dekad średnie temperatury w tej części USA wzrosły o 2 stopnie F. Coraz częściej zamiast obfitych opadów śniegu, który gromadzi się na zboczach gór i topi się późną wiosną, pada zwykły deszcz, którego zresztą jest coraz mniej. Klimatolodzy twierdzą, że sytuacja ta w najbliższej przyszłości będzie się pogarszać.
Dzięki zabiegom Brucheza i wielu innych ludzi, w ubiegłym roku siedem stanów zachodnich oraz Meksyk podpisały porozumienie, którego celem jest ograniczenie zużycia wody przez wszystkich zainteresowanych. Wkrótce mają się też zacząć negocjacje, które doprowadzą do podpisania znacznie większego „rozejmu wodnego”. Począwszy od roku 2026 pozwoli to na gospodarowanie zasobami wodnymi w taki sposób, by wszyscy mogli przetrwać. Łącznie z rolnikami, którzy będą musieli znacznie ograniczyć ilość wody używanej do irygacji gruntów.
Paul uważa swoją działalność za niezbędną nie tylko dlatego, że chciałby kiedyś przekazać swoje gospodarstwo dzieciom. Również dlatego, iż jest przekonany, że zachowanie dziedzictwa amerykańskiego Zachodu, owianego romantycznymi opowieściami o pionierach i kowbojach, wymaga dalszego istnienia ranczerów. Ostateczny sukces jest nadal dość odległy. Kate Greenberg, szefowa stanowej komisji ds. rolnictwa w Kolorado, ujmuje to w ten sposób: – Przed nami nadal jest widmo kompletnego osuszenia gruntów uprawnych. Jeśli to nastąpi, Kolorado stanie się zupełnie inną krainą.
Andrzej Malak
Reklama