Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 00:47
Reklama KD Market

W okresie przekazywania władzy działa specjalny "transition team"

Okres między listopadem a styczniem po wyborach prezydenckich  zwycięzca głosowania poświęca na przygotowywanie nowej administracji. Proces przekazania władzy usprawnia poświęcony temu specjalny zespół (transition team). Między dniem wyborów a zaprzysiężeniem na prezydenta (20 stycznia) najważniejszym zadaniem zwycięzcy wyborów jest sformowanie przyszłej administracji rządowej. Waszyngton żyje spekulacjami dotyczącymi personelu Białego Domu, jak i tego, kto obejmie najważniejsze resorty. Joe Biden, który ogłosił już swoich pierwszych kandydatów na najwyższe urzędy, musi balansować nie tylko między preferencjami różnych skrzydeł demokratów, w tym wpływowego skrzydła progresywnego. Do zatwierdzenia części nominacji potrzebuje poparcia niektórych Republikanów, gdyż partia ta w styczniu prawdopodobnie utrzyma kontrolę nad Senatem. W celu zapewnienia płynnego procesu przekazania władzy obóz wyborczego zwycięzcy tworzy w USA specjalny zespół, "transition team". Jego przedstawiciele opisują swoje zadanie zwrotem "to hit the ground running" (pol. "ruszyć z kopyta"). To głównie doradcy, w tym prawnicy. Do ich zadań należy m.in. utrzymywanie kontaktów z obecną administracją. "Transition team" Bidena, powołany po wyborach, o swoich działaniach informuje na stronie internetowej oraz na Twitterze. Prezydent USA Donald Trump nie uznał jednak oficjalnie wyborczego triumfu swojego rywala i, jak donosiły amerykańskie media, zakazał kontaktowania się z ekipą demokraty. Tym samym otoczenie Bidena nie ma m.in. dostępu do części informacji niejawnych. To - jak uważają Demokraci - naraża bezpieczeństwo narodowe USA, gdyż utrudnia im m.in. opracowanie planu dotyczącego zwalczania epidemii koronawirusa. W poniedziałek jednak - blisko trzy tygodnie po wyborach - amerykańska agencja GSA (General Services Administration) uznała, że Biden jest zwycięzcą wyborów prezydenckich. Toruje to ekipie prezydenta elekta drogę do formalnego rozpoczęcia procesu przejęcia władzy od obecnej administracji. Zespół Bidena ma wkrótce rozpocząć spotkania z przedstawicielami administracji, by omówić m.in. kwestie związane z sytuacją epidemiczną czy z bezpieczeństwem narodowym. Według Reutersa Trump zwrócił się także do swego zespołu prawnego, by współpracował z ekipą Bidena. Jednocześnie obecny gospodarz Białego Domu zapowiedział kontynuację walki, której celem jest doprowadzenie do tego, że "rezultaty wyborów będą uczciwe". Gabinet demokraty - podobnie jak jego "transition team" - ma być zróżnicowany. Biden tłumaczy, że chodzi mu o to, by administracja "była odbiciem tego, kim jesteśmy jako naród". Ponad połowa z 500 członków jego "transition team" to kobiety, a blisko 50 proc. to przedstawiciele mniejszości rasowych. Czterech na 10 członków - jak utrzymuje zespół - "reprezentuje społeczności historycznie niedostatecznie reprezentowane w rządzie federalnym". Wśród nich są m.in. przedstawiciele mniejszości seksualnych oraz osoby niepełnosprawne. Na stronie internetowej wymienione są cztery priorytety "transition team" - Covid-19, gospodarcza odbudowa, rasowa równość oraz zmiany klimatyczne. Zajęcie się kwestią epidemii jest według Amerykanów palącą sprawą - według sondaży aż dwie trzecie z nich oczekuje, że głównym priorytetem nowej administracji będzie walka z koronawirusem. Do tego dojdzie dopiero po zaprzysiężeniu 20 stycznia, a wcześniej demokratę czeka jeszcze, oprócz wyborczych skarg Trumpa, m.in. certyfikowanie wyników przez wszystkie stany oraz głosowanie Kolegium Elektorów. Ze względu na spolaryzowane amerykańskie społeczeństwo i napięte relacje między dwiema partiami oczekuje się, że proces przekazania władzy będzie wyboisty. Nie po raz pierwszy w historii USA. Republikanie szacowali, że po przejęciu Białego Domu przez George'a W. Busha po Billu Clintonie straty w prezydenckiej rezydencji wyniosły ok. 15 tys. dół.. Utrzymywali, że ze ścian przed ich przyjściem wyrwano telefony, zdewastowano łazienki, a z komputerowych klawiatur usunięto klawisze "W". Zaginąć miało też kilka przedmiotów - w tym prezydencka pieczęć. Pracownicy Białego Domu z czasów Clintona odrzucali te oskarżenia. Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama