Zanim jeszcze wiedziałem o istnieniu takich organizacji jak PETA, walczących zaciekle o likwidację okrucieństwa w stosunku do zwierząt, zawsze wydawało mi się, że noszenie na sobie skór wcześniej ubitych istot było dziwne, by nie powiedzieć odpychające. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że ludzie noszą takie lub inne futra od tysięcy lat, ale kiedyś była to konieczność, podczas gdy dziś przemysł futrzarski adresuje swoje wyroby do nowobogackich w takich krajach jak Chiny, gdzie obecnie kupuje się najwięcej futer.
Wszystko to jednak zaczyna z wolna osuwać się w gruzy. Niedawno premier Danii Mette Frederiksen ogłosiła, że w jej kraju wykonana zostanie akcja norkobójstwa. Wkrótce potem uśmiercono 17 milionów norek w ponad tysiącu duńskich hodowli. Ten niezwykły krok podjęto dlatego, że u wielu norek wykryto obecność mutacji koronawirusa, która mogłaby okazać się niebezpieczna dla ludzi.
Totalna populacja Danii nie przekracza 6 milionów ludzi, w związku z czym na każdego obywatela przypadały prawie trzy norki, czyli mniej więcej tyle samo co litrów spirytusu na przeciętnego Rosjanina. Fakt ten daje wiele do myślenia, ale obecnie nie ma już większego znaczenia, ponieważ wszystkie norki zostały wyprawione na tamten świat. Wzbudziło to liczne protesty ze strony hodowców oraz organizatorów największych na świecie targów futrzarskich, Kopenhagen Fur, którzy ogłosili, iż aukcje odbywać się będą jeszcze przez dwa lata, ale potem ustaną, ponieważ nie będzie więcej towaru.
Jeszcze nie tak dawno na targi w Kopenhadze przyjeżdżało tysiące nabywców z całego świata. W roku 2013 łączna wartość futer sprzedanych w ramach Kopenhagen Fur wyniosła 2 miliardy dolarów. Dania eksportowała rocznie futra i skóry norek za ponad miliard euro. Większość trafiała do Azji, gdzie dynamicznie rozwijają się klasy średnie. Skóry norek to prawie jedna trzecia duńskiego eksportu do Chin.
Kilka lat temu jedna skóra norki kosztowała 90 dolarów, ale obecnie cena jest trzykrotnie niższa. Od kilku lat spada systematycznie globalny popyt na futra, a kilka powszechnie znanych domów mody, takich jak Prada, Chanel i Gucci, przerzuciło się na tworzywa sztuczne, bojąc się oburzenia opinii publicznej na złe traktowanie zwierząt hodowlanych i emisję gazów cieplarnianych związanych z hodowlą. Nawet w Chinach popyt na futra zaczyna spadać, szczególnie wśród ludzi młodych, którzy jeszcze do niedawna sztuczne futra uważali za tandetę, ale dziś coraz częściej sądzą zupełnie inaczej.
Jeśli chodzi o Danię, niemal pewne jest to, że hodowle norek nigdy więcej tam nie powstaną. Jest jednak kilka innych krajów europejskich, gdzie futra nadal są produkowane. Chodzi przede wszystkim o Polskę, Holandię, Finlandię, Litwę oraz Grecję. W przypadku Polski, drugiego co do wielkości producenta futer w UE, niemal doprowadzono w tym roku do zamknięcia branży futrzarskiej, ale hodowcy skutecznie storpedowali plany rządu i ustawa na razie zalega gdzieś w Sejmie.
W Wielkiej Brytanii wprowadzono zakaz hodowli zwierząt futerkowych w roku 2003. Podobne decyzje zapadły też w Austrii, Niemczech i Japonii. Holendrzy zapowiedzieli wprowadzenie takiego zakazu w przyszłym roku. Branży przez dziesięciolecia udawało się przetrwać skutecznie ataki ze strony obrońców zwierząt, którzy krytykowali okrucieństwo trzymania dzikich norek, szynszyli i lisów w klatkach. Poradzili sobie również ze zmianami kulturowymi, w których wyniku noszenie futer zaczęło być źle widziane. Można się jednak zastanawiać, czy pandemia nie będzie gwoździem do trumny europejskiej branży futrzarskiej. Według danych Italian Fur Association, przychody branży w ciągu dekady licząc od 2006 roku, skurczyły się o połowę. Obroty fińskiego domu aukcyjnego Saga Furs w latach 2018/19 wyniosły 44,7 milionów euro, co oznacza spadek o 3 proc.
Być może przy okazji tej zarazy, która nas męczy od tylu miesięcy, dobrze by było zastanowić się w ogóle nad sensem hodowania zwierząt futerkowych. Żal oczywiście, że tak wiele norek trzeba było uśmiercić, ale ogólnie rzecz biorąc ich miejsce nie jest w klatkach, lecz w naturalnym środowisku. Istnieją dwie odmiany norek: europejska i amerykańska. Ta pierwsza, niegdyś powszechnie występująca w całej Europie, praktycznie została całkowicie wytępiona. Nieliczne osobniki żyją w pewnych regionach Hiszpanii, Francji i Rumunii. Na terenie Polski gatunek ten wyginął na początku XX wieku, a po raz ostatni norkę dziką widziano na Warmii. Norka amerykańska jest większa, silniejsza i bardziej drapieżna, jak na Amerykanina przystało, i przywędrowała na Stary Kontynent z terenów dawnego ZSRR (no bo skąd coś takiego mogłoby się wziąć – „Batorym” przecież nie przypłynęła). Występuje nadal dość powszechnie i nic jej specjalnie nie zagraża.
Czas zatem najwyższy, by zapomnieć o hodowaniu norek w celach snobistyczno-futrzarskich i poświęcić się przywróceniu temu gatunkowi należytego miejsca nad zarośniętymi zbiornikami wodnymi oraz w górach. W Danii mówi się, że w wyniku anihilacji norek pracę straciło 6 tysięcy ludzi. Są to niemal zawsze złe wiadomości nie tylko dla tych ludzi, ale również dla gospodarki kraju. Jednak w obliczu obecnej pandemii w zasadzie nie ma innego wyjścia, o czym wszyscy doskonale wiedzą, choć często nie chcą się do tego otwarcie przyznać. W USA i Kanadzie nadal istnieją hodowle norek, które moim zdaniem powinny zostać zlikwidowane.
W języku polskim istniał (a może nadal istnieje) zwrot „uśmiałem się jak norka”, który jest o tyle dziwny, że zwierzęta te są stosunkowo ciche i wydają z siebie tylko zdawkowe chichoty. Tym w hodowlach zapewne do śmiechu nie jest, ale jeśli chichot norek zacznie rozbrzmiewać w lasach, będzie to bardzo pozytywna wiadomość.
Andrzej Heyduk
Reklama