Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 02:29
Reklama KD Market

Pielgrzymi, Pocahontas i Mayflower

Początek europejskiej kolonizacji Ameryki datuje się najczęściej na Boże Narodzenie 1492 roku, kiedy to 39 marynarzy ze statku Kolumba pozostało na wyspie Hispaniola (dzisiaj Haiti). Później kolonizacja przebiegała na przestrzeni kilku wieków, do czasu, gdy cały kontynent został poznany i podzielony między europejskie potęgi i inne, mniejsze państwa. Głównymi kolonizatorami byli władcy Hiszpanii, Anglii i Francji. Zalążek Stanów Zjednoczonych to osadnictwo podporządkowane królowi Anglii... Pierwsze osady Najbardziej znanymi osadnikami – z czasem nazwanymi Pielgrzymami – są ci, którzy do Ameryki Północnej przypłynęli w 1620 roku na żaglowcu Mayflower. Są tak znani, że niekiedy wydaje się, iż to oni w ogóle pierwsi przypłynęli do Ameryki. Ale tak nie było. To Hiszpanie w 1565 założyli pierwszą stałą osadę na kontynencie amerykańskim. Nazwali ją St. Augustine. W przyszłości stała się politycznym i militarnym centrum nowej prowincji Floryda. Hiszpanie, z racji tego, że odkryli Amerykę (wyprawa Kolumba była finansowana przez króla hiszpańskiego), rościli sobie szczególne prawa do podboju terenów w Nowym Świecie. Zagarnęli ogromny szmat ziemi amerykańskiej, nazwany Nową Hiszpanią. Natomiast pierwszą angielską osadą było Ranaoke, wyspa u wybrzeży dzisiejszej Karoliny Północnej. Anglicy dotarli do niej w 1585 roku. Dwa lata później urodziło się tam pierwsze w Nowym Świecie dziecko pochodzenia europejskiego. Osada jednak nie przetrwała. Jej mieszkańcy zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Mogli umrzeć z głodu i chorób, mogli zostać zabici przez Indian lub być zasymilowani przez któreś z plemion indiańskich. Takie rzeczy się zdarzały. Jamestown Było wiele prób zakładania osad na wschodnim wybrzeżu Ameryki. Wiele z nich, bezimiennych, zaginęło bez śladu. W 1607 roku angielscy koloniści założyli kolejną osadę – Jamestown na wyspie na rzece James w dzisiejszej Wirginii. To była udana próba. Osada w Jamestown od początku zmagała się z ogromnymi trudnościami. Malaria, głód, napady Indian, którzy nie chcieli obcych przybyszów na swojej ziemi. Zaledwie cztery miesiące po osiedleniu większość kolonistów już nie żyła. Pozostałym żywności zostało na kilka tygodni. Wtedy pomoc przyszła z nieoczekiwanej strony – od Indian. Tak napisał Percy, jeden z osadników w Jamestown: „Spodobało się Bogu przysłać tu owych ludzi, którzy byli naszymi śmiertelnymi wrogami, aby przynieśli nam ulgę z pomocą żywności, jako to chleba, ziarna, ryby i mięsa w wielkiej obfitości, co też ocaliło naszych osłabionych ludzi, albowiem w innym wypadku wszyscy byśmy pomarli”. Przykładów życzliwych stosunków, nawet współpracy, jest więcej. Ale dochodziło też do potyczek zbrojnych na śmierć i życie. W końcu nikt nie lubi, gdy obcy wprowadza mu się do domu. Jednak te pierwsze kontakty między przybyszami z Europy a rdzennymi mieszkańcami Ameryki nie zapowiadały późniejszych krwawych wojen, toczonych w Nowym Świecie przez cały XIX wiek. Początkowo obie strony były siebie ciekawe. Indianie chętnie korzystali z nieznanych im i intrygujących rzeczy przywiezionych przez białych: ubrań, broni palnej, alkoholu. Koloniści zaś potrzebowali pomocy miejscowych, aby nauczyć się egzystować w zupełnie nowym dla nich kraju. Pocahontas Osada Jamestown rozwijała się. Przybywało do niej coraz więcej przybyszów z Europy, gdzie Ameryka jawiła się jako kraina mlekiem i miodem płynąca, pełna złota i nieprzebranych ziem do uprawiania. Władcom państw kolonialnych zależało, aby jak najwięcej ich obywateli wyjeżdżało do Nowego Świata. Kolonie to były nowe, dodatkowe pieniądze. Kiedy władzę w Jamestown objął John Smith, stosunki kolonistów z Indianami – wcześniej też nie idealne – pogorszyły się. Smith miał porywczą naturę. Nim przypłynął do Ameryki, zaciągnął się do armii austriackiej i poszedł na wojnę z Turkami. W jednej z bitew dostał się do niewoli. Więziony był w Konstantynopolu, a później nad Donem, w majątku tureckiego baszy. Pracował tam jako niewolnik, pod batem. Zbiegł stamtąd i ruszył, rzekomo pieszo, w kierunku Anglii. Po drodze zahaczył o Rzeczpospolitą. W polskich wioskach poznał drwali, smolarzy, innych polskich rzemieślników. Wypowiadał się o nich bardzo dobrze. Wiele lat później, w Jamestown, przypomniał sobie o Polakach. Smith, handlując z Indianami, dopuszczał się różnych oszustw. Terroryzował Indian, więził ich, nawet usiłował zmusić do pracy w polu. Kiedy zastrzelił Indianina, miarka się przebrała. Indianie schwytali go i skazali na śmierć. Uratowała go Pocahontas, córka wodza Indian, która tuż przed egzekucją rzuciła się na skazańca i zasłoniła go własnym ciałem. W rytuale Indian było to wybawienie od śmierci. Pocahontas (po indiańsku: Mała Psotnica, Łobuziak) to historyczna postać. Miała na imię Matoaka (Białe Piórko). Była córką Powatana, wodza kilku połączonych plemion indiańskich, które liczyły kilkanaście tysięcy wojowników. Powatanie zamieszkiwali tereny w pobliżu Jamestown. Kilkunastoletnia Indianka Pocahontas jakoś upodobała sobie kolonistów. Często przychodziła do Jamestown. Przynosiła osadnikom jedzenie. Musiała być zdolną dziewczyną, bo nauczyła się języka angielskiego od osadników. Ci w swoich zapiskach często ją wspominali. Nie wiadomo, czy Pocahontas i John Smith mieli się ku sobie. Mogło tak być, skoro, narażając się na gniew ojca, ocaliła życie Smithowi. Później dopuściła się czegoś gorszego – zdrady wobec swoich pobratymców. Ostrzegła Anglików, że jej ojciec zamierza zabić tych osadników, którzy przyjdą do wioski indiańskiej na rozmowy w sprawie sprzedaży zboża. Została wygnana ze swego plemienia (Indianie nie zabijali kobiet). Zamieszkała u Potomaków, którzy sprzyjali Anglikom. Kilka lat później została schwytana przez kapitana Argalla z Jamestown. Anglicy chcieli ją wymienić na własnych ludzi więzionych przez Powatana. Jednak Powatan nie zgodził się – taka córka już dla niego nie istniała. Od tej chwili Pocahontas mieszkała wolno w osadzie. Jej życie uległo radykalnej zmianie. Została ochrzczona i przyjęła imię Rebecca. Po odpłynięciu Smitha do Anglii wzięła ślub z młodym plantatorem tytoniu Johnem Rolfem. Mieli syna. To małżeństwo, co może wydawać się dziwne, zapewniło dość trwały pokój pomiędzy Powatanami a angielskimi osadnikami. Później, po śmierci wodza Powatana, to się zmieniło. Nie wiadomo, jak naprawdę wyglądało życie dwudziestoletniej i, sądząc z opisów, pięknej Indianki wśród kolonizatorów. Sugestie, że była poniewierana, a nawet gwałcona przez białych, nie wydają się odpowiadać prawdzie. Gdyby tak było, nie popłynęłaby w 1616 roku, z mężem i kilkoma Indianami, do Anglii. Oficjalnie po to, aby zabiegać o fundusze na budowę chrześcijańskiej szkoły dla indiańskich i angielskich dzieci. W Anglii została obwołana „indiańską księżniczką”. Miała przekonać Europejczyków, że Ameryka jest bezpiecznym miejscem na osiedlenie się. Można płynąć tam bez obaw, skoro mieszkają tak tacy „dzicy” jak Pocahontas... Została przyjęta przez króla Jakuba I, o czym zrobiło się głośno w Europie. Pocahontas w trakcie przygotowań do Ameryki zaraziła się czarną ospą i zmarła. Pochowano ją przy kościele św. Jerzego w Gravesend w hrabstwie Essex. Tam stoi jej pomnik. Polacy w Jamestown Osada rozwijała się i potrzebowała coraz więcej rzemieślników. Pomysł, aby ich sprowadzić z Polski, wyszedł od Johna Smitha. Poznał Polaków podczas ucieczki z niewoli tureckiej i cenił ich. Znalazł odpowiednich fachowców z pomocą werbowników z Anglii. Pierwsi Polacy dotarli do Jamestown w 1608 roku na pokładzie statku Mary and Margaret. Przypłynęli do Ameryki dwanaście lat wcześniej niż Pielgrzymi z Mayflower. Szybko się odnaleźli w nowej rzeczywistości. Budowali domy, postawili piece do produkcji szkła, wytwarzali jakże potrzebną smołę oraz potaż. Odkryli źródło pitnej wody, której tak bardzo w Jamestown brakowało. Zarządcy osady, widząc jak przydatni są Polacy, sprowadzali ich coraz więcej. W końcu, jako kontraktowi pracownicy, Polacy niemal zmonopolizowali lokalny przemysł. Pewne rzeczy tylko oni potrafili wykonać. Tylko że Polacy, młodzi, pracowici, żądni przygód i pieniędzy, byli naiwni. Podpisali z Anglikami bardzo niekorzystne kontrakty. Jako mało zarabiający pracownicy żyli na marginesie angielskiej społeczności i w dużo gorszych warunkach. Do pierwszych niesnasek doszło, gdy rządzący osadą przedłużyli niekorzystne dla Polaków kontrakty. Poza tym, aby złamać ich monopol na wykonywanie niektórych prac, kazali im kształcić brytyjskich następców. Pra-Solidarność Czara goryczy przelała się, kiedy Polacy nie zostali dopuszczeni do udziału w lokalnych wyborach. Postanowili zastrajkować. To był 30 lipca 1619 roku. Osada liczyła już tysiąc mieszkańców. Nagły ubytek kilkudziesięciu wykwalifikowanych rzemieślników, gdy potrzebna była każda para rąk do pracy, stanowił duże zagrożenie dla osady. Tym bardziej że Polacy potrafili robić to, czego nikt inny nie potrafił. Ich praca była niezbędna dla istnienia osady. Zarządcy kolonii przestraszyli się. Już po pierwszym dniu strajku Polacy podpisali wyższe kontrakty i poszli do urny wyborczej. A przy okazji przeszli do historii. Ten strajk jest znany amerykańskim badaczom historii. Meg Heubeck mówi: „Historia strajku Polaków w Jamestown musi być nagłaśniana. To był przecież pierwszy akt obywatelskiego nieposłuszeństwa, rozpoczynający tradycję sięgającą aż do Martina Luthera Kinga. A zaczęło się od tej grupy Polaków w Jamestown”. Kuratorka wykopalisk w Jamestown, Merry A. Autlaw, twierdzi: „Polacy wytwarzali potaż, mydło i materiał na szkło oraz smołę i dziegieć. Były to najlepsze produkty tworzone tutaj przez rzemieślników”. Niektórzy amerykańscy historycy mówią, że to był „pierwszy przemysł” Nowego Świata. Inny historyk: „Polacy przerywają pracę. Ich pozycja musi być tak silna, a praca tak niezbędna dla istnienia kolonii, że Anglicy już nazajutrz zgadzają się na ich polityczne równouprawnienie i prawa wyborcze”. Archeolog dr William Kelso: „Jamestown to kolebka Stanów Zjednoczonych. Historia tej osady nie jest tak znana jak historia purytańskich pielgrzymów, którzy na pokładzie żaglowca Mayflower wylądowali na terenie dzisiejszego stanu Massachusetts, zakładając tam miejscowość Plymouth. To nie Plymouth, ale właśnie Jamestown było pierwszą stałą osadą kolonistów przybyłych z Anglii. I w przeciwieństwie do pielgrzymów, wśród mieszkańców Jamestown niemal od samego początku obecni byli Polacy”. Koloniści z Mayflower Osadnicy angielscy, którzy przypłynęli na żaglowcu Mayflower, są najbardziej znani. Początki ich pobytu na Nowej Ziemi obrosły różnymi opowieściami. Po części prawdziwymi, po części nieprawdziwymi. Z czasem, gdy w Ameryce zaczęto świętować Dzień Dziękczynienia, w powszechnym odbiorze utrwalił się taki mityczny obraz. Purytańscy osadnicy pożeglowali ku Nowemu Światu we wrześniu 1620 r., uciekając przed religijnymi prześladowaniami w ich rodzinnej Anglii. Wylądowali pod Plymouth Rock w Massachusetts. Pomimo głodu i wyczerpania los im sprzyjał. Zaprzyjaźnieni Indianie nauczyli ich wysiewu zbóż i razem z nimi uczcili pierwsze Święto Dziękczynienia. Gładka opowiastka dla dzieci. Ale prawdą jest, że osadnikom z Mayflower pomogli Indianie. Natomiast o przyjaźni pomiędzy Indianami a kolonistami nie było mowy. Najwyżej o kompromisach i to tylko w początkowym okresie. Później były próby zniewolenia Indian do pracy na plantacjach. Gdy to się nie powiodło, sięgnięto po niewolników z Afryki. Purytanie byli skrajnym odłamem protestantów. Uważali, że Kościół anglikański nie odrzucił w dostatecznym stopniu katolickich dogmatów i obrzędów. Za tę skrajność byli w Anglii prześladowani. Musieli uciec z hrabstwa Nottingham. Zamieszkali w Holandii. Następnie wynegocjowali z angielską Kompanią Wirgińską zezwolenie na osiedlenie się w Wirginii w Nowym Świecie. Spółka brytyjskich kupców zgodziła się sfinansować założenie przez nich kolonii. Po latach, gdy purytanie się dorobili, z procentem oddali kupcom pieniądze. Kompania Wirgińska, która już wcześniej wysyłała ekspedycje do Nowego Świata, radziła osadnikom, aby dokładali możliwie największych starań, by nie urazić tubylców. Wcześniejsi osadnicy, którzy od razu po wylądowaniu strzelali do Indian, długo nie pożyli. Miejsce, w którym 36 purytanów i 66 rzemieślników nie będących purytanami wyszli na ląd, nazwali Plymouth Plantation. Od razu zaczęli penetrować okolicę w poszukiwaniu jedzenia. Indian nie napotkali, tylko ślad po nich, a dokładnie: ukryte zapasy kukurydzy. Osadnicy przywłaszczyli je sobie. Warunki do życia okazały się nadzwyczaj ciężkie. Osadnicy, wychowani w cywilizowanej Anglii, nie radzili sobie w podstawowych sprawach życiowych. Do tego zły klimat i choroby. Dziennie umierały 2-3 osoby. Do wiosny następnego roku nie żyła połowa osadników. W opisach osadników nie ma żadnej wzmianki, aby w tych pierwszych miesiącach niepokoili ich Indianie. Może nawet ich nie widzieli. Aż któregoś dnia zobaczyli Indianina na wzgórzu, który po chwili zbliżył się do prymitywnych zabudowań osady. Gdy kilku osadników zastąpiło mu drogę, Indianin pozdrowił ich gestem i łamanym angielskim powiedział: – Witajcie, Anglicy. Te słowa, jak zresztą wszystko co dotyczy kolonistów z Mayflower, przeszły do amerykańskiej historii. Indianin nazywał się Samoset. Wcześniej miał do czynienia z innymi osadnikami, stąd jego znajomość angielskiego. Samoset powiedział, że przysłał go wódz plemienia Wampanoagów – Massasoit. Nie wiadomo, żeby coś istotnego przekazał od wodza Massasoita. W każdym razie nic złego, bo kilka dni później Samoset przyprowadził do osady swojego krajana, Squanto, który lepiej opanował język angielski. Squanto nauczył osadników łowić węgorze, radził, jak siać kukurydzę. Pośredniczył także w zawarciu umowy pomiędzy Anglikami a Wampanoagami. Zagwarantowali sobie wzajemnie sojusz i wsparcie na wypadek ataku innego plemienia Indian. Następnego roku skradziona przez osadników kukurydza przyniosła obfity plon, podczas gdy przywiezione z Europy jęczmień i groch marnie wyrosły na obcej glebie Nowego Świata. Jesienią koloniści świętowali. Była to trzydniowa uroczystość w podzięce Bogu za dobry plon. Dożynki, jakie były powszechne na całym świecie. Zaprosili na nie Wampanoagów. Nathaniel Philbric, autor książki Mayflower. Opowieść o początkach Ameryki, tak opisał tę uroczystość: „Do osiedla przybył Massasoit z setką Wampanoagów (ponad dwukrotnie więcej niż liczyła cała angielska ludność Plymouth), którzy przynieśli świeżo upolowanego jelenia. Stali lub siedzieli w kucki na ziemi, wokół ognisk, nad którymi na zaostrzonych kijach piekło się mięso jelenia i ptactwo, i przy których ustawiono zachęcająco parujące kociołki z mięsem i warzywami”. Tę uroczystość uznano za pierwsze w historii Święto Dziękczynienia. Przeszło ono do amerykańskiej mitologii i z czasem stało się jednym z najważniejszych w dziejach Stanów Zjednoczonych. Osada Plymouth dała początek innym osadom: New Hampshire, Maine, Providence, Rhode Island. Te nowe tereny zaczęto nazywać Nową Anglią. One są kolebką kultury amerykańskiej. Dlaczego indyk? Nikt tego nie wie. W zapiskach kolonistów indyk nie jest w żaden szczególny sposób wyróżniany. Tylko jeden z osadników, Edward Winslow, w liście do rodziny w Anglii wspomina o polowaniu na indyki przed posiłkiem. Ale indyk pewnie znajdował się w menu kolonistów, bo to rodowity ptak Ameryki Północnej. Jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, Benjamin Franklin, twierdził, że indyk jest bardziej odpowiednim symbolem dla USA niż orzeł bielik. Ostatecznie to bielik został godłem narodowym Stanów Zjednoczonych, a indyk wylądował jako tradycyjna pieczeń na Dzień Dziękczynienia. Ryszard Sadaj

american-mink-2779719_1920

american-mink-2779719_1920

Boeing-737-MAX_fot_Gary_He_EPA_Shutterstock

Boeing-737-MAX_fot_Gary_He_EPA_Shutterstock

cougar-3599057_1920

cougar-3599057_1920

Lauren_Salzman_i_Allison_Mack_fot_Justin_Lane_EPA_Shutterstock

Lauren_Salzman_i_Allison_Mack_fot_Justin_Lane_EPA_Shutterstock


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama