Paleczny – Kukuła
28 kwietnia Warsztaty Teatralne wystawiają sztukę napisaną przez Piotra Kukułę, reżeserowaną przez Agatę Paleczny - „Historia pewnej Róży”.
Kiedy przysłuchuję się temu twórczemu duetowi, skojarzenie mam z ringiem. Czerwona koszulka – Agata. Niebieska – Piotr. Gong.
I rodzi się sztuka. W życiu.
Piotr Kukuła: Moja kobieta jest cudna, nie? Piękna, mądra Agafia. I niesłychanie zdolna. A na dokładkę, to jedyna kobieta na świecie, która realizuje moje pomysły.
Agata Paleczny: Kukuła jest optymistą i zawsze szuka wyjścia z nawet beznadziejnie beznadziejnej sytuacji. To jest fascynujące, ale czasami też tak okropnie wkurzające, że chętnie bym go wtedy wysłała ze śpiworem do garażu albo na hamak.
P.K.: Bez niej byłbym po prostu nikim. Piszę na zamówienie Agaty Paleczny, która mnie do pisania... zmusiła.
Ale denerwujące jest kiedy słyszę: "a ten pan to mąż Agaty Paleczny". Czy nie byłoby sympatycznie usłyszeć: "a ta pani to żona Piotra Kukuły". Chyba byłoby, co?
A.P.: Coś jest nie do zrobienia, nie da rady, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują jasno, że się nie da, nie uda, koniec, kropka. Po prostu nie!
A on, a on uparcie mówi – tak!
P.K.: A ona okropnie mnie denerwuje swoją powolnością. Jak sobie coś wymyślę, to rach-ciach i działam, idę jak piorun, a zanim moja Agafia się rozkręci... Na przykład rano ja jestem gadatliwy, a ona o tej porze gadać nie chce, za to wieczorem buzia jej się nie zamyka i do tego czepia się mnie, że gadaj i gadaj!
A.P.: Jeśli to dzień, w którym nie mam stałych obowiązków, to wystawiam głowę z pieleszy koło dziewiątej, nasze dziewczynki też. Patrzę, a Piotrek siedzi przy komputerze i pisze. Jak się okazuje pisze od szóstej rano, bo mu zadźwięczał jakiś pomysł. On skowronek, a ja sowa.
P.K.: Bo to jest tak, że...
A.P.: Jak trzeba szybko coś napisać – bo kilka razy zdarzyło się, że Kukuła miał dwa, trzy tygodnie na napisanie – to nie chcę mu siedzieć na głowie, więc zabieram nasze córki i wychodzę. Ale on wtedy mówi, że nie może w takich warunkach pisać, że błąka się po domu i miejsca sobie znaleźć nie może - zresztą powiedz sam...
P.K.: Acha! Słyszysz? Teraz to powiedz sam. No dobra. Bo ja nie mogę pisać jak was nie ma w domu.
I widzisz jak to u nas jest – ja zaczynam ona kończy, wykorzystuje każdą sytuację, żeby się wypowiedzieć. Jak w teatrze.
A.P.: Tralalalalala.
P.K.: My się bardzo dobrze znamy i to z różnych stron.
A.P.: Zapomniałam dodać, że cenię Piotrka za spolegliwość. Ale ta sama spolegliwość też mnie wkurza.
P.K.: Uzupełniamy się jednocześnie walcząc ze sobą, ale przez tę walkę zdobywamy kolejne stopnie rozwoju. Rozwijamy się, rozwijamy i nie wiem, gdzie skończymy.
A.P.: Możesz wrócić do swojego pisania? Jak piszesz, kiedy piszesz i po co piszesz? Ewa cię zapytala, to powiedz jeszcze.
P.K.: No z rana, no.
A.P.: A jak nie z rana, to kiedy piszesz?
P.K.: To też z rana. Ogólnie rzecz biorąc to piszę wtedy, jak mnie coś natchnie. Czy to dobra odpowiedź, Adelajdo? Bo wiesz, ja mówię też do niej Adelajda. Czasem budzę się w nocy i piszę.
A.P.: Albo rysuje w pracy jakiś projekt i mówi, ze musi przerwać, bo coś tam mu przyszło do głowy i musi to natychmiast zapisać.
P.K.: Bo ja mam w pracy dwa ekrany, to szef się zgadza.
A.P.: A Adelajda jest czarownicą z „Róży” i niedawno dowiedziałam się, że ta sztuka jest o mnie. I jest głęboka. Bo Piotr pisze dla dzieci, ale zawsze z głębią.
P.K.: „Róża” jest dla mojej własnej żony, którą tak sobie wyobrażałem, to mój idol. Taka róża, która przenosi się z normalnego świata do świata bajki, w której istnieje po raz kolejny. Wydaje mi się, że moja żona jest troszeczkę zawieszona w takiej bajce i to ma też swoje dobre strony.
Kiedyś spieraliśmy się i na ten temat z moją Agafią - jeśli pisać dla dzieci bardzo prosto, czyli ‘Ala ma kota’- to i efekt jest bardzo określony, to znaczy niezbyt imponujący.
A.P.: I mało rozwijający językowo.
P.K.: Doszedłem do wniosku, że jeśli pisze się pewne rzeczy bardziej skomplikowanie, używając bardziej złożonego słownictwa, to pobudza dzieci do zadawania pytań. I o to chodzi.
A.P.: I to rozwija dzieci także językowo, buduje ich słownictwo. I nawet jeśli ciągle słychać w ich mowie akcent, bo mówimy przecież o dzieciach często tutaj urodzonych, to zasób słów jaki jest w ich posiadaniu, jest imponujący, aż miło słuchać!
P.K.: Gdybyś posłuchała naszych niektórych kłótni, właśnie o słowo, czasami o jedno słowo! My już wtedy nie jesteśmy małżeństwem, my jesteśmy niczym dwójka bokserów, którzy walczą o remis, który tak naprawdę nie istnieje, bo ktoś jednak z czegoś musi zrezygnować.
No, dobra, chylę czoła przed Agatą, bo sytuacja nie jest prosta – pisanie to jedno, a realizacja to drugie. Setkę dzieciaków wpakować na scenę, każdemu dać określony tekst, rozruszać je, ożywić na tej scenie, zaśpiewać, zatańczyć, ubrać w kostium. Ja do pewnego momentu tylko widz w teatrze - dzięki Agacie – zrozumiałem, czym naprawdę jest teatr i jak w gruncie rzeczy, mimo swojej bajkowości, jest rzeczywisty. Teatr nie jest kłamstwem. Teatr jest rzeczywistością.
A.P.: Pisanie też jest rzeczywiste, nawet jeśli bajkowe, bo przecież Piotrek pisze o tym, co czuje. A czucie to rzeczywistość. To dobre mieć takiego człowieka przy sobie, bo dzięki niemu ja wiele rzeczy realizuję, na które sama pewnie bym się nie odważyła.
P.K.: A moja Agafia jest nosicielem cechy, którą nazwałbym umiłowaniem dzieci i ja to u niej bardzo lubię i cenię. No i ma takie oczy, że mogę się w nie godzinami wpatrywać.
Z przyjemnością wysłuchała
Ewa Uszpolewicz