W roku 2011 oddział amerykańskich komandosów dokonał śmiałego ataku na siedzibę Osamy bin Ladena. W wyniku brawurowej akcji Navy Seals w pakistańskim mieście Abbottabad autor ataków terrorystycznych 9/11 został zastrzelony. Przez wiele następnych lat uczestnicy tych dramatycznych wydarzeń zachowali milczenie. Ostatnio jeden z komandosów, Robert O’Neill, zdradził fascynujące szczegóły w książce Garretta McGraffa pt. The Only Plane in the Sky: Oral History of 9/11...
Nocny desant
O’Neill, który pochodzi z Montany, przyznał, że zarówno on, jak i jego koledzy z teamu zwanego Team Six, spodziewali się, iż z misji do Pakistanu nie wrócą żywi. Przed wyruszeniem w drogę Robert zjadł ze swoją rodziną „ostatnią wieczerzę”, choć oczywiście jego bliscy nie zdawali sobie sprawy z zadania, jakie miało zostać wykonane, ani też skali trudności akcji. Dodatkową komplikację stanowił fakt, iż władze Pakistanu nie zostały uprzedzone o amerykańskim ataku. Całkiem możliwe było to, iż żołnierze Navy Seals będą atakowani zarówno przez ludzi Osamy, jak i przez pakistańską armię. Robert napisał kilka listów pożegnalnych, które oddał w ręce przyjaciół mających na wypadek jego śmierci dostarczyć je do odpowiednich osób.
McGraff zadał O’Neillowi proste pytanie: „Skoro wiedziałeś, że była to samobójcza misja, dlaczego zgodziłeś się na wzięcie w niej udziału?”. Robert odpowiedział, że nigdy nie był w stanie zapomnieć o ludziach, którzy skakali z wysokich pięter World Trade Center, ponieważ woleli wybrać taką śmierć niż pozostać w budynku, gdzie miejscami temperatura osiągnęła ponad 2 tysiące stopni F. „Podobnie jak oni – powiedział – ja też nie miałem wyjścia. Musiałem w tej akcji wziąć udział”.
Operacja Neptune Spear, która zakończyła się śmiercią Osamy, zrodziła się z chwilą, gdy analitykom CIA udało się z dość dużym prawdopodobieństwem ustalić miejsce pobytu terrorysty. Stało się to możliwe po wieloletnim tropieniu jednego z jego kurierów, Abu Ahmeda al-Kuwaitiego. W 2007 roku CIA ustaliła jego prawdziwą tożsamość, a monitoring połączeń telefonicznych kuriera w sierpniu roku 2010 umożliwił amerykańskiemu wywiadowi zwrócenie uwagi na podejrzaną posiadłość w pakistańskiej miejscowości Abbottabad, położoną ok. 60 km na północny wschód od stolicy kraju, Islamabadu. Mieszkający w tym budynku ludzie nie używali nigdy telefonów komórkowych i nie korzystali z Internetu.
2 maja 2011 roku składający się z 24 komandosów Team Six, dowodzony przez Williama McRavena, a wspierany przez centrum dowodzenia zwane Joint Special Operations Command (JSOC), został potajemnie przerzucony do Pakistanu z lotniskowca USS Carl Vinson w czterech helikopterach typu Sikorsky S-70 Black Hawk. Nocą żołnierze dokonali desantu na podwórko domu, w którym znajdowała się kryjówka bin Ladena. Poczynania komandosów obserwowane były na żywo z Białego Domu przez prezydenta Obamę i grupę jego bliskich współpracowników.
Zmowa milczenia
Posiadłość była otoczona murem o wysokości 5,5 m (18 stóp) z drutem kolczastym na szczycie. Rezydencja posiadała dwie bramy wjazdowe, a w nocy nie było przy nich strażników. Całkowicie zaskoczony szef terrorystów z Al-Kaidy zasłaniał się nawet swoją żoną, stawiając opór. Zginął od dwóch strzałów amerykańskiego komandosa. Zwłoki bin Ladena zostały przetransportowane na pokład lotniskowca, gdzie – zgodnie z tradycją islamską – został on przed upływem 24 godzin od śmierci pochowany przez wrzucenie ciała do oceanu.
Cała akcja trwała ok. 40 minut i zakończyła się śmiercią bin Ladena, jego syna oraz jednej z jego żon. Amerykanie nie ponieśli żadnych strat, choć nie obyło się bez dramatycznych komplikacji. Podczas lądowania uszkodzony został jeden z helikopterów. Komandosi wysadzili go w powietrze, aby nie dostał się w obce ręce. Następnie udało się wszystkich żołnierzy bezpiecznie ewakuować pozostałymi trzema helikopterami.
Bliższe szczegóły amerykańskiego ataku pozostają w dalszym ciągu w pewnej mierze tajemnicą. Wynika to z faktu, iż żołnierzy Navy Seals obowiązuje coś w rodzaju zmowy milczenia, która zabrania zdradzania mediom detali operacyjnych prowadzonych akcji. W tym sensie postać O’Neilla jest dość kontrowersyjna, gdyż to on jako pierwszy nie tylko zdradził swoją tożsamość, ale powiedział dziennikowi The Washington Post, iż to oddane przez niego dwa strzały uśmierciły bin Ladena. Wywołało to konsternację jego kolegów, a jeden z nich, Matt Bissonnette, oświadczył, że fatalne strzały do terrorysty oddał inny żołnierz, który pozostaje anonimowy.
Trzeba podkreślić, że cała akcja toczyła się w niemal absolutnej ciemności i nikt dokładnie nie zna wszystkich jej szczegółów. Możliwe jest nawet to, że sami komandosi nie wiedzą, kto oddał strzały, od których zginął Osama. Wiadomo jednak na pewno, że na trzecie piętro siedziby terrorysty dotarli o 1.00 rano dwaj żołnierze, a jednym z nich był O’Neill. Piętro to zajmował bin Laden wraz z rodziną.
W roku 2012 trafił do amerykańskich kin film pt. Zero Dark Thirty, który pokazuje wieloletnie poszukiwania bin Ladena i końcową akcję Navy Seals. Choć filmowa wersja ataku w Abbottabad jest przekonująca, trudno ustalić, na ile jest zgodna z prawdą. Po premierze filmu pojawiły się oskarżenia, że jego twórcom udostępniono nielegalnie tajne informacje, co jednak nigdy nie zostało udowodnione. Natomiast Robert O’Neill twierdzi, że o ile nie może potwierdzić, iż dokładnie tak przebiegała akcja, w której uczestniczył, jest przekonany o tym, że „prawie tak to było”.
Andrzej Heyduk
Reklama