W 1985 roku agenci KGB odnieśli duży sukces. Wykryli trzy osoby pracujące dla CIA i MI6. Byli to Rosjanie mający dostęp do wielu tajnych informacji, które przekazywali Amerykanom. Już wtedy wydawało się nieco dziwne to, że zdemaskowanie trzech szpiegów nastąpiło niemal jednocześnie. Do dziś nie do końca wiadomo, jak do tego doszło...
Agenturalna trójka
W 1985 roku Oleg Gordijewski przebywał w Londynie, gdzie w sowieckiej ambasadzie pracował jako tzw. rezydent, czyli szef komórki KGB. Znajdował się u szczytu swojej kariery. Miał na koncie kilka awansów i cieszył się zaufaniem swoich zwierzchników. Zdziwiła go zatem i zaniepokoiła depesza, jaką 17 maja dostał z Moskwy. Wzywano go do natychmiastowego powrotu do kraju w „pilnej sprawie”. Gordijewski wiedział doskonale, że nie wróżyło to niczego dobrego. Jednak jego mocodawcy z MI6 zapewnili, iż jego działalność szpiegowska nie została zdemaskowana i że powinien wrócić do Moskwy. Oleg długo się wahał, ale ostatecznie postanowił pojechać do ZSRR, wiedząc, że ryzykuje życiem.
Cztery dni później pułkownik Sergiej Iwanowicz Bochan, pracujący dla sowieckiego wywiadu wojskowego GRU w ambasadzie w Atenach, a jednocześnie współpracujący z CIA przez 10 lat, dostał telegram z Moskwy. Sugerowano w nim, by skorzystał w trybie pilnym z urlopu i wrócił do kraju, gdyż jego 18-letni syn, studiujący w akademii wojskowej, popadł rzekomo w jakieś tarapaty. Bochan wiedział, że to fikcja i że jego działalność szpiegowska została prawdopodobnie wykryta.
Bochan wyjechał z Aten, ale – w przeciwieństwie do Gordijewskiego – nie wrócił do Moskwy. Zadzwonił na „alarmowy” numer w amerykańskiej ambasadzie i późną nocą spotkał się z Dickiem Reiserem z CIA. Reiser później powiadomił siedzibę wywiadu w Langley w stanie Wirginia, iż jego agent znany jako „Blizzard” znalazł się w niebezpieczeństwie. Zorganizowano błyskawicznie akcję ewakuacji Bochana do USA.
Pięć dni po nadejściu telegramu z Moskwy Sergiej pożegnał się z żoną Ałłą i 10-letnią córką Marią. Następnie zapakował parę rzeczy do sportowej torby i powiedział rodzinie, która nic nie wiedziała o jego współpracy z CIA, że idzie do parku, gdzie ma zamiar trochę pobiegać. W rzeczywistości wsiadł do swojego BMW i jeździł przez prawie godzinę po Atenach, by przekonać się, że nikt go nie śledzi. Potem udał się do przejścia podziemnego pod autostradą, gdzie w samochodzie czekał na niego Reiser. Zawiózł go na małe lotnisko, skąd Bochan poleciał najpierw do Madrytu, a potem do Frankfurtu, by ostatecznie wylądować w bazie Andrews Air Force Base w stanie Maryland. Czekało tam na niego kilka czarnych limuzyn. Bochan myślał, że pojazdy czekały na jakiegoś ważnego dyplomatę. – Nie, czekają na pana – powiedział mu agent Secret Service.
W sierpniu tego samego roku o 2.00 nad ranem Andriej Poleszczuk, pracownik agencji prasowej Novosti, układał się do snu w swoim moskiewskim mieszkaniu. Nagle rozległo się głośne łomotanie do drzwi, a gdy Andriej je otworzył, jego oczom ukazał się wielki posturą człowiek, który pokazał mu legitymację KGB i poinformował go, że jego ojciec, Leonid Poleszczuk, został aresztowany. Następnie agenci przez resztę nocy przeszukiwali mieszkanie, a potem Andriej został wraz z żoną i babcią zawieziony do więzienia Lefortowo, gdzie cała rodzina została poddana wielogodzinnemu przesłuchaniu. Poleszczuk wielokrotnie pytał swoich prześladowców o to, z jakiego powodu aresztowano jego ojca. Ostatecznie powiedziano mu, że jest podejrzany o szpiegostwo na rzecz USA.
Dla Andrieja była to szokująca wiadomość. Wiedział, że Leonid pracował dla GRU, ale jego kariera zdawała się przebiegać normalnie i w momencie aresztowania był wiceszefem komórki wywiadu w sowieckiej ambasadzie w stolicy Nigerii, Lagos. Nigdy ani przez chwilę nie przypuszczał, że jego ojciec mógł być amerykańskim szpiegiem.
Zdrajca
Rok 1985 był dla wywiadów USA i Wielkiej Brytanii katastrofalny. Prócz Gordijewskiego, Bochana i Poleszczuka wpadło też kilkunastu innych agentów działających przeciw ZSRR. Jesienią siatka agentów CIA w Rosji w zasadzie przestała istnieć, a 10 współpracowników wywiadu amerykańskiego zostało osądzonych i rozstrzelanych. Jednym z nich był Leonid Poleszczuk.
W październiku 1986 roku w CIA powstał specjalny zespół, którego zadaniem było ustalenie, w jaki sposób tak wielu agentów zostało zdemaskowanych niemal jednocześnie. Oczywiste zdawało się to, że gdzieś w amerykańskich strukturach wywiadowczych działała „wtyczka”, która wyjawiła sowieckiej KGB istotne sekrety.
Mozolne śledztwo przyniosło efekty dopiero w 1994 roku, kiedy to aresztowano Aldricha Amesa, pracownika CIA, który przez 9 lat współpracował z sowieckim wywiadem. Prawnik aresztowanego, Plato Cacheris, wynegocjował z prokuraturą umowę, na mocy której szpieg miał wyznać absolutnie wszystko, w zamian za co jego żona Rosario miała uniknąć wieloletniego więzienia. Ames złożył szczegółowe zeznania i stwierdził, że 13 czerwca 1985 roku zapakował do torby w swoim biurze w CIA setki dokumentów, które następnie wręczył w czasie spotkania w restauracji pracownikowi sowieckiej ambasady, Sergiejowi Czuwachinowi. Ames wyznał, że w ten sposób „wyjawiłem tożsamość praktycznie wszystkich agentów CIA i innych wywiadów, którzy działali w ZSRR lub w sowieckich placówkach dyplomatycznych”. Wymienił między innymi z nazwiska Gordijewskiego, Bochana i Poleszczuka. Innymi słowy, przyznał się do zdrady na wielką skalę. Jednak zeznania Amesa pod jednym względem wzbudziły poważne wątpliwości.
Dodatkowy szpieg?
Ames dopuścił się zdrady, jak sam przyznał, w połowie czerwca 1985 roku. Jednak trójka agentów amerykańskich znalazła się w kręgu podejrzeń KGB o miesiąc wcześniej. Wynika stąd jasno, że zostali oni najpierw zdemaskowani przez kogoś innego. Ówczesny agent FBI Leslie Wiser, który zajmował się sprawą Amesa, potwierdził, że w latach 90. on i jego współpracownicy zajmowali się kwestią wytropienia „dodatkowego szpiega” w strukturach amerykańskich agencji wywiadowczych. Jednak działania te nie przyniosły żadnych konkretnych rezultatów. Całkiem możliwe jest zatem to, że człowiek, który wyjawił Rosjanom tożsamość amerykańskich szpiegów, nadal pozostaje na wolności, tyle że zapewne dziś jest już na emeryturze.
FBI odmawia jakichkolwiek komentarzy na ten temat. Nikt nie wie zatem, czy śledztwo wszczęte przed laty przez Wisera pozostaje nadal otwarte, czy też zostało umorzone. Niepokoić może jednak fakt, iż jedna z największych wpadek w historii amerykańskiego wywiadu mogła być dziełem człowieka, któremu wszystko to ujdzie bezkarnie. Na razie nie ma nawet potencjalnych podejrzanych. Sam Ames został skazany na dożywotnie więzienie i przebywa w federalnej placówce karnej w Terre Haute w stanie Indiana. Na temat swojej działalności szpiegowskiej rzekomo nie ma już nic więcej do powiedzenia.
Milton Bearden, który pracował w CIA przez 30 lat, twierdzi, że niemal pewne jest to, iż zdrada w 1985 roku nie mogła być wyłącznie dziełem Amesa i że w amerykańskim wywiadzie działał jakiś inny szpieg. Podobnego zdania jest John F. Lewis, który jest emerytowanym agentem FBI: – Zawsze uważałem, że musiał wtedy działać jakiś inny zdrajca. Rozmawiałem na ten temat z kilkoma kolegami z MI6 i wszyscy oni podzielają tę opinię. Nie wiadomo jednak, czy był to ich człowiek, czy nasz. Co więcej, były agent KGB Wiktor Czerkaszin, dawniej pracownik sowieckiej ambasady w Waszyngtonie i „kontroler” Amesa, również twierdzi, że wpadka amerykańskich i brytyjskich agentów w 1985 roku musiała być dziełem przynajmniej dwójki ludzi, a nie tylko Amesa.
Losy zdradzonych
Leonid Poleszczuk został pośpiesznie osądzony i wkrótce potem stracony. Jego syn Andriej był wielokrotnie przesłuchiwany, ale w miarę jasne było to, że ze szpiegowską działalnością ojca nie miał nic wspólnego. Pozwolono mu odwiedzić więźnia tylko raz, już po wydaniu na niego wyroku śmierci. Po egzekucji Andriej został poinformowany przez KGB, że ciało Leonida zostało spalone i że nigdy nie będzie żadnego grobu. Andriej nadal pracował w agencji Novosti, a w roku 1993 ożenił się. On i jego żona Swietłana wyjechali na stałe do USA 4 lata później. Dziś mają dwoje dzieci, a Andriej pracuje jako konsultant biznesowy w stanie Wirginia.
Losy pozostałych dwóch szpiegów były zupełnie inne. Kiedy Gordijewski wrócił do Moskwy, jego szef, Wiktor Gruszko, zawiózł go do podmoskiewskiej daczy, gdzie został poddany intensywnym przesłuchaniom. Jednak Oleg wyczuł, iż jego zwierzchnicy nie mieli jeszcze dostatecznych dowodów, by go formalnie aresztować. Pozwolono mu na zamieszkanie w wynajętym przez KGB mieszkaniu. Gordijewski zdawał sobie sprawę z tego, że jego dni w Rosji były policzone, w związku z czym zorganizowana została przez wywiad brytyjski akcja wywiezienia agenta do Finlandii.
Scenariusz tej akcji mógłby być podstawą do filmu szpiegowskiego. Plan ucieczki znajdował się pod okładką dostarczonej mu książki. Zgodnie z tym planem Gordijewski miał zjawić się na rogu dwóch ulic w Moskwie i czekać tam na człowieka „wyglądającego na Brytyjczyka” i jedzącego jakąś zakąskę. Oleg wykonał to polecenie, ale nikt się nie pojawił. Następnie doszło do drugiej próby. Tym razem Gordijewski zauważył mężczyznę jedzącego batona i niosącego torbę brytyjskiego domu towarowego Harrods. Był to sygnał, że ucieczka właśnie weszła w fazę realizacji.
W wyznaczonym dniu Gordijewski chodził przez dłuższy czas po Moskwie, by się przekonać, że nie jest śledzony. Następnie wsiadł do pociągu, którym pojechał nad granicę ZSRR z Finlandią. Przez pewien czas ukrywał się w przydrożnych zaroślach, a potem został zabrany przez trzech brytyjskich agentów, którzy ukryli go w skrytce pod podłogą samochodu land rover. W ten sposób został skutecznie przemycony przez granicę. Trafił najpierw do Wielkiej Brytanii, a potem do USA. Spotkał się między innymi z prezydentem Ronaldem Reaganem oraz premier Margaret Thatcher. W ZSRR został skazany zaocznie na śmierć.
Gordijewski zawsze miał nadzieję na to, że prędzej czy później dołączy do niego na Zachodzie jego żona, Leila. Tak się istotnie stało w roku 1991, ale sześcioletnia rozłąka spowodowała, iż ich małżeństwo rozpadło się już dwa lata później. W roku 2008 doszło do nieudanej próby otrucia Olega. Niemal pewne jest to, że akcja ta została zlecona przez Kreml.
Jeśli chodzi o Sergieja Bochana, po jego ucieczce do USA władze federalne zapewniły mu nową tożsamość. Przez kilka lat mieszkał w różnych kryjówkach CIA, a potem znalazł się najpierw w Kalifornii, a następnie na Wschodnim Wybrzeżu. W międzyczasie jego żona Ałła przez dwa lata była nieustannie przesłuchiwana. Ostatecznie w roku 1991 pozwolono jej na wyjazd do USA. W motelu w pobliżu nowojorskiego lotniska JFK czekał na nią z szampanem w garści jej mąż. Cztery lata później do rodziny dołączył też w Ameryce syn Aleks, który dziś pracuje jako programista.
Andrzej Malak
Reklama