„Przechodniu, powiedz Sparcie, tu leżym, jej syny, prawom jej do ostatniej posłuszni godziny”. Te słowa greckiego poety Simonidesa przeszły do historii. Simonides napisał je po bitwie przegranej przez Greków i Spartan z Persami – w 480 roku p.n.e. pod Termopilami. Termopile były wąskim przesmykiem pomiędzy górami a morzem. To było dobre miejsce do powstrzymania Persów. Gdyby nie zdrada...
W węższych miejscach wąwóz nie przekraczał 15 metrów szerokości. Leonidas, król Sparty, który dowodził armią grecką, zorientował się, że Persowie zachodzą ich od tyłu. Persów było kilkunastokrotnie więcej. Wówczas Leonidas rozkazał swojemu wojsku się wycofać. Sam z 300 Spartanami walczył w wąwozie do końca. Polegli wszyscy.
Od euforii do rozpaczy
Polacy dopiero co odzyskali niepodległość po ponad 120 latach niewoli. Ale granice jeszcze nieokrzepłej II Rzeczypospolitej nie były bezpieczne. W 1919 roku w okolicach Lwowa trwały walki polsko-ukraińskie. Polacy i Czesi wojowali o Śląsk Cieszyński i inne przygraniczne tereny. W Wielkopolsce i na Pomorzu nadal trwał konflikt polsko-niemiecki. Jakby tego było mało, Rosja sowiecka szykowała się do zaatakowania Polski.
Chodziło między innymi o Ukrainę. Polska i Rosja inaczej zapatrywały się na przyszłość Ukrainy. Naczelnik Józef Piłsudski widział potrzebę stworzenia niepodległej, silnej Ukrainy jako bezpiecznego buforu oddzielającego Polskę od Rosji (później wycofał się z tego pomysłu). Sowieci zdecydowanie odrzucali ukraińskie dążenia niepodległościowe. Chcieli mieć ten naród w granicach swojego państwa.
Naczelny dowódca Armii Czerwonej, Sergiej Kamieniew, zaplanował atak na Polskę na ostatnie dni kwietnia 1920 roku. Sowieckie pułki przyjęły nazwy polskich miast: Warszawy, Lwowa, Krakowa itd. Można było z góry wiedzieć, do zdobycia którego miasta wyznaczono konkretny pułk.
Polski wywiad dowiedział się o planach Rosjan. I żeby uprzedzić sowiecki atak, Piłsudski 17 kwietnia rozkazał rozpocząć natarcie w kierunku Kijowa. Do tego zadania wysłał 60-tysięczną armię. Zaskoczenie Sowietów było całkowite. Niekiedy bez jednego wystrzału oddawali kolejne miasta i miasteczka. Na początku maja pierwsi żołnierze polscy wkroczyli na przedmieścia Kijowa. Do centrum miasta dojechali już tramwajami.
Piłsudski był w tym czasie w Kijowie. Napisał wówczas list do późniejszej swojej żony, Aleksandry Szczerbińskiej: „Byłem parę godzin w Kijowie zaraz po wzięciu. No wiesz, losy rzeczywiście są zabawne: żeby Polaków witano w Kijowie z zapałem i radością, żeby Rosjanki sypały kwiatami na oficerów i żołnierzy, żeby całe miasto było roześmiane i zadowolone”. No, trudno w to uwierzyć.
Kraj ogarnęła euforia. Piłsudskiego okrzyknięto bohaterem narodowym. Typowa polska reakcja. Marszałek Sejmu powiedział na posiedzeniu parlamentu, że od czasów Chocimia naród polski takiego triumfu oręża nie przeżywał.
Niedługo później wszystko się odwróciło. Euforia przemieniła się w rozpacz. Rosjanie uderzyli jednocześnie na północnym i południowym odcinku granicy. Konna Armia Siemiona Budionnego przełamała polską linię obrony i weszła na tyły polskich armii. Polacy przegrywali. Rozpoczął się chaotyczny odwrót. Przewaga była po stronie Sowietów, biorąc także pod uwagę ogólną liczebność ich wojsk. W latach 1919-1920 Armia Czerwona liczyła około 5,5 miliona żołnierzy. W większości jednak niedozbrojonych i nawet nieumundurowanych. Polacy tej ogromnej masie mogli przeciwstawić niecały milion żołnierzy.
14 sierpnia armia generała Tuchaczewskiego znalazła się już tak blisko Warszawy, że Rosjanie mogli widzieć sobór prawosławny na placu Saskim (dzisiaj plac Józefa Piłsudskiego). Ale Polacy zatrzymali Sowietów pod Warszawą na tyle długo, żeby polskie dywizje zaatakowały tyły armii Tuchaczewskiego. To był właśnie ten genialny plan Piłsudskiego: zgromadzić znaczące siły nad rzeką Wieprz i stamtąd błyskawicznie uderzyć na Rosjan, którzy nie spodziewali się ataku od wschodu. Teraz Moskale zaczęli pierzchać na wszystkie strony.
Czy zwycięstwo Polaków w bitwie warszawskiej było wynikiem genialnego manewru Piłsudskiego, czy to był cud? Wielu uważa, że raczej to drugie. Bo nic wtedy nie zapowiadało tak przygniatającego zwycięstwa nad Rosjanami. Polscy generałowie, i sam Piłsudski, wcale nie byli przekonani, że mogą zwyciężyć. Dlatego, na wszelki wypadek, na rokowania z Sowietami pojechała do Mińska specjalna delegacja wojskowa. A Piłsudski, nim udał się na front, zapowiedział swoją dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza, jeżeli jego plan nie powiedzie się.
Bitwa pod Zadwórzem
Gdy pod Warszawą ważyły się losy Polski, w innych częściach kraju także walczyli polscy żołnierze. Między innymi w okolicach Lwowa doszło do ciężkich walk z Moskalami. Sytuacja tam była trudna, gdyż polskie dowództwo zabrało spod Lwowa większość oddziałów wojskowych. Tymczasem do Lwowa zbliżała się dobrze wyszkolona i doskonale uzbrojona I Konna Armia Siemiona Budionnego.
Konna Armia (Konarmia) Budionnego to legenda Czerwonej Armii i postrach na każdym froncie, gdzie się tylko pojawiła. Słynęła z ogromnego okrucieństwa, mordując ludność cywilną i urządzając pogromy Żydów. 30 tysięcy żołnierzy. W większości byli to Kozacy, którzy już rodzili się na koniach. Konarmia była wyposażona w karabiny maszynowe, które umocowane były na taczankach ciągniętych przez konie. Miała działa, samochody pancerne, czołgi, cztery pociągi pancerne, dwa samoloty do wyłącznej dyspozycji. Miała więcej radiostacji polowych niż cała polska armia. Żołnierze Budionnego mogli utrzymywać łączność i dowodzenie w ruchu, co było ich największym atutem.
Polskie siły pod Lwowem były zbyt słabe, aby zatrzymać Konną Armię. Ale mogły spowolnić jej marsz. I tak się stało. To, okazało się, odegrało wielką rolę w bitwie warszawskiej.
Lwowa bronili w większości ochotnicy z Małopolskich Oddziałów Armii Ochotniczej (MOAO). Ludzie młodzi, nawet piętnastoletni. Słabo wyszkoleni wojskowo urzędnicy, Żydzi. Trzon kadry stanowili bojownicy Orląt Lwowskich, którzy mieli doświadczenie w siedmiomiesięcznych walkach z Ukraińcami.
Na czele jednego z batalionów MOAO, liczącego 350 żołnierzy, stał kapitan Bolesław Zajączkowski, 29-letni notariusz z Brodów. To właśnie jemu przyszło odegrać rolę polskiego Leonidasa.
17 sierpnia rano, gdy trwała kontrofensywa wojsk polskich znad Wieprza, batalion kapitana Zajączkowskiego znajdował się w pobliżu wsi Zadwórze, 33 kilometry od Lwowa. Ochotnicy maszerowali wzdłuż torów kolejowych, w kierunku Lwowa, żeby wesprzeć obrońców tego miasta. Nie wiedzieli, że mała stacja kolejowa Zadwórze, która jeszcze poprzedniego dnia była w polskich rękach, została zdobyta przez Kozaków z armii Budionnego.
Nagle dostali się pod silny ostrzał karabinowy. Celne strzały zniszczyły prowadzone przez Polaków wózki z amunicją, której później im zabrakło. Ale nie wpadli w panikę. Odparli atak Kozaków, po czym kapitan Zajączkowski podjął decyzję o ataku na Zadwórze. Równocześnie porucznik Antoni Dawidowicz – także z Orląt Lwowskich – miał zneutralizować znajdującą się niedaleko baterię budionnowskich dział. W południe, po pięciu godzinach zażartych walk, stacja kolejowa Zadwórze została zdobyta przez Polaków.
Na pomoc swym oddziałom pospieszyli jednak inni Kozacy. Siły Polaków i budionnowców były jak jeden do dziesięciu. Mimo to w ciągu jedenastu godzin batalion kapitana Zajączkowskiego odparł sześć kawaleryjskich ataków. Ale kończyła się im amunicja. Początkowo zabierali ją od zabitych. W końcu i tej brakło.
Wieczorem, widząc, że sytuacja jest beznadziejna, Zajączkowski zdecydował o wycofaniu pozostałych przy życiu żołnierzy do pobliskiego lasu. Gdy doszli do budki dróżnika, było ich już tylko trzydziestu. I ta garstka została okrążona. Budionnowcy wezwali ich do poddania się. Wezwanie to zostało odrzucone.
Polacy walczyli do końca – na bagnety, kolby, gołymi rękami. Kapitan Zajączkowski ostatnią kulę zostawił dla siebie. Kozacy, rozwścieczeni oporem, dobijali rannych. Zabitym odcinali głowy, ręce, nogi. Spośród 318 poległych Polaków, udało się zidentyfikować tylko 106 ciał. Kilkunastogodzinną bitwę przeżyło 12 rannych ochotników.
Heroiczna walka osamotnionego polskiego batalionu pod Zadwórzem przeszła do historii jako „Polskie Termopile”. Na jeden dzień związali walką budionnowców. To ułatwiło wojsku polskiemu i ochotnikom z Małopolski przygotować Lwów do obrony.
Sierpniowe walki pod Lwowem miały duże znaczenie strategiczne w skali całej wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku. Polscy historycy wojskowości oceniają, że gdyby Konna Armia nie związała się walkami w okolicach Lwowa, tylko ruszyła w kierunku centrum Polski – do czego była związana rozkazem – niemożliwe byłoby zwycięstwo Piłsudskiego.
Walki pod Lwowem, z symbolicznym Zadwórzem, były momentem przełomowym w tej wojnie. Można twierdzić, że jeśli Polakom w 1920 roku dopomógł cud, to jego początek miał miejsce pod Zadwórzem. Choć ten cud kosztował wiele istnień ludzkich. Ale Polska nie dostała się znowu pod obce panowanie.
Ryszard Sadaj
Reklama