Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 września 2024 16:47
Reklama KD Market
Bracia 
Bracia Krzysztof i Marek mają wyjątkowo silną więź opartą na szacunku. To niewiarygodne, ale w tej relacji nigdy nie było kłótni. Jeden za drugiego oddałby wszystko. Przed pobytem w Stanach Marek wspierał i opiekował się młodszym bratem. Teraz są przykładem dla synów Krzysztofa. Bracia Plackowie w szkole bardzo zdolni, teraz uzupełniają się w biznesie. Krzysztof na pozór zdystansowany lubi sprawdzić wszystko w firmie ostatni, załatwia najtrudniejsze, mozolne sprawy, kocha pracować. Marek błyskotliwy, dokładny, staranny, otwarty, radosny, dusza towarzystwa. Domeną rodziny jest wspieranie siebie w biznesie, sporcie, życiu. Pieniądze nigdy nie grają roli w ich relacji. Klienci też donoszą, że bracia nie potrafią naciągnąć klienta na jeden grosz. Pracownicy uwielbiają NCIB – niekrępujące miejsce pracy i wspierających szefów. Tatiana Kotasińska: Jak wyglądały początki waszego podboju Ameryki? Czy bracia przylecieli tu razem? Krzysztof: – Przybyliśmy do Stanów osobno. Ja przyjechałem w 1978 r. mając 15 lat, już była tu moja mama. Marek dojechał dopiero w 1982 r. już po studiach. Ja trafiłem do szkoły średniej, gdzie było tylko trzech Polaków, więc było ciężko. Trzeba się było szybko uczyć uczyć angielskiego. Potem przez kilka lat zajmowałem się nieruchomościami, co ostatecznie połączyliśmy z Markiem z firmą ubezpieczeniową. Marek: – Ja chciałem wrócić do Polski i zacząć aplikację sędziowską w Krośnie, bo ukończyłem prawo na UJ, ale między innymi ze względu na stan wojenny zostałem tutaj. Mama prowadziła restaurację z domową polską kuchnią przy Fullerton i Laramie, gdzie na początku wszyscy pomagaliśmy. Drażniło mnie, że przychodzili tam chłopcy w moim wieku pod krawatem bo czułem, że po studiach powinienem być na ich miejscu. To zmotywowało mnie, by tu skończyć kolejne studia. Pracowaliśmy międzyczasie z bratem w firmie, w której ja zaczynałem od niczego i szybko stałem się kontrolerem jakości. Nie zgodziłem się iść za namową szefa na studia chemiczne i wybrałem MBA. W 1991 otworzyliśmy firmę ubezpieczeniową, która świetnie się ma aż do teraz. Przyjechali młodzi chłopcy z Polski i wzięli się za interesy. Czy to zacięcie po mamie? Marek: – Raczej potrzeba chwili, bo było oczywiste, że na emigracji albo pracujesz fizycznie, albo użyjesz swojej głowy. Krzysztof: – W 1991 r. byliśmy pierwszymi Polakami w Chicago prowadzącymi Century 21 franchise i trwało to do kryzysu nieruchomości. Po kolejnym kryzysie przestawiliśmy się tylko na ubezpieczenia. Od 1991 r. każdy musiał mieć ubezpieczenie, co też pomogło. Mamy klientów, którzy są z nami od tamtego czasu. Macie wspomnienia z czasów restauracji mamy? Krzysztof: – Mama pracowała u kogoś w restauracji, ale wolała otworzyć swoją i utrzymała ją przez 20 lat. Polonia tamtych czasów żyła na większym luzie, nie uczestniczyła w tej pogoni za pieniądzem. Przychodziło tam wielu weteranów z Armii Andersa. Rozmawiało się godzinami, używało życia, to była inna Ameryka, było przyjemniej, mniej agresywnie. Marek: – Polacy się nawzajem bardzo szanowali, wspierali, doradzali sobie w potrzebie. Była życzliwość. Ameryka była zupełnie inna, życie było dużo wolniejsze niż teraz. Żona Renata podziwia relację pomiędzy braćmi. Są z Krzysztofem parą od podstawówki, razem już 37 lat. Jaka jest rola żony w firmie? Krzysztof: – Rola żony to przede wszystkim budowanie relacji z ludźmi, bo jest bardzo ludzka. Dba także o marketing i wizerunek biznesu, wygląd biura. Renata poświęciła dużą część życia na rozwinięcie firmy. Klienci i pracownicy ją szanują, a ja nie wyobrażam sobie firmy ani życia bez niej. Pana żona brzmi ja anioł. Wierzy, że jest dużą szczęściarą. Uwielbia swoją wymagającą teściową, za to, że kiedyś przygotowałą Was do życia w Stanach. Krzysztof: – Od razu gdy poznałem Renatę wiedziałem, że jest wyjątkowo dobrą dziewczyną. To kobieta, która ma w sobie wiele mądrości życiowej i pokory.To w dzisiejszych czasach niespotykane. Jestem jej za wszystko bardzo wdzięczny. A co Ty Eryku wnosisz w rodzinną firmę? Czyżby był to już powiew aktualny dla kolejnego pokolenia? Eryk: – Wprowadzam powoli plan przekierowania firmy na obsługę większych biznesów, jak bary, restauracje, etc.. i w tym się specjalizuję. Czyli obsługa ubezpieczeń komercyjnych, bo to jest bardziej opłacalne. Firmy ponoszą większe ryzyko i bardzo potrzebują ubezpieczeń. Ale zawsze będziemy obsługiwać indywidualnych klientów. A kiedy polubiłeś ten rodzaj biznesu? Eryk: – Jak ubezpieczyłem jednego z naszych największych klientów, który zapłacił 300 tys. dolarów za ubezpieczenie premium i dostałem dużą prowizję. Wtedy pomyślałem: „tak, to mogę robić”! A czego nauczyłeś się o biznesie od swojego ojca ? Eryk: – Codziennie się uczę czegoś nowego, bo w ubezpieczeniach nie ma stagnacji. Ale tato przede wszystkim poprzez biznes uczy mnie, jak być porządnym człowiekiem. Widzę, jak poświęca swój czas, by zadbać o każdego klienta osobiście, jak szanuje każdego człowieka, który przekroczył próg firmy. Klienci kochają ojca właśnie za otwartą i personalną relację. Mam nadzieję, że będę potrafił naśladować jego dialogi z ludźmi. Czy Ameryka Was szybko zadowoliła, czy szybko rozczarowała? Marek: – Na początku na pewno Ameryka trochę rozczarowała. W pewnym momencie moja żona dostała bardzo intratną propozycję pracy w Polsce, ale głównie ze względu na edukację dzieci zostaliśmy tutaj. Jednocześnie, gdy rozkręcaliśmy biznes byliśmy tak pochłonięci pracą, że wierzyliśmy, że warto postawić wszystko na jedną szalę. I to zaowocowało. Krzysztof: –  Gdy już osiedliśmy w tej firmie zrozumiałem, że lubię zajmować się tym rodzajem biznesu, potrafię to robić dobrze. Przez 30 lat nasza firma ciągle rośnie, mamy coraz więcej klientów…Nigdy bym tego nie zmienił na nic innego… Jesteście na rynku prawie 30 lat. Gratuluję! Kiedy poczuliście, że firma jest już bardzo silna? Krzysztof: – Od dnia otwarcia liczba klientów rosła. Doświadczyliśmy, że ludzie ufają nam i są zadowoleni. Nie jesteśmy tylko agencją polskojęzyczną. Ubezpieczamy Amerykanów, Latynosów, Ukraińców… Mamy klientów, którzy płacą za ubezpieczenia po 120 tys. dol. premium rocznie. Możemy ubezpieczyć wszystko, co ktoś chce ubezpieczyć, nawet samolot i rower. Pracujemy tylko dla potrzeb klienta. Jesteśmy agentami czyli sama NCIB nie ubezpiecza, ale używamy firm, których rzetelność i wypłacalność jest często wyższa niż powszechnie znanych Allstate czy State Farm. Czy zmiany technologiczne ostatnich dziesięcioleci pomogły firmie? Krzysztof: – Na początku trzeba wszystko robić ręcznie pisać długopisem, liczyć na kalkulatorze. Teraz jest łatwiej! Możemy dać wycenę ubezpieczenia z 20 różnych firm w dosłownie 2 minuty. Na początku istnienia biura ta sama czynność zajmowała pół dnia. Ponad to przy obecnej technologii pracę 20 osób można zastąpić dziesięcioma. Marek: – Chcę dodać, że jako brokerzy mamy dostęp do pięciu najpotężniejszych firm ubezpieczeniowych z listy dziesięciu najlepszych w całych Stanach Zjednoczonych. A jak oceniacie Polonię od strony biznesu, gdyby pokusić się o ogólną ocenę? Marek: – Polonia radzi sobie bardzo dobrze. Dzięki golfowi znamy ludzi, którzy robią tu bardzo duże interesy zatrudniają setki ludzi. Niewiele osób nawet ich zna bo oni się tym nie chwalą. Wartość ich firm to setki milionów dolarów. Niekiedy ciężko wierzyć, że takie firmy tu istnieją. Ci ludzie cechują się pracowitością, zaradnością, są wykształceni, znają wagę danego słowa. Krzysztof: – Polskie biznesy, które osiągnęły tu sukces działają uczciwie, dbają o swoich klientów i idą do przodu a przede wszystkim nie poddają się konkurencji. Czy w firmie należy działać tak trochę bez oglądania się na to, co się wokół dzieje? Czyli bez oglądania się na spory polityczne i inne burze? Krzysztof: – Mamy swoją opinię i nie będę ukrywał, że bliżej mi do prawej strony niż lewej. Ponieważ jednak żyjemy tutaj, nie poszedłbym nigdy głosować na kogoś, kto kandyduje na urząd w Polsce. Nie będę ludziom tam narzucał, kto ma nimi rządzić. Nie samą pracą człowiek żyje. Waszą pasją jest piłka nożna. Skąd zamiłowanie do kopanej? Marek: – Każdy chłopak w Polsce grał w piłkę. W naszej miejscowości mieliśmy dobrą drużynę w szkole średniej, ja stałem na bramce. Tu w Stanach Krzysiek grał w Wiśle w juniorach i gdy tu przyjechałem zabrał mnie na ich trening. Ja byłem zaraz po krakowskim AZS, więc dałem im wycisk. Potem stworzyliśmy drużynę ,,podwórkową” w Glenview i nieźle nas to bawiło. Graliśmy m.inn. z drużyną dziennikarzy. W końcu wzmocniliśmy w Royal Wawel i doszliśmy do czwórki w ,,Pucharze Ameryki over 30” na Florydzie. Dwa razy wygraliśmy ligę, ,,Puchar Polonii” pięć razy pod rząd…Nikt z nami nie miał szans! Krzysztof: – Teraz nie mamy czasu na spędzanie go codziennie na siłowni, ale spędzamy go często na polu golfowym. Udzielamy się w klubie golfowym, organizujemy turnieje i przy tym już zostaniemy. Czy być może planujecie już swój czas na emeryturze? Krzysztof: – Ja nie myślę o tym, bo znałem ludzi, którzy mieli wszystko zaplanowane i nie dożyli tego czasu. Teraz żyję dniem dzisiejszym. Marek: – Ten czas się szybko zbliża. Ale co można robić w domu? W golfa nie można grać codziennie. Jeżeli zdrowie dopisze to pociągniemy firmę, ile się da. A jak pojawiła się miłość do golfa? Marek: – Gdy wiek spowodował, że skończyła się piłka nożna i zawiesiliśmy buty na kołkach. Pojawił się golf. Nie zapomnę gdy Krzysiek z kolegą Igorem zabrali mnie na ,,Podhale Open” na Florydzie. Wcześniej nie miałem kija golfowego w rękach, więc to była tragedia. Najlepszy był mój strzał w turnieju. Nastrzelałem 146. Cała grupa stała i patrzyła. Tak mnie to wciągnęło, że wiedziałem, że następnym razem musi być lepiej i lepiej. Potem przez całe lato graliśmy z kolegą od 5 do 10 rano, przed pracą. I tak się pociągneliśmy. Ale co jest takiego fascynującego w golfie? Marek: – To trzeba samemu poczuć. Pierwszy raz zryjesz pole jak kretyn. Ale nie na tym to polega, wynik jest najważniejszy. Potem próbujesz, zezłościsz się, ale znów chcesz spróbować. Jak połkniesz bakcyla, ciężko się go pozbyć… Krzysztof: – Ludzie, którzy spróbują raz wracają z powrotem i grają coraz częściej. Ludzie nie wiedzą też, że golf nie jest wcale taki drogi. Możesz kupić sprzęt za 300 dolarów i grać jak najdroższym sprzętem. Trzeba tylko mieć na czas, to średnio zabiera 4 godziny. Ale to dobrze, bo zdążysz się rozluźnić. Spotykasz innych ludzi z którymi robisz interesy. To bardzo dobra metoda na rozrywkę. Dla Amerykanów golf jest bardziej ekskluzywny od najlepszej restauracji, więc to też świetna metoda na biznes. Często gracie z intencją robienia w ten sposób interesów? Krzysztof: – Tak i dla przyjemności też. Gramy głównie z ludźmi, z którymi organizujemy turnieje. W tym roku, jeśli Floryda będzie otwarta dla turystów mamy 64 golfistów zapisanych na grudzień, a zaczęliśmy od 16 osób. To są turnieje przy naszym Polish-American Golf Club. Mamy zawodników z innych stanów i Kanady. Na ten turniej przyjeżdżają ludzie, z którymi naprawdę chcemy się przyjaźnić i spędzać czas. Marek: – Wielu młodych chłopaków po 30-tce z Chicago chętnie do nas dołącza. Wynajmujemy 4 -osobowe domki i spotykamy się wyłącznie w męskim gronie. Eryku, a czy Ty jeździsz na turnieje? Eryk: – Dla mnie ta gra jest za wolna, mój brat Mateusz gra dobrze. Ja wolę podróżować po świecie, byłem w ponad 30 krajach. Uczę się innych kultur i ludzi, czasem pomieszkuję w innych krajach. Im dłuższa podróż samolotem, tym lepiej. Czy coś zrobilibyście w życiu inaczej? Krzysztof: – Nie zastanawiam się nad tym, myślę, że nie ma w życiu powodu, by czegoś żałować. Eryk: – Ja przed pandemią zainwestowałbym w Amazon i Apple (uśmiecha się). A jakie macie marzenia? Głośne i ciche? Krzysztof: – Jedynym moim marzeniem jest dożyć pewnego wieku bez większych chorób i odejść spokojnie, bez bólu. Marek: – Być zdrowym, móc sobie pograć w tego golfa i żeby nasze dzieci i wnuki żyły w normalnym kraju, najlepiej w Ameryce, która była wcześniej. Eryk: – Ja chciałbym doprowadzić biznes do punktu, by był samo kręcącą się maszyną, by moja rodzina była zadbana, a ja miałbym dużo czas na podróże. Dziękuję bardzo za rozmowę. Rozmawiała: Tatiana Kotasińska

Polish-soviet_war_1920_Polish_defences_near_Milosna,_August

Polish-soviet_war_1920_Polish_defences_near_Milosna,_August

fot. Depositphotos.com

fot. Depositphotos.com


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama