Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 06:11
Reklama KD Market

O krok od atomowej apokalipsy

Śpimy, spacerujemy, zasiadamy do stołu, bawimy się z dzieckiem, gdy nagle rozbłyska oślepiająca kula światła. I już się nie obudzimy, nie dokończymy spaceru i kolacji ani zabawy z dzieckiem. To się może stać w każdej chwili. Ponieważ gdzieś zawiodły systemy elektroniczne albo któryś z paranoicznych przywódców krajów, które mają w arsenale broń atomową, postanowił wystrzelić swoje rakiety... Po II wojnie światowej ludzkość już 13 razy znalazła się na samej krawędzi, niebezpiecznie blisko użycia broni jądrowej. Większość tych zdarzeń miało miejsce w okresie zimnej wojny pomiędzy Wschodem a Zachodem. A do kilku doszło w latach jeszcze nam bliższych. Kubański gambit Rosjanie od dłuższego czasu przewozili broń rakietową na Kubę. Chcieli uczynić z tej wyspy swoją fortecę i platformę do ewentualnego ataku na Stany Zjednoczone. Amerykanie w 1962 roku całkiem przypadkowo odkryli kilka baterii rakiet na Kubie. W CIA przeglądano fotografie robione ze szpiegowskiego samolotu, który krążył nad Karaibami – i nagle traf! Zobaczyli wyrzutnie rakiet i duże obiekty wojskowe, których wcześniej na Kubie nie było i na zbudowanie których Kubańczyków nie byłoby stać. To wyjaśniało, dlaczego od roku do Kuby przypływało tak wiele radzieckich statków. Nie przywoziły żywności, jak wcześniej sądzono, tylko broń, materiały budowlane i żołnierzy. Waszyngton zareagował natychmiast. Prezydent John F. Kennedy zarządził morską blokadę Kuby. Akurat na wyspę płynęła flota radzieckich statków z rakietami balistycznymi. Statki osłaniane były przez okręty podwodne. Pod koniec października wokół Kuby stanęły amerykańskie okręty wojenne. Ich dowódcy otrzymali rozkaz, aby nie dopuścić rosyjskich statków do wyspy. Amerykanie szybko też wykryli radzieckie okręty podwodne. Waszyngton poinformował Moskwę, że okręty U.S. Navy będą w pobliżu Kuby zrzucać ćwiczebne bomby głębinowe. To miał być wyraźny sygnał: lepiej, żeby radzieckie okręty się wynurzyły, inaczej zostaną zatopione. Jednak informacja ta – nie wiadomo dlaczego – nie dotarła do dowódców czterech jednostek podwodnych znajdujących się blisko Kuby. Groziło to bardzo poważnymi następstwami, bowiem każdy z tych radzieckich okrętów miał na pokładzie trzy torpedy z głowicami atomowymi. Dowódcy mieli zgodę na ich użycie bez potwierdzenia Moskwy, gdyby stali się celem ataku. Do skrajnej sytuacji doszło na jednym z okrętów podwodnych, który został obrzucony amerykańskimi minibombami. Nie mogąc uciec prześladowcom i nie będąc w stanie skontaktować się z Moskwą (wybuchy uszkodziły anteny), mocno zdenerwowany dowódca rozkazał przygotować do wystrzelenia torpedę z głowicą atomową. Był przekonany, że znajduje się pod normalnym, bojowym amerykańskim ostrzałem, a na powierzchni już trwa III wojna światowa. Według późniejszych zeznań, dowódca kapitan Walentin Sawickij oznajmił: – Zaraz ich rozwalimy. Zginiemy, ale zabierzemy ich wszystkich ze sobą. Ostatecznie od pomysłu użycia broni jądrowej zdołali odwieść zdeterminowanego kapitana jego zastępca i oficer polityczny. Gdyby Sawickij odpalił torpedę, wojna atomowa byłaby pewna. W napiętej sytuacji na linii USA – ZSRR Amerykanie nie uwierzyliby, że dowódca okrętu wystrzelił torpedę na własną rękę, a nie na rozkaz z Moskwy. Atak bronią jądrową na okręty U.S. Navy byłby naturalną koniecznością i stanowił konsekwentną odpowiedź kontruderzeniem. Prezydent Kennedy ostro grał z Chruszczowem, ówczesnym przywódcą ZSRR. I nie robił tego na ślepo. Amerykanie wiedzieli z raportów swojego najlepszego szpiega, pułkownika GRU Olega Pieńkowskiego, że Rosjanie nie są przygotowani do wojny atomowej. Ich opowieści o wielkiej liczbie potężnych rakiet balistycznych były zwykłymi przechwałkami. Poza tym w wojsku rosyjskim panował ogromny bałagan związany z reorganizacją. Tymczasem amerykańskie wojska strategiczne były postawione w stan najwyższej gotowości. Bombowce z bronią jądrową nieustannie krążyły nad Arktyką, żeby Rosjanie widzieli je na swoich radarach dalekiego zasięgu. Nieliczne jeszcze wówczas rakiety balistyczne zostały zatankowane i uzbrojone. Bombowce, które nie znajdowały się w powietrzu, stały na lotniskach gotowe do natychmiastowego startu. I Chruszczów podkulił ogon. Kazał zabrać broń z Kuby, co bardzo nie spodobało się Fidelowi Castro. Ale także towarzyszom na Kremlu. Dlatego Chruszczow dwa później stracił władzę w ZSRR. Konsekwencją zagrożenia wojną atomową było uruchomienie wówczas gorącej linii telefonicznej pomiędzy przywódcami supermocarstw. Szybki, bezpośredni kanał kontaktowy miał w przyszłości pomóc w błyskawicznym rozbrojeniu sytuacji grożącej konfliktem nuklearnym. Alarm w Wielkiej Brytanii Kiedy historyczny dramat rozgrywał się w pobliżu Kuby, sytuacja stała się krytyczna także na Wyspach Brytyjskich. Ówczesny premier brytyjski Harold Macmillan oznajmił najwyższym dowódcom wojskowym, że Amerykanie planują za dwa dni przeprowadzić inwazję na Kubę. W związku z tym podniesiono gotowość brytyjskich sił zbrojnych do poziomu wojennego. Ale mobilizacja miała być prowadzona potajemnie, aby nie prowokować ZSRR w już i tak napiętej do granic sytuacji. Głowice jądrowe zostały umieszczone w rakietach balistycznych i na bombowcach. Ponieważ operacja była tajna, głowice były przewożone z arsenałów na zwykłych ciężarówkach wojskowych. Za przewóz głowic odpowiadał jeden żandarm z psem. Zwykli obywatele Anglii, o niczym nie poinformowani, jak co dzień jedli, spali, bawili się z dziećmi. Historycy wojskowi tego okresu twierdzą, że stan alarmowy w Anglii był w rzeczywistości wyższy niż później oficjalnie utrzymywano. Wspominał pilot Robin Woolven: „Przyzwyczailiśmy się już do częstego ładowania bomb i szykowania się do lotu podczas ćwiczeń. Teraz było to naprawdę”. Wojsko było gotowe do natychmiastowego ataku na państwa Układu Warszawskiego. Ale kryzys kubański dobiegł końca i piloci mogli wysiąść z samolotów. Kod Pieńkowskiego W ogóle rok 1962 był szczególnie groźny dla świata. Nie minęło wiele czasu od momentu, kiedy radzieckie statki odpłynęły od Kuby, gdy znowu doszło do sytuacji grożącej dramatycznymi konsekwencjami. Tym razem poniekąd z powodu Olega Pieńkowskiego, pułkownika radzieckiego wywiadu. Pieńkowski od dwóch lat pracował również dla wywiadu brytyjskiego i amerykańskiego. Był najcenniejszym nabytkiem MI6 i CIA. Rosjanin dostarczał zachodnim służbom olbrzymią ilość cennych informacji. Jednak w październiku 1962 aresztowali go funkcjonariusze GRU i poddali brutalnemu przesłuchaniu. Amerykanie i Anglicy nie wiedzieli, że Pieńkowski został aresztowany przez radzieckie służby. W listopadzie zachodni oficerowie prowadzący Pieńkowskiego w Moskwie odebrali niespodziewane telefony. Dwa w odstępie dokładnie minuty. Osoba po drugiej stronie linii telefonicznej za każdym razem wydała z siebie trzy szybkie i głośne oddechy. Oficerowie na moment zastygli w bezruchu – wiedzieli, co to oznacza. Taki był awaryjny kod ustalony z Pieńkowskim na wypadek największego zagrożenia. Trzy oddechy oznaczały, że ZSRR jest przygotowany do nagłego uderzenia jądrowego na Stany Zjednoczone. Ale to było dziwne. Nic nie wskazywało, aby Rosjanie szykowali się do ataku. Takie przygotowania trudno byłoby ukryć, gdyż wszystkie wyrzutnie rakietowe w ZSRR były pod ciągłą obserwacją Amerykanów. Tylko że informację o tym, iż Rosjanie przygotowują uderzenie, przekazał najbardziej skuteczny szpieg, który dotychczas przekazywał zawsze wiarygodne informacje. Trudno było to zbagatelizować. W centralach wywiadu brytyjskiego i amerykańskiego błyskawicznie przeanalizowano sytuację i uznano, że to fałszywy alarm. Stwierdzono, że Pieńkowski musiał zostać zdemaskowany, aresztowany i podczas brutalnych przesłuchań zdradził kod. To się później miało potwierdzić. Zdumiewa lekkomyślność radzieckich służb wywiadowczych. Apogeum zimnej wojny, a oni pozwolili sobie na niezwykle ryzykowny „żart”, grożący niewyobrażalnymi konsekwencjami. Niejako w imieniu Pieńkowskiego zadzwonili do prowadzących go oficerów i wydali dwie serie szybkich oddechów, powiadamiając, że Rosjanie szykują się do uderzenia atomowego. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że Amerykanie są w stanie w ciągu kilku minut wznieść w powietrze potężny arsenał jądrowy. I skierować go na Rosję. Oleg Pieńkowski został żywcem spalony w krematorium. W książce pt. Akwarium napisał o tym Wiktor Suworow, były oficer GRU. Film ze spalenia Pieńkowskiego był pokazywany adeptom GRU, żeby wiedzieli, co ich czeka za zdradę. NORAD i OKO W 1980 roku amerykański system wczesnego ostrzegania – NORAD – uruchomił alarm. Ze strony ZSRR nadlatywała fala rakiet. Zweryfikowano działanie systemu. Działał prawidłowo. W środku nocy wojskowi poinformowali doradcę prezydenta do spraw bezpieczeństwa Zbigniewa Brzezińskiego, że w stronę USA lecą radzieckie rakiety. Wojskowi mówili najpierw o 200 rakietach, by po chwili przekazać ostrzeżenie dotyczące już 2200 rakiet. Dosłownie na kilka chwil, zanim Zbigniew Brzeziński miał obudzić prezydenta, żeby ten wydał decyzję o kontrataku, wojsko odwołało alarm. Żaden inny system wczesnego ostrzegania nie wykrył radzieckich rakiet. Po dokładnym dochodzeniu stwierdzono, że winien był wadliwy procesor w jednym z komputerów NORAD-u. Czy ktoś później, kiedykolwiek, miałby szansę dowiedzieć się, że ludzka cywilizacja zginęła z powodu zepsutego procesora? Dwa lata później podobnego problemu z zaawansowaną elektroniką doświadczyli Rosjanie. Niewiele brakowało a do wojny jądrowej doprowadziłoby najnowsze osiągnięcie radzieckiej techniki wojskowej – system satelitarnego wczesnego ostrzegania OKO. W podziemnym centrum sterowania Sierpuchowo-15 uruchomił się alarm. System wykrył pięć rakiet balistycznych odpalonych z USA. Operatorzy sprawdzili, czy to nie błąd. Nie. Dowodzący centrum pułkownik Pietrow postanowił jednak nie dać wiary systemowi. Pracował przy nim od początku i wiedział, że od uruchomienia rok wcześniej bez przerwy doznawał usterek. Poza tym pułkownik uznał, że jest nieprawdopodobne, aby Amerykanie zaatakowali tylko pięcioma rakietami. Pietrow miał rację. Okazało się, że jeden z satelitów mylnie odczytał obraz odbitych przez chmury, nad Stanami Zjednoczonymi, promienie słoneczne i pomylił je niejako z silnikami rakiet. Gdyby na Kreml dotarła informacja o zbliżających się amerykańskich rakietach, nie wiadomo, czy spanikowani towarzysze nie podjęliby decyzji o masowym odwecie. Noble Archer 83 Rok 1983. Szczyt zimnej wojny. Tym razem świat uratowało dwóch szpiegów. Oleg Gordijewski i Rainer Rupp. Gordijewski był pułkownikiem KGB pracującym w ambasadzie rosyjskiej w Londynie – jednocześnie był agentem angielskiego wywiadu MI6. Rupp pracował w głównej kwaterze NATO, gdzie miał opinię doskonałego urzędnika – jednocześnie był agentem wschodnioniemieckiej Stasi. Dla swoich prawdziwych mocodawców – czyli MI6 i Stasi – obaj uchodzili za „klejnoty w koronie”. Sojusz Północno-Atlantycki zorganizował wielkie ćwiczenia pod kryptonimem „Noble Archer 83”. W ich ramach ćwiczono przerzucanie dużych ilości wojsk amerykańskich do Europy i odpieranie ataku Układu Warszawskiego. Scenariusz ćwiczeń zakładał przytłaczającą przewagę atakujących i przeprowadzenie odpowiedzi bronią jądrową. Podniesiono gotowość Sojuszu do stanu DEFCON 1, czyli maksymalnego, oznaczającego przygotowanie do rychłej wojny atomowej. Wszystko to w ramach ćwiczeń. Układ Warszawski został powiadomiony o ćwiczeniach. Ale na Kremlu realnie obawiano się, że pod pozorem ćwiczeń Sojusz Północno-Atlantycki szykuje niespodziewany atak jądrowy. Przywódcy ZSRR paranoicznie obawiali się ataku NATO. Ich strach spotęgowały niedawne słowa prezydenta Reagana, który przyrównał ZSRR do imperium zła. Trzeciego dnia ćwiczeń rozpoczęła się kolejna faza operacji „Noble Archer 83”: przygotowanie do ataku jądrowego na cele w NRD, Polsce, Czechosłowacji oraz ZSRR. Tego Rosjanie już nie wytrzymali. W tajemnicy postawili w stan najwyższej gotowości swoje atomowe siły strategiczne. Operatorzy rakiet siedzieli na stanowiskach bojowych, piloci bombowców przy kokpitach. ZSRR był gotowy do natychmiastowego kontruderzenia, może nawet z wyprzedzeniem. Jednocześnie Rosjanie zaalarmowali swoich najlepszych agentów, wysyłając im między innymi wiadomość, że rozpoczął się ostatni etap przygotowań do ataku jądrowego NATO na ZSRR. Gordijewski, mający bliskie kontakty z pracownikami MI6, wiedział, że to bzdura. Tym bardziej wiedział o tym Rupp, który pracował w centrali NATO. Teraz ich najważniejszym zadaniem – już bardziej osobistym, bo nie chcieli zginąć – było rozwiać przekonanie Kremla, że NATO chce naprawdę zaatakować. To, iż żyjemy, oznacza, że się im udało. Szef wywiadu zagranicznego KGB, generał Kriuczkow, oznajmił swoim cywilnym zwierzchnikom, że NATO jednak nie zamierza uderzyć na ZSRR. Nawet jeśli nie wszyscy byli o tym przekonani, przestali myśleć o wyprzedzającym ataku na Stany Zjednoczone. A ludzie w Europie jak zwykle spali, zasiadali do stołu, bawili się z dziećmi. Tak samo jak dzisiaj. Ryszard Sadaj
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama