Wyspa Południowa Georgia, położona na południowym Atlantyku między Ameryką Południową i Antarktyką, jest technicznie posiadłością brytyjską, choć pozostaje terenem spornym, gdyż prawa do niej rości sobie Argentyna. Nie ma tam lotniska, co oznacza, że dotarcie do wyspy wymaga 2-dniowej podróży morskiej albo z Tierra del Fuego, albo z Falklandów. O istnieniu tej krainy wie tylko niewielki procent brytyjskiej ludności...
Baza łowców wielorybów
Na Południowej Georgii nikt na stałe nie mieszka. Przez kilka miesięcy w roku przebywa tam czasowo zespół naukowców pracujących w placówce o nazwie King Edward Point. Jeśli chodzi o turystów, ich przebywanie w tym miejscu jest ściśle kontrolowane. Na wyspie nigdy nie może przebywać więcej turystów niż stu, a ich wizyty ograniczone są do kilku godzin. Zresztą jest to miejsce tak odległe i nieprzyjazne klimatycznie, że budzi zainteresowanie w kręgach tylko co odważniejszych podróżników. Zwykle wyruszają oni w podróż z argentyńskiej miejscowości Ushuaia, zatrzymują się po drodze na Falklandach, a następnie kontynuują rejs w kierunku Południowej Georgii. Jednak pandemia koronawirusa spowodowała, że ludzie praktycznie przestali tam przyjeżdżać.
W okolice wyspy ludzie dotarli po raz pierwszy w XVII wieku. Jednak dopiero w 1775 roku brytyjski podróżnik James Cook postawił po raz pierwszy stopę na tym terenie. Ogłosił natychmiast, że będzie to terytorium należące do Anglii i nazwał go Isle of Georgia, na cześć króla Jerzego III. Jednak przez wiele następnych lat nikt się nie interesował tą okolicą. Pod koniec XVIII wieku powstało tam kilka placówek zajmujących się łowieniem wielorybów i obróbką ich mięsa. Największa z tych baz nazywała się Grytviken i była przez pewien czas jedynym stałym osiedlem w historii wyspy. Jednak przemysł wielorybniczy po pewnym czasie upadł i wszystkie te placówki zostały porzucone. Dziś jedynymi śladami po nich są kościół w Grytviken oraz przerdzewiałe kotły, w których niegdyś wytapiano wielorybi tłuszcz.
W roku 1916 zawitał tam Ernest Shackleton, szukający pomocy po zakończonej fiaskiem wyprawie transatlantyckiej. Oczywiście żadnej pomocy tam nie znalazł i ostatecznie na wyspie tej zmarł. Po raz ostatni na Południowej Georgii garstka ludzi mieszkała na stałe przed ponad półwieczem. 19 marca 1982 roku grupa Argentyńczyków wylądowała na wyspie i ogłosiła, że dokonuje aneksji tego terytorium w imieniu rządu argentyńskiego. Jednak miesiąc później Brytyjczycy zdobyli wyspę ponownie w ramach wojny falklandzkiej. Żadne siły brytyjskie dziś tam nie stacjonują.
Raj dla fok i albatrosów
To, że nasza cywilizacja się stamtąd wycofała, spowodowało zaskakujące, pozytywne zmiany. Doszło mianowicie do ogromnego rozkwitu fauny i flory. W połowie XX wieku populacja pingwinów znajdowała się na skraju całkowitej eksterminacji. Dziś szacuje się, że żyje tam ok. 7 milionów tych ptaków. Ponadto na wyspie mieszka 250 tysięcy albatrosów, największych ptaków naszego globu, ponad dwa miliony fok i aż 400 tysięcy mirung, czyli wielkich ssaków z rodziny fokowatych, co stanowi połowę ich globalnej populacji.
Renesans przeżywa też populacja wielorybów. Kiedyś, w szczytowym okresie polowań na te gigantyczne morskie ssaki, zostało ich w okolicznych wodach zaledwie ok. 500 sztuk. Dziś jest ich ponad 25 tysięcy. W lutym tego roku grupie naukowców udało się zaobserwować w okolicznych wodach 55 płetwali błękitnych, czyli zagrożonego całkowitym wymarciem gatunku wielorybów. Dwa lata wcześniej w tej samej okolicy widywano tylko jednego osobnika.
W roku 2011 organizacja British Antarctic Survey zidentyfikowała 1500 gatunków zwierząt, które żyją obecnie na Południowej Georgii, mimo że panuje tam klimat subarktyczny, a trzy czwarte terytorium wyspy znajduje się przez cały rok pod lodem i śniegiem. Wieją tam też często silne, mroźne wiatry. W okresie lęgowym, który trwa od października do grudnia, na plażach Południowej Georgii jest tak dużo zwierząt, że zdają się one tworzyć gęsty dywan, całkowicie pokrywający piasek. Nielicznych turystów ostrzega się, by nie podchodzili zbyt blisko do fok, które czasami bywają agresywne.
Choć Południowa Georgia jest dziś ekologicznym rajem, niektóre szkody wyrządzone przez ludzi zostały naprawione dopiero niedawno. W roku 2013 grupa norweskich myśliwych zabiła ponad 3500 reniferów. Gatunek ten został przed laty przywieziony przez norweskich wielorybników, właściwie tylko po to, by można było na te zwierzęta polować w celach rekreacyjnych. Szybko jednak okazało się, że ich rosnąca populacja ma negatywny wpływ na faunę i florę. Na czele grupy myśliwych wysłanych przez rząd Norwegii stał Karl Erik Kilander, który poinformował później, że mięso reniferów zostało zamrożone i sprzedane ludności Falklandów.
Dopiero w roku 2018, po wieloletnich wysiłkach, z Południowej Georgii udało się wyeliminować wszystkie gatunki szkodliwych i przywiezionych tam przez ludzi gryzoni (głównie szczurów), które zagrażały przede wszystkim ptakom zwanym świergotkami antarktycznymi. Ptaki te występują wyłącznie na tej wyspie, ale są zagrożone wymarciem. Ich całkowita populacja szacowana jest na 8 tysięcy osobników, ale są nadzieje na to, że zacznie rosnąć.
Doktor Catherine Foley z Oxfordu przestrzega, że rozkwit biosfery na Południowej Georgii może okazać się tymczasowy: „Oczywiste jest to, że nieobecność ludzi na wyspie doprowadziła do niezwykłego renesansu, ale dziś istnieją nowe zagrożenia. Wody oceaniczne stają się coraz cieplejsze, lodowce topnieją, a zmianom ulega w ten sposób środowisko naturalne, w którym żyją wszystkie te zwierzęta. Jeśli te procesy nie zostaną zatrzymane, Południowa Georgia, nawet przy nieobecności ludzi, będzie ponownie zagrożona”.
Krzysztof M. Kucharski
Reklama