Ziemia jest opleciona kablami, które łącząc odległe od siebie kontynenty zapewniają błyskawiczny, globalny obieg informacji. Podwodne kable telekomunikacyjne odpowiadają za 99 procent wszystkich danych przesyłanych między państwami na świecie. Ledwie 1 procent przechodzi przez satelity, które w przypadku poważnych komplikacji w głębinach nie stanowią alternatywy o wystarczającej przepustowości...
Kable praktycznie nie są chronione. Gorzej, są wystawione na widok dla każdego, gdyż ich położenie oznaczone jest na mapach nawigacyjnych. Po to, by rybacy wiedzieli, gdzie nie zarzucać sieci, a kapitanowie statków, gdzie nie zakotwiczać. Ale jest też druga strona ujawnienia położenia podwodnych kabli telekomunikacyjnych. W każdej chwili mogą być one narażone na działanie terrorystów, czy – jak to się dzieje w ostatnich latach – „zainteresowanie” rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU.
Nasza cywilizacja jest uzależniona od tych fizycznych połączeń, bez których nie byłoby Internetu. Dobrze zaplanowane cięcia kabli przyniosłyby błyskawiczny paraliż sieci globalnych przepływów. Bo wszystko wisi na Internecie. Systemy finansowe, komunikacja, produkcja, opieka zdrowotna itd. I oczywiście media społecznościowe, bez których ludzie już nie mogą się obyć.
Rekiny a Internet
Na dnie oceanów i mórz leży ponad 400 kabli telekomunikacyjnych. Najdłuższy ma 39 tysięcy kilometrów – łączy Niemcy z Australią. Biegnie m.in. przez Morze Śródziemne i Czerwone, zahacza o Indie, Indonezję, odbija też do Korei Południowej. Trasy, na których położone są kable, pokrywają się ze szlakami żeglugowymi. Dlatego są miejsca, jak Kanał Sueski czy inne cieśniny, gdzie kabli leżą dziesiątki. W sumie jest ich około miliona kilometrów. Z Ziemi do Księżyca jest 380 tysięcy kilometrów.
Kable mają tę przykrą właściwość, że co jakiś czas coś lub ktoś je przerywa. Umyślnie lub przypadkiem. Awaria kabla w 2006 roku na wiele dni zakłóciła łączność pomiędzy Europą a Azją Wschodnią. W 2016 roku trawler, który ciągnął sieci po dnie oceanu obok zachodnich wybrzeży Afryki, przerwał kabel i pozbawił łączności dziesięć krajów afrykańskich. Zdarzało się, że kotwice ciągnięte w burzową pogodę uszkadzały kable. Działania natury, jak trzęsienia ziemi czy silne prądy morskie, również doprowadzały do wyłączenia kabla z użytku. W jednym przypadku potwierdzono, że przyczyniły się do tego rekiny. Wgryzły się w kabel – nie wiadomo, co je do tego zachęciło – który składa się z kilku osłon ochraniających światłowód grubości ludzkiego włosa. A poprzez światłowód płyną dane.
Pewien osobliwy przypadek pozbawienia łączności zasługuje na przypomnienie. Nie dotyczyło to kabla podwodnego, tylko naziemnego. Ale to samo mogło zdarzyć się z kablem podwodnym, który przecież po iluś kilometrach musi wyjść na powierzchnię. W 2011 roku 70-letnia babcia odłączyła od Internetu trzy kraje: Gruzję, Azerbejdżan i Armenię. Pracując w polu, dostrzegła płytko pod ziemią jakiś kabel. Wykopała go i łopatą pocięła na krótsze części, żeby sprzedać na złom.
Od Morse’a do światłowodu
Oplecenie kablami telekomunikacyjnymi naszej planety jest pomysłem z XIX wieku. W połowie tego stulecia położono pierwszy podwodny kabel łączący Wielką Brytanię z Francją. Powodzenie przedsięwzięcia zaowocowało pomysłem, żeby przeciągnąć kabel po dnie Atlantyku z Europy do Ameryki Północnej. Zaangażowali się w to bracia Siemens z Europy, a w USA Samuel Morse (ten od alfabetu).
Pierwszy kabel (1858 r.) połączył Nowy Jork z Londynem, ówczesnym centrum globalnej gospodarki. Posłużył do przesłania przez angielską królową Wiktorię krótkich gratulacji dla prezydenta USA Buchanana – alfabetem Morse’a. Sygnał był zniekształcony. Słanie jednego znaku – kropki lub kreski – trwało wiele minut. Na przekazanie królewskich gratulacji potrzeba było kilkunastu godzin. W końcu inżynier obsługujący połączenie zniecierpliwił się i podniósł napięcie prądu w kablu – w nadziei, że przesyłanie będzie szybsze. I kabel się „usmażył”.
Dziesięć lat później położono drugi atlantycki kabel. Mógł przesyłać kilka słów na godzinę. Od tego czasu łączność pomiędzy Europą i Ameryką nigdy nie została zerwana. Rozwój globalnej sieci telekomunikacyjnej był bardzo szybki. Do końca XIX wieku Europa miała połączenie ze wszystkimi zamieszkałymi kontynentami. Położono w sumie 190 tysięcy kilometrów podmorskich kabli.
Co to oznaczało dla świata? Na początku XIX wieku przesłanie listu z Londynu do Bombaju zabierało pół roku. Na odpowiedź, ze względu na pory monsunowych deszczów, trzeba było czekać nawet rok. Siedemdziesiąt lat później przesłanie telegramu zabierało pięć godzin, co oznaczało, że odpowiedź można było dostać jeszcze tego samego dnia.
W następnych latach bezustannie udoskonalano łączność. Ale zasady działania wciąż pozostawały takie same jak w pionierskich przedsięwzięciach. Zmiana nastąpiła w 1956 roku, gdy położono pierwszy transatlantycki kabel telefoniczny, który umożliwiał prowadzenie 36 międzykontynentalnych rozmów równocześnie. Wcześniej Europejczyk mógł pogadać przez telefon z Ameryką, ale sygnał szedł drogą radiową i podczas złej pogody jakość takiego połączenia była fatalna.
Rewolucja w komunikacji kablowej nastąpiła wraz z wynalezieniem światłowodu. To są stosunkowo niedawne lata. Czterdzieści lat temu firma Bell Labs uruchomiła pierwszy 1000-kilometrowy trakt światłowodowy. Pierwszy podmorski kabel światłowodowy połączył Europę i Stany Zjednoczone w 1988 roku. Pozwalał na prowadzenie jednocześnie 40 tysięcy rozmów telefonicznych.
Obecnie to już całkiem inny świat technologiczny. Firma Telxius, wraz z Microsoftem i Facebookiem, skonstruowała kabel, którym można przekazywać jednocześnie 71 milionów filmów jakości HD.
GRU czuwa
Dowódcy sił zbrojnych państw NATO od lat zwracają uwagę na zapał, z jakim Rosja interesuje się nie swoimi kablami. Latem 2019 roku, na Morzu Barentsa u wybrzeży Norwegii doszło do niewyjaśnionego do dzisiaj wypadku. Świadkami byli jedynie rosyjscy rybacy, łowiący tam nielegalnie. Widzieli kilkanaście ciał w kamizelkach ratunkowych unoszących się na morzu. Norweskie władze też nie mają ochoty ujawniać, czy namierzyły wtedy obcy okręt podwodny i śledziły go. Najwięcej zdradzili, prawdopodobnie mimowolnie, Rosjanie. Podali do publicznej wiadomości, że na Morzu Barentsa miał awarię ich podwodny statek badawczy. Zginęło kilku naukowców. Tylko dziwne, że ci naukowcy mieli wysokie stopnie oficerskie. Nikt jednak nie wspomniał, że na dnie – w miejscu, gdzie rybacy widzieli ciała – są położone ważne kable telekomunikacyjne.
Do Irlandii dochodzą podwodne kable, które pozwalają na utrzymanie ruchu internetowego między Ameryką a Europą. Policja w Irlandii podejrzewa, że agenci rosyjskiego wywiadu zostali skierowani do ich kraju, aby zlokalizować leżące na dnie kable światłowodowe. Prawdopodobnie szukają słabych punktów, aby w przyszłości, w razie konfliktu, móc je uszkodzić. Niewykluczone też, że Rosjanie usiłują w jakiś wyszukany sposób podpiąć się do kabli, aby mieć wgląd w komunikację internetową.
Zainteresowanie Rosji podmorskimi kablami, które położone są na dnie Oceanu Atlantyckiego, zaobserwowano po raz pierwszy w 2015 roku. Wtedy wojska amerykańskie dostrzegły okręty podwodne i inne akurat działające na obszarze, gdzie są ułożone kable. Stuart Peach, ówczesny szef brytyjskiego sztabu generalnego, powiedział, że Wielka Brytania i NATO muszą nadać priorytet ochronie linii telekomunikacyjnych w obliczu rosnącej agresji rosyjskiej.
John Sipher, który był szpiegiem CIA w Moskwie, jasno powiedział, że rosyjscy agenci mają dwa cele: umiejscowienie kabli i przecięcie ich w razie konfliktu. Mogą też chcieć pokazać swoje możliwości, aby już teraz zagrozić NATO. FBI przyłapało Rosjan na próbach uzyskania dostępu do podwodnych kabli, w tym na obszarach, gdzie wychodzą one na ląd. Rosjanie starają się również uzyskać fizyczny dostęp do routerów i węzłów komunikacyjnych.
Piotr Szymański
Reklama