W okresie wojny w Wietnamie Stany Zjednoczone i rządzona przez komunistów Polska znalazły się w przeciwnych obozach. Ameryka próbowała uchronić Wietnam Południowy przed inwazją komunistów z północy, wysyłając tam pomoc materialną, a później również swoje wojska. Natomiast Polska (PRL), wraz z innymi państwami komunistycznymi, wspierała Wietnam Północny...
Pomoc dla sojusznika
Jako państwo dysponujące sporą flotą handlową, Polska zaangażowała się mocno w dostawy strategicznych towarów i surowców dla Wietnamu, bez których ten kraj nie mógłby prowadzić wojny. W morskich dostawach dla Wietnamu ważną rolę odgrywał państwowy armator Polskie Linie Oceaniczne oraz polsko-chińskie towarzystwo okrętowe Chipolbrok, utworzone w 1951 r. Statki Chipolbroku pływały pod polską banderą i były dowodzone przez polskich kapitanów, ale załogi były mieszane narodowościowo.
W pierwszych latach konfliktu wietnamskiego polskie statki pływały do Wietnamu bez przeszkód, chronione przez prawo do swobodnej żeglugi na morzach. Sytuacja zmieniła się w 1964 r. w związku z tzw. incydentem tonkińskim. 31 lipca tego roku doszło w Zatoce Tonkińskiej do wymiany ognia pomiędzy amerykańskim niszczycielem „Maddox” a okrętami północnowietnamskimi, a w kilka dni później sytuacja powtórzyła się.
Do dziś nie jest jasne, kto jest odpowiedzialny za tę wymianę ognia, ale nie ulega kwestii, że incydent miał poważne skutki, i to także dla polskich statków. 7 sierpnia 1964 r. Senat Stanów Zjednoczonych zatwierdził rezolucję w sprawie Zatoki Tonkińskiej, która dawała prezydentowi Johnsonowi prawo do eskalacji działań militarnych przeciwko Wietnamowi Północnemu. W początkach marca 1965 r. lotnictwo amerykańskie rozpoczęło zmasowane bombardowania Wietnamu Północnego.
Problem z Chińczykami
Wydarzenia w Wietnamie zaniepokoiły kierownictwo Polskiej Marynarki Handlowej. Zdało ono sobie sprawę, że wzrost napięcia na wodach wokół Wietnamu może spowodować incydenty z udziałem polskich statków i amerykańskich okrętów. Za wszelką cenę chciano tego uniknąć i dlatego dokładnie pouczono kapitanów polskich statków, jak mają postępować w przypadku zetknięcia się z okrętami amerykańskimi.
Odpowiednie wytyczne otrzymał między innymi kapitan Julian Chrapkiewicz, dowódca parowca „Marian Buczek” należącego do Chipolbroku. Natychmiast wezwał do swej kabiny chińskich oficerów, aby także ich zapoznać z zasadami postępowania w przypadku próby zatrzymania statku przez amerykańskie okręty wojenne. Kapitan tłumaczył, że zgodnie z międzynarodowymi konwencjami morskimi statek na wezwanie okrętu U.S. Navy będzie zobowiązany podać nazwę, wywiesić banderę i udzielić informacji, skąd i dokąd płynie. W przypadku, gdyby amerykański okręt zażądał zatrzymania statku pod groźbą użycia siły, kapitan spełni to żądanie, a nawet zezwoli na wejście Amerykanów na pokład i przeprowadzenie kontroli.
Chińscy oficerowie reprezentujący większość załogi „Mariana Buczka” spokojnie wysłuchali wyjaśnień polskiego kapitana, po czym oświadczyli, że wszystkie te konwencje, instrukcje i zalecenia obowiązują Polaków, ale nie Chińczyków. Oni nie zamierzają się im podporządkować. Na nic się zdały perswazje kapitana, który tłumaczył, że statek płynie pod polską banderą, a więc powinni szanować prawo polskie, a niezastosowanie się do poleceń dowódcy statku jest sprzeczne z zasadami jednoosobowego kierownictwa. Nie mówiąc już o tym, że Amerykanie mogą otworzyć ogień do statku, zatopić go wraz z załogą i ładunkiem.
Przerażony kapitan Chrapkiewicz natychmiast zawiadomił o zaistniałej sytuacji polskich przedstawicieli w Chipolbroku. Zaznaczył przy tym, że „istnieje nieomal pewność, iż w przypadku zatrzymania statku przez okręt wojenny nie będę mógł się zastosować do zaleceń posiadanych instrukcji, gdyż polecenie moje nie zostanie wykonane”. Wkrótce okazało się, że wydarzenia na „Marianie Buczku” nie były odosobnionym wyskokiem chińskich oficerów. Identyczne problemy pojawiły się na innych statkach Chipolbroku, gdzie większość załogi stanowili Chińczycy.
Dynamit dla Wietnamu
W Warszawie bardzo szybko zdano sobie sprawę, że sytuacja wygląda poważnie i może mieć dla Polski bardzo przykre następstwa. Odmowa zatrzymania statków groziła tym, że Amerykanie otworzą ogień, co może spowodować zatopienie jednostki, a nawet śmierć członków załogi, w tym oczywiście także Polaków. Było to tym bardziej prawdopodobne, iż statki Chipolbroku przewoziły do Wietnamu Północnego materiały wybuchowe, w tym dynamit.
Władze PRL miały początkowo nadzieję, że uda się Chińczyków przekonać, iż ich stanowisko jest niesłuszne i niepraktyczne, bowiem w zetknięciu z okrętami U.S. Navy nieuzbrojone statki handlowe nie mają żadnych szans stawienia skutecznego oporu. Sprawę uznano za pilną, gdyż do rejsów do portów wietnamskich i chińskich szykowały się kolejne statki Chipolbroku. Polscy kierownicy chcieli konflikt rozwiązać, zanim do Wietnamu popłynie statek „Przyjaźń Narodów”, który ładował w Gdyni 1050 ton dynamitu oraz lonty i spłonki z przeznaczeniem dla armii Wietnamu Północnego.
15 maja 1965 r. w Gdyni odbyła się narada polsko-chińska w sprawie rejsu statku „Przyjaźń Narodów” do Wietnamu. Narada przebiegła bardzo nietypowo. Przewodniczący delegacji chińskiej dyrektor Yen rozpoczął od przemówienia na temat ostatniej chińskiej eksplozji atomowej, co wprawiło polską delegację w osłupienie, ale zarazem było dowodem, że Chińczycy w rozmowach będą twardzi i pryncypialni. Od razu oświadczyli, że statek w żadnym przypadku nie może zatrzymać się na rozkaz Amerykanów, a tym bardziej nie może dopuścić do amerykańskiej inspekcji. Zaczęła się wielogodzinna dyskusja, chwilami bardzo nerwowa i nieprzyjemna.
Polacy pytali Chińczyków, co zrobią „gdy obcy okręt wojenny żąda zatrzymania maszyn – następnie żądanie swoje popiera groźbą otwarcia ognia, daje ostrzegawczy strzał armatni przed dziób statku – czy też wtedy chińska załoga – mając w perspektywie po następnym strzale wylecenie w powietrze i zniszczenie całkowite statku wraz z ładunkiem również nie wykona rozkazu kapitana zatrzymania maszyn?”.
Odpowiedź dyr. Yena zaszokowała Polaków. Chińczyk oświadczył, że „nawet jeśli zginie statek i załoga, to jest to mało istotne i niewiele znaczy wobec wielkiej sprawy socjalizmu i walki z imperializmem amerykańskim, gdyż [załoga] będzie miała świadomość, że stoi za nią lud Polski i Chin, a czynem swym pozwoli unaocznić i wykazać wszystkim narodom świata rzeczywiste pirackie i bandyckie oblicze imperializmu amerykańskiego”. Przysłuchującemu się tym rozmowom kapitanowi „Przyjaźni Narodów” Tadeuszowi Taczalskiemu ścierpła skóra na myśl, że wkrótce ma dowodzić iście samobójczą misją.
Rozmowy zakończyły się niczym, obie strony pozostały przy swoich stanowiskach. Decyzja, co dalej czynić, przeszła na szczebel wyższy. Póki sporu nie rozwiązano, minister żeglugi zdecydował, że „Przyjaźń Narodów” ma wyruszyć z dynamitem dla Wietnamu, a już w czasie rejsu kapitan dostanie zaszyfrowaną depeszę z nową instrukcją.
Decydenci w Warszawie liczyli jeszcze, że Chińczycy ustąpią, ale przygotowywali się również na sytuację, gdy do porozumienia nie dojdzie. Gdyby partner pozostał nieugięty, zamierzano skierować statek z dynamitem do portu Whampoa w Chinach i tam przeładować na inną jednostkę z wyłącznie polską załogą, która miała dostarczyć niebezpieczny ładunek do Hajfongu w Wietnamie. Ponieważ w najbliższym czasie planowany był „dynamitowy” rejs statku „Przyszłość” z Gdyni do Wietnamu, postanowiono go odwołać, a dynamit załadować na statek z polską załogą.
Wysoka cena
Rokowania polsko-chińskie na szczeblu rządowym podjęte równocześnie w Warszawie i Pekinie także nie doprowadziły do uzgodnienia stanowiska. W tej sytuacji strona polska zaproponowała, aby kilka statków Chipolbroku przeszło pod chińską banderę i zostało obsadzone przez chińską załogę, co uwolniłoby Polaków od zmory „samobójczych” rejsów po wodach kontrolowanych przez marynarkę amerykańską.
W końcu lipca 1965 r., po długich tygodniach sporów, obie strony zaczęły wreszcie zmierzać ku kompromisowi. Podczas rozmowy polskiego wiceministra spraw zagranicznych Mariana Naszkowskiego z chińskim ambasadorem uzgodniono, że spośród sześciu statków Chipolbroku obsadzonych przez mieszaną załogę, trzy przyjęte zostaną pod banderę chińską i obsadzone przez Chińczyków. Reszta statków pływać miała nadal pod polską banderą z polskimi załogami. Porozumienie wykonano we wrześniu i październiku 1965 r., kiedy to statek „Przyszłość” przemianowano na „Jiading”, „Małgorzatę Fornalską” na „Chongming” a „Pokój” na „Songjang”.
Spór w komunistycznej rodzinie został zażegnany, ale dobitnie wykazał skrajne awanturnictwo ówczesnej chińskiej polityki, nawet dla polskich komunistów nie do zaakceptowania. Nie ulega wątpliwości, że i działania władz PRL podejmujących się przewożenia dynamitu do Wietnamu Północnego nie miały nic wspólnego z polskim interesem narodowym, narażały życie polskich marynarzy, nie mówiąc już o możliwości utraty statków.
W kilka lat później Polskiej Marynarce Handlowej przyszło zapłacić wysoką cenę za zaangażowanie w pomoc wojskową dla Wietnamu Północnego. Nad ranem 20 grudnia 1972 r. podczas lotniczego bombardowania Hajfongu polski statek „Józef Conrad” został trafiony amerykańską bombą, która przebiła pokład i eksplodowała we wnętrzu statku. Pół godziny później kolejna bomba wyrwała potężną dziurę w burcie. Zginęło czterech polskich marynarzy, a kolejnych czterech zostało rannych. Statek nie zatonął, ale uszkodzenia były tak duże, że nadawał się już tylko na złom.
Janusz Wróbel
Reklama