Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 08:22
Reklama KD Market
Reklama

Osobliwe życie prezydentów

Historycy amerykańskiej prezydentury nierzadko dokonują w swych badaniach dość niezwykłych a czasem i kłopotliwych odkryć: bigamia, zamiłowanie do pływania nago, a nawet... wykonywanie wyroków przez powieszenie. Wiele faktów z życia amerykańskich głów państwa oraz ich małżonek budzić może zdumienie... Wywiad z nagim prezydentem John Quincy Adams, szósty prezydent Stanów Zjednoczonych i zarazem syn drugiego prezydenta USA, Johna Adamsa, uwielbiał pływać nago. Z jego szczególnym upodobaniem do pluskania się bez ubrania związane jest wydarzenie, które miało przejść do historii. Adams miał w zwyczaju zażywać kąpieli codziennie o 5.00 rano w rzece Potomak. Sposobność tę postanowiła wykorzystać Anne Royall, dziennikarka, działająca w latach dwudziestych XIX stulecia. Wiele razy bezskutecznie prosiła prezydenta o udzielenie jej wywiadu. Niezrażona niepowodzeniami, pewnego dnia zaczaiła się w ukryciu, a gdy nagi John Quincy Adams zanurzył się już w wodzie, usiadła na jego ubraniach. I nie oddała ich, dopóki prezydent nie odpowiedział na wszystkie jej pytania. Podobno był to pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych wywiad, jakiego prezydent udzielił kobiecie. Równie intrygująca historyjka dotyczy następcy Johna Quincy Adamsa, Andrew Jacksona, a dokładnie jego pogrzebu. Prezydent Jackson miał papugę, która klęła jak szewc. Nie wiadomo, czy jej skłonność do przekleństw była wynikiem treningów, czy raczej częstego przebywania w towarzystwie prezydenta. Tak czy siak, w trakcie pogrzebu, który odbył się w domu Jacksona, ptak z taką zawziętością zaczął miotać najbardziej paskudnymi wulgaryzmami w obecności setek ludzi, którzy przyszli pożegnać prezydenta, że musiał zostać usunięty. Niezwykły epizod miała w swoim życiorysie żona Andrew Jacksona, która wychodząc za niego za mąż popełniła bigamię. Jednak większość historyków twierdzi, że zrobiła to nieświadomie. Kiedy Rachel Jackson pierwszy raz wstępowała w związek małżeński, nie wiedziała, że jej mąż okaże się chorobliwie zazdrosnym i agresywnym mężczyzną. Po wielu próbach ratowania małżeństwa Rachel podjęła decyzję o ostatecznym rozstaniu i się wyprowadziła. Małżonek wystąpił wtedy o rozwód. Kiedy tylko zakochani w sobie Andrew i Rachel usłyszeli, że Rachel znowu jest wolna, natychmiast się pobrali. Tymczasem okazało się, że informacje, które do nich dotarły, były nieścisłe i że rozwód nie został jeszcze sfinalizowany. Gdy w końcu do niego doszło, musieli pobrać się ponownie. W czasie kampanii prezydenckiej przeciwnicy Jacksona atakowali Rachel wywlekając jej bigamiczny epizod. Jackson zawsze był zdania, że to przyspieszyło jej śmierć. Swoich politycznych wrogów na pogrzebie żony nazwał wprost mordercami. Rachel zmarła na zawał serca trzy miesiące przed objęciem przez Jacksona urzędu prezydenta. Przyszły prezydent... katem Na dość drastyczny epizod natkniemy się studiując biografie 22. i 24. zarazem prezydenta Stanów Zjednoczonych (służył dwie kadencje z przerwą), Grovera Clevelanda. Zanim został głową państwa, bywał również katem. A to dlatego, iż pracując niegdyś jako szeryf powiatu Erie w stanie Nowy Jork, Cleveland był odpowiedzialny za przeprowadzanie egzekucji skazanych na śmierć więźniów. Przy czym przynajmniej dwa razy osobiście uczestniczył w wykonaniu wyroku przez powieszenie. Niezwykła była również historia jego związku z Frances Cleveland. Swoją żonę przyszły prezydent poznał w wieku 27 lat, gdy ta była jeszcze niemowlęciem w kołysce. Grover przyjaźnił się z jej rodzicami. Kiedy ojciec Frances niespodziewanie zginął w wypadku, nie pozostawiając testamentu, sąd wyznaczył Grovera na zarządcę jej majątku. Frances podrosła, a ich znajomość przybrała romantyczny charakter. Wychodząc za mąż za prezydenta w wieku 21 lat Frances przeszła do historii jako najmłodsza pierwsza dama USA. Z kolei prezydent Benjamin Harrison bał się elektryczności. Mimo iż to właśnie za jego kadencji w 1891 roku w Białym Domu po raz pierwszy pojawił się prąd. Ani on, ani jego małżonka nie odważyli się dotknąć włączników światła, obawiając się porażenia prądem. Dlatego też, jak podają niektóre źródła, często sypiali przy zapalonym świetle. Dosyć osobliwa przygoda miała spotkać Williama Howarda Tafta, który uznawany jest za najtęższego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Podczas inauguracji objęcia urzędu ważył 354 funty. Jeśli wierzyć jednej z opowieści, Taft miał kiedyś utknąć w wannie, z której wyciągało go sześciu mężczyzn posiłkując się masłem. Historycy jednak twierdzą, że tę historię można włożyć między bajki. Co więcej, ich zdaniem wanna w Białym Domu – właśnie ze względu na potężne gabaryty prezydenta – była tak duża, że nie było możliwości, aby w niej utknąć. Gdy Taft wybierał się na inspekcję Kanału Panamskiego, specjalnie dla niego wyprodukowano i zaopatrzono statek w największą wannę, jaka kiedykolwiek powstała do indywidualnego użytku. Miała ponad 7 stóp długości i 41 cali szerokości. Personel w szafie Mało znana, ale bardzo wzruszająca jest historia z udziałem 30. prezydenta USA, Calvina Coolidge’a, i złodzieja, który chciał go okraść. Kiedy Coolidge jako wiceprezydent objął urząd po nagłej śmierci Warrena Hardinga w 1923 roku, nie mógł od razu wprowadzić się do Białego Domu, lecz czekał, aż wdowa po zmarłym prezydencie go opuści. Coolidge zamieszkał więc w jednym z waszyngtońskich hoteli. Pewnej nocy obudził się tam i zobaczył młodego mężczyznę, który grzebał w jego rzeczach. Złodziej dostał się do środka przez okno. Coolidge, zamiast podnosić alarm, spokojnym tonem zapytał go, na co potrzebuje pieniędzy. Złodziej okazał się biednym studentem, który szukał środków na pociąg. Prezydent zaproponował, że pożyczy mu pieniądze. Najbardziej zaskakujący okazał się sam koniec historii – złodziej skontaktował się potem z Coolidge’em i zwrócił dług. Calvin Coolidge był jedynym prezydentem, który urodził się w dniu amerykańskiego święta niepodległości, 4 lipca. Osobliwe zwyczaje zapanowały w Białym Domu, gdy głową państwa został Herbert Hoover. Państwo Hooverowie często narzekali na brak prywatności i przeszkadzał im widok krzątającej się ciągle obok służby. Wydali więc polecenie, aby w miejscach, w których przebywa para prezydencka, nie było w tym samym czasie pracowników. W ten sposób zrodził się zwyczaj chowania się personelu w garderobach, za krzakami, gdy tylko słychać było rozlegające się kroki prezydenta lub pierwszej damy. Tej osobliwej praktyki nie zaprzestano nawet wówczas, gdy Hoover wyprowadził się już z Białego Domu, ustępując miejsca Franklinowi Delano Rooseveltowi. Dopiero Harry Truman przerwał dziwaczną tradycję, gdy któregoś dnia zapytał się, dlaczego pracownicy obsługi rezydencji się przed nim ciągle chowają. Za kadencji Dwighta Eisenhowera znów zaczęli to robić do tego stopnia, że prezydent zarzucił im lenistwo, ponieważ nigdy nie widział ich przy pracy. Emilia Sadaj

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama