Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 02:20
Reklama KD Market

Kosmiczna bitwa nad tajgą?

30 czerwca 1908 roku, 7.17 rano. Tego dnia tajgą w środkowej Syberii wstrząsnęła potężna eksplozja – tysiąc razy silniejsza od tej wywołanej przez zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę. Potworny wybuch w jednej chwili zmiótł z powierzchni ziemi 80 milionów drzew i był słyszany w promieniu tysiąca kilometrów. Pożar wywołany w lasach trwał tygodniami, a popiół i sproszkowana roślinność tundry zostały rozniesione po całym świecie... Obserwatoria w Stanach Zjednoczonych odnotowały trwający kilka miesięcy spadek przejrzystości powietrza. Przyrządy sejsmograficzne, rozmieszczone w różnych miejscach świata, zarejestrowały wyjątkowo mocne wstrząsy. Jednak obszar, nad którym doszło do eksplozji – położony w pobliżu rzeki Podkamienna Tunguzka – był szczególnie odległy i bardzo trudno dostępny. Mieszkali tam tylko nieliczni Rosjanie i Tunguzi. Upłynęło kilkanaście lat, nim pierwsi badacze dotarli na miejsce wydarzenia. Ślady zostały już wówczas częściowo zatarte. Relacje naocznych świadków zebrano po ponad 20 latach od niezwykłego zajścia. Ekspedycje Kulikowa Pierwsza znana ekspedycja pojawiła się tam dopiero w 1921 roku. To była niezwykle trudna wyprawa. Niedźwiedzie, wilki, roje komarów – to tylko niektóre z niebezpieczeństw, z którymi musieli się liczyć badacze. Wyprawie przewodził Leonid Kulik. Nad rzeką Podkamienna Tunguzka przeprowadził szereg badań dla Sowieckiej Akademii Nauk. Na podstawie informacji zebranych wówczas wśród mieszkańców okolicy doszedł do wniosku, że katastrofa wywołana została przez uderzenie gigantycznego meteorytu w powierzchnię ziemi. Takie zjawiska miały już miejsca w różnych regionach świata, więc były do pewnego stopnia znane. Ale nigdzie nie wywołały tak potwornego wstrząsu. Po powrocie do Moskwy Kulikowi udało się przekonać rząd bolszewicki do pokrycia kosztów nowej, tym razem już pełnowymiarowej wyprawy badawczej w rejon rzeki Tunguzki. Argumentował, że jest szansa na odnalezienie żelaza pochodzącego z meteorytu. Była wówczas mowa o milionie ton tego cennego surowca. Ekspedycja, mająca za cel odnalezienie żelaza, dotarła nad Tunguzkę w 1927 roku. Kulik był rozczarowany oględzinami terenu. Nigdzie nie natknął się na krater po uderzeniu meteorytu. Znalazł jedynie obszar leśny o średnicy 60 kilometrów, na którym spłonęły wszystkie drzewa. Co szczególne, drzewa, które rosły dalej od centrum wybuchu, położone były płasko na ziemi i skierowane czubkami na zewnątrz centrum. Następne ekspedycje także nie odnalazły krateru. Fotografie lotnicze również go nie ujawniły. Obserwacje ze swoich kolejnych wypraw Kulik publikował w pismach naukowych. To w znacznym stopniu dzięki niemu tak zwana katastrofa tunguska stała się głośna w świecie. Teorie spiskowe Po II wojnie światowej namnożyły się różne teorie na temat tego wybuchu o trudnej do wyobrażenia skali. Ale generalnie naukowcy podtrzymywali tezę Kulikowa, że w ziemię uderzył meteoryt lub mała kometa. Nikt nie koncentrował się na relacjach naocznych świadków wydarzenia. Ani nie zastanawiał, dlaczego na przykład bezpośrednio po katastrofie ludność lokalna cierpiała poważnie z powodu czyraków, a niektóre rodziny całe w dziwnych okolicznościach wymierały. Naukowcy stwierdzili wówczas, że winę za te przypadki śmiertelne należy przypisać epidemii ospy. Nieobecność krateru w końcu wytłumaczono tym, że meteoryt eksplodował w ziemskiej atmosferze, nie docierając do powierzchni globu. Ale już zaczęły się pojawiać inne hipotezy. Jedna z takich teorii mówiła o czarnej materii przemieszczającej się przez ziemię – tylko brak było dziury z drugiej strony globu. Inni rzekomi znawcy tematu wyjaśniali eksplozję jako wybuch podziemnych złóż metanu – tylko znów brak dziury w ziemi powodował, iż trudno było podobną tezę udowodnić. Mówiło się również o zderzeniu materii z antymaterią. Pewną popularność zyskała nawet teza, że to wynik eksperymentu geniusza Nicoli Tesli, który miał pracować nad przeniesieniem ładunku energii elektrycznej w dowolne miejsce na Ziemi. Tesla rzeczywiście pracował w 1908 roku nad, jak je nazywał, promieniami śmierci. To wiązki piorunów o określonym zasięgu i mocy. Mówił, że moc tysięcy koni mechanicznych można transmitować wiązką cieńszą niż włos. Sensacyjne relacje W 1930 roku Sjemen Sjemienow opowiadał Kulikowi: „W porze śniadaniowej siedziałem w faktorii, w Vanaward – 70 kilometrów na północ od miejsca eksplozji – twarzą zwrócony na północ. Nagle zobaczyłem, że dokładnie na wprost, nad drogą tunguską, niebo rozdzieliło się na dwoje, a wysoko nad lasem pojawił się szeroki pas ognia. Rozdarcie nieba powiększało się, a cała jego północna część była zasłonięta ogniem. W tym momencie zrobiło mi się nieznośnie gorąco, tak jakby moja koszula płonęła. Chciałem pozbyć się koszuli, lecz nagle niebo zamknęło się i nastąpiło mocne uderzenie, po którym znalazłem się kilka metrów dalej niż byłem przed chwilą. Na moment straciłem świadomość, lecz od razu z domu wybiegła moja żona i wciągnęła mnie do środka. Potem nastąpił taki huk, jakby waliły się skały lub działa strzelały. Ziemia zatrzęsła się i gdy leżałem na podłodze, przykryłem rękami głowę w obawie, że kamienie będą spadać prosto na mnie. Kiedy niebo otworzyło się, między domami przeleciał podmuch gorącego powietrza, jakby z armaty”. Inny świadek, członek jednego z plemion nad Tunguzką, opisał „jasną, niczym drugie słońce” eksplozję obiektu na niebie. Wspominał też o serii pięciu osobnych wybuchów, przypominających wyładowania atmosferyczne, przy czym czwarty i piąty były już cichsze, jakby dochodziły z większego dystansu. Niektórzy świadkowie opisywali tylko dwie eksplozje, inni mówili o dziesięciu, oddzielonych 15-minutowymi przerwami. Kolejni twierdzili, że słyszeli „pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt salw przedzielonych krótkimi okresami przerwy, słabnących z każdym wybuchem”. W tej części nieba, gdzie słyszano większość wybuchów, „w pobliżu horyzontu dała się widzieć chmara popiołu, która stawała się coraz bardziej przezroczysta, by około drugiej czy trzeciej po południu zupełnie zniknąć”. To, co mogli obserwować i słyszeć świadkowie, zależało od ich położenia względem zdarzenia. Do tego czasu nikt nie zaobserwował, aby w taki sposób wybuchł jakikolwiek meteoryt na ziemi. Najbliżej zdarzenia, w odległości około czterdziestu kilometrów, przebywali pasterze reniferów. Spali w namiotach, w kilku obozowiskach. Podmuch wyrzucił ich w powietrze, po czym spadli na ziemię nieprzytomni. Kiedy doszli do siebie, usłyszeli okropny hałas i zobaczyli, że wokół nich płonie las. Ziemia zatrzęsła się gwałtownie i dało się słyszeć przeciągły huk. Większość reniferów uciekła i zaginęła. Jeden z mężczyzn, starzec, został podrzucony prosto w gałęzie drzew i zmarł w wyniku odniesionych ran. Stado reniferów na innym obozowisku – 600 sztuk – zostało momentalnie obrócone w popiół, razem z psami. Do tego czasu nikt nie zaobserwował, żeby skutki wybuchu jakiegoś meteorytu były w taki sposób odczuwalne w odległości czterdziestu kilometrów. Bitwa UFO? W 1947 roku w Roswell, w amerykańskim stanie Nowy Meksyk, rozbił się – zdaniem ufologów – niezidentyfikowany obiekt latający. Od tego roku zrodziła się histeria UFO. I od tego czasu niektórzy badacze zaczęli inaczej spoglądać na wielki wybuch na Syberii. Dwóch profesorów, Astapowic i Zegiel, dokładnie przeanalizowało wszelkie dostępne relacje świadków wydarzenia nad Tunguzką. Uczeni wysnuli wniosek: to nie był meteoryt. Świadkowie, którzy obserwowali zdarzenie od strony południowej, widzieli duży cylindryczny obiekt świecący jaskrawym światłem, białym lub niebieskim. Obiekt kierował się z południa na północ. Zaś świadkowie, będący na wschód od miejsca zdarzenia, widzieli obiekt mniejszy, mniej jaskrawy, o kształcie przypominającym łuskę naboju karabinowego, tylko o wiele większą. Kto widział spadający meteoryt – pospolicie zwany spadającą gwiazdą – ten wie, że lot meteorytu odbywa się bardzo szybko. Tymczasem relacje świadków mówiły o powolnym opadaniu obiektu. Widzieli „wielki świecący obiekt o blasku tak silnym, że nie można go było obserwować gołym okiem. Przez jakieś dziesięć minut przedmiot ten opadał ruchem powolnym, miał formę świecącej rury”. W tym wypadku świadkowie są zgodni. Obiekt nie tylko leciał stosunkowo wolno, to jeszcze zmieniał szybkość i kierunek lotu. Relacji indywidualnych świadków jest tak dużo, że Astapowic i Zegiel stwierdzili, iż niemożliwe wydaje się, aby oni wszyscy zmówili się, że tak właśnie będą kłamać. Te opisy świadków sugerują obecność dwóch różnej wielkości obiektów, które można określić jako statki kosmiczne. Tym bardziej że (znowu naoczni świadkowie) po wybuchu jednego z tych obiektów drugi oddalił się z ogromną prędkością i zniknął gdzieś na niebie. Wyglądało to na zestrzelenie większego, cylindrycznego pojazdu, przez pojazd mniejszy. Wielki pojazd gwałtownie opadał, rozgrzewając się do słonecznego żaru. Początkowo, zanim na większym statku nastąpiła seria wybuchów, słychać było tylko furkot, podobny do furkotu skrzydeł przestraszonych ptaków. Taki właśnie furkocący dźwięk wydają nadlatujące pociski artyleryjskie. Powstaje on podczas szybkiego przedzierania się przez atmosferę ciężkiego kawałka materii. Pocisk z działa słyszy się na odległość kilkadziesiąt metrów. Lecący nad Tunguzką obiekt mógł być słyszany nawet z odległości setek kilometrów. Gdy większy statek opadał, nastąpiły kolejne wybuchy. Aż wreszcie los pojazdu przypieczętował gigantyczny wybuch, najprawdopodobniej jądrowy. Stąd słup ognia, potworny huk, tuman dymu układający się jak grzyb atomowy. Zupełnie jak nad Hiroszimą, tylko tysiąc razy silniej niż nad Hiroszimą. To wydarzenie jest utrwalone nie tylko w opisach świadków, ale ma swoje odbicie także w „rysunku” utworzonym przez powalone miliony drzew. O ile koncepcja bitwy statków kosmicznych jest całkiem nowa, to sam pomysł eksplozji rakiety kosmicznej, pochodzącej z jakiejś nieznanej ludziom cywilizacji, jest dość stary. Taką hipotezę postawił – zapewne sugerując się wydarzeniem w Roswell – rosyjski inżynier i pisarz Aleksander Kazancew. Według niego wybuch mógł być wynikiem uszkodzenia napędu atomowego statku kosmicznego. Sam obraz eksplozji, jak i jej skutki, najbardziej odpowiadają eksplozji nuklearnej. Ściślej, eksplozji bomby wodorowej. Jest jeszcze jedna tajemnicza sprawa. Na wiele dni przed katastrofą tunguską, w przestrzeni nad środkową Syberią działy się dziwne rzeczy. Początek tych dziwności przypada na 17 czerwca 1908 roku. Na niebie zaczęły pojawiać się jaskrawe światła, jak kolorowa zorza polarna. Ciemności nocne rozświetlały srebrne obłoki. Kilka dni później te zjawiska nasiliły się. Poza tym na ziemię zaczął spadać grad dziwnych odłamków niewiadomego pochodzenia. Tamtejsi mieszkańcy bardzo się tego bali. Może były to szczątki rozbitych statków kosmicznych? Tak jakby wysoko, w przestrzeni, już wtedy trwała bitwa statków kosmicznych – jak chcą wierzyć niektórzy. W 1992 roku zorganizowano kolejną ekspedycję naukową w okolice rzeki Tunguzki. Zebrane wówczas dowody w jakimś stopniu podtrzymują hipotezę o wybuchu nuklearnym jako sprawcy wydarzenia w 1908 roku. Po eksplozji nastąpił bowiem przyspieszony wzrost roślinności, który trwa już prawie sto lat. Zwiększyła się także liczba mutacji biologicznych na tym terenie. Tunguzka zagadka wciąż czeka jednak na ostateczne wyjaśnienie. Ryszard Sadaj
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama