Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 12 listopada 2024 13:26
Reklama KD Market

Z cyklu: polonijne sukcesy. „Drążę, aż osiągnę cel….”

Z cyklu: polonijne sukcesy. „Drążę, aż osiągnę cel….”
Rozmawiamy z Krystyną Wagenhejm – absolwentką Szkoły Dentystycznej Uniwersytetu Northwestern, założycielką i głównym lekarzem popularnej kliniki OmDent, mamą, która wygrywa z autyzmem syna, działaczką charytatywną, duszą artystyczną… Tatiana Kotasińska: Po uzyskaniu dyplomu Lekarza Stomatologii na Akademii Medycznej w Białymstoku, ukończyła Pani tu w Stanach w 1997 roku prestiżowy program DDS (Doctor of Dental Surgery) na Uniwersytecie Northwestern. Czy czuje się Pani częścią elity dentystycznej w Chicago?  Krystyna Wagenhejm: – Absolutnie nie czuję się elitarnie… ale jestem dumna, że ukończyłam studia w jednej z najlepszych szkół dentystycznych w Stanach. Będąc stomatologiem z Polski, miałam możliwość nostryfikacji dyplomu, ale wybrałam nieco trudniejszą drogę i zdecydowałam się na pełny program DDS. Bardzo trudno było tam się dostać. Moje dzieci, gdy same wybierały się na studia i interesowały się uczelniami, bardzo doceniły mamę. Manager kliniki Pani Agata opisuje panią jako świetnie zarządzającą ludźmi bizneswoman, tytana pracy, lekarza oddanego pacjentom. Które z tych cech spowodowały, że założyła pani własną klinikę? – Po ukończeniu szkoły pracowałam w gabinecie innego lekarza. Szybko jednak uznałam, że muszę mieć swoją własną praktykę. Chodzi tu o filozofię i metody pracy z pacjentami. Od początku byłam przekonana o szkodliwości wypełnień amalgamatowych, czyli plomb na bazie rtęci. Niestety w USA takie wypełnienia są ciągle standardem. Będąc właścicielem kliniki ja decyduję, jakie materiały i metody leczenia stosuję. Robię to, co uważam za etyczne. Nie przedkładam ekonomii ponad dobro moich pacjentów. Korporacje dentystyczne nastawione są na produkcję i zysk, a ja w zawodzie, w którym leczę ludzi, nie chcę tak przeliczać. Czy w dzisiejszych czasach łatwo jest dobrać dobrych pracowników? – Jest to bardzo trudne! W mojej praktyce nie mogę sobie pozwolić na przypadkowe osoby. Bardzo ważną rolę spełnia asystentka. Można powiedzieć, że musi ona znać moje myśli, musi wiedzieć, jaki będzie następny krok podczas procedury.  Z taką asystentką wszystko idzie, jak po maśle. Miałam kiedyś cudowną Agnieszkę, która pracowała ze mną 6 lat, potem Gabrysię 14 lat. Teraz pracuje ze mną kolejna bardzo oddana i kompetentna Ania. Chciałabym, żeby już na zawsze, ale kobiety rodzą dzieci, idą na studia i je tracimy, jako pracowników. Ponoć niektórzy pacjenci lubią zwierzać się swojemu dentyście! Może chcą się poczuć komfortowo jak u kosmetyczki, a może zaprzyjaźnić z kimś, kto ma władzę nad ich zębami?  – Przyjęłam w tym gabinecie wiele barwnych postaci. Jeden młody pacjent, zażyczył sobie dwie korony na absolutnie zdrowych zębach przednich. Zadeklarował zapłacić każdą cenę, jeśli wykonam je według jego projektu. Złote koronki miały mieć w środku zamontowane diamenciki…Inny człowiek opowiadał, że gdy sprzedawał kamienicę, podczas inspekcji znaleziono w murach domu ciała zamordowanych kobiet! …. Tak, sporo można w tym zawodzie usłyszeć. Większość moich pacjentów lubi sobie ze mną poplotkować, porozmawiać o różnych sprawach… i to jest bardzo miłe. Pacjenci deklarują, że jest Pani estetką, która pozwala pacjentom „powybrzydzać”, by osiągnąć maksymalny efekt wyglądu ich zębów. Niezależnie, że wiąże się to z kosztami dla gabinetu. Czy w życiu też pozwala sobie Pani „powybrzydzać”? – Pozwalam moim pacjentom „powybrzydzać”. Często pacjentki wychodzą z gabinetu na zewnątrz, aby obejrzeć się w lusterku w świetle dziennym. Pozwalam by poszły z koronką na cemencie tymczasowym do domu, by rodzina obejrzała. Często wysyłam prace z powrotem do laboratorium na poprawki estetyczne. Obowiązuje u mnie polisa, że prace z kategorii dentystyki estetycznej wykonujemy tak długo, aż pacjent jest w pełni zadowolony. W życiu prywatnym też bardzo zwracam uwagę na szczegóły. Zdarza się, że założę na siebie coś, co bardzo zwraca uwagę innych. Lubię takie estetyczne wyzwania! “Krystyna urodziła się do tego zawodu, to jej wielka pasja. Pamięta zęby swoich pacjentów, … wręcz rozpoznaje ludzi po zębach” – powiedział o Pani mąż Andrzej. Co pasjonującego jest w dentystyce? – Już jako dziewczynka w Polsce zaglądałam rodzinie do buzi i szukałam robaczków. Od dziecka chciałam zostać dentystką. Po ukończeniu studiów, pozostałam na Akademii Medycznej w Białymstoku. Wykładałam i otworzyłam przewód doktorski. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić cokolwiek innego w życiu. A jak zmieniła się Pani przygoda ze stomatologią po przyjeździe do Stanów? – Gdy przyjechałam do Stanów zdecydowałam, że warunkiem pozostania tu jest kontynuacja zawodu. Szkoła i praca w Stanach otworzyły mi zupełnie nowe perspektywy. Po DDS wzrost merytorycznej wiedzy medycznej szacuję na jakieś 70%. W Polsce za czasów komuny nie istniały implanty czy stomatologia estetyczna. Starsi pacjenci byli bezzębni albo nosili protezy. Dzisiaj standardem są implanty dentystyczne, laserowe wybielanie zębów, licówki kosmetyczne. Wyrwanie zęba to ostateczność, kiedy naprawdę nie można go już uratować! Mąż Andrzej, inżynier elektronik, pomaga w gabinecie od strony technicznej i administracyjnej. Czy wsparcie najbliższego partnera pomaga w pracy?  – Bardzo! Zginęłabym w gabinecie bez Andrzeja, bo nienawidzę „papierów”. Mąż przychodzi, gdy gabinet jest zamknięty i każdy problem techniczny jest natychmiast usuwany. Nie muszę się zmagać z wieloma problemami, z którymi zmagają się inni lekarze mający praktyki. Dziękuję mu więc głośno, bo dzięki niemu mam luksus skoncentrowania się wyłącznie na dentystyce, a gabinet jest sprawny i zadbany. W domu starły się dwie silne osobowości. Kto w małżeństwie jest szefem? – Wszystkie decyzje kliniczne podejmuję ja, a inne wspólnie lub ostatecznie oddaję je mężowi.  Dwie silne osobowości muszą się spotkać gdzieś po środku i w gabinecie, i w małżeństwie. Nie ukrywam jednak, są zgrzyty i próby walki o dominację. Konkurencja w dentystyce jest szalona.  Od 20 lat OmDent ma wielu pacjentów, choć nie jesteście najtańsi na rynku. Czy w sukcesie ma udział najnowocześniejszy sprzęt, w który zainwestowaliście? Byliście jednymi z pierwszych w Chicago z tak nowoczesną technologią. – Pod koniec lat 90. w stomatologii pojawiła się cyfrowa radiologia, lasery do obróbki tkanki twardej, technologia CAD/CAM. Byliśmy chyba jednym z pierwszych gabinetów w Chicago, który na samym początku lat 2000 wprowadził te wszystkie technologie. Zastosowaliśmy cyfrowe sensory rentgenowskie, które dramatycznie obniżyły dawkę promieniowania X. Dzięki CAD/CAM byliśmy w stanie wykonać porcelanową koronkę w czasie jednej wizyty. Wprowadziliśmy sterowane mikroprocesorem urządzenia, które zastąpiły tradycyjne strzykawki. To wszystko by procedury dentystyczne były jak najmniej inwazyjne. Pragnęłam by stereotyp dentysty kojarzonego z fizycznym bólem znikł bezpowrotnie… i myślę, że w dużym stopniu to się już udało osiągnąć, właśnie dzięki nowoczesnym technologiom. Statystyki są niekorzystne dla dentystów, dowodzą, że w tym zawodzie dochodzi do ogromnej liczby samobójstw. Pani doktor jest głównym lekarzem w klinice, przyjmuje pacjentów długie godziny, weekendy. Czy czasem czuje się Pani wypalona? – Czasem czuję się wypalona. Niektórzy pacjenci pojawiają się w różnych trudnych okresach życia, przynoszą bagaż emocjonalny. Trzeba sobie z tymi emocjami radzić, przetransformować je na piękny efekt, piękny uśmiech. Problemy pacjentów mają wpływ na ich zęby, na ich finanse i trzeba znaleźć dobre rozwiązanie w takich dentystycznych łamigłówkach. Tak zwani ,,trudni pacjenci” mnie nie przerażają, bo z natury jestem osobą optymistyczną. Chociaż jak każda kobieta, sama bywam czasami trochę emocjonalna, zdarzy mi się jakieś ,,och i ach” i czuję, że potrzebuję siebie chronić, muszę się zregenerować. Często jadąc autem do domu, staram się wyciszyć, oddać Bogu swoje problemy. To taka medytacja połączona z modlitwą. Ale dla pasji warto się resetować? – Powinnam to od razu powiedzieć! Jestem ogromnie wdzięczna moim pacjentom, to są świetni, cudowni ludzie. Często profesjonalne relacje przeradzają się w długoterminowe przyjaźnie. Dzięki nim mam dobre życie i jestem szczęśliwa, Staram się to im wynagrodzić jakością mojej pracy. Jesteśmy w klinice tyle lat, że przychodzą tu już dzieci a nawet wnuki naszych pacjentów. Jest Pani mamą dwóch dorosłych synów, których głównie wychowywał mąż. Czy to się powiodło? – Uczciwie powiem, że mam duże wyrzuty sumienia, że nie byłam taką mamą, jaką chciałam być. Przy rozwijającej się klinice, bycie wzorową mamą nie było możliwe. Bardzo często wracałam po 8 wieczorem do domu i dzieci już nie widziałam, bo spały, a rano, gdy wychodziłam, jeszcze spały. Mąż zajął się synami mając dużo na głowie, bo młodszy syn został zdiagnozowany z autyzmem. Wychowanie ich to ogromny sukces, bo obaj chłopcy są teraz na studiach na Uniwersytecie Illinois, jeden na informatyce, a drugi na biologii. Świetni studenci. Kiedy byli jeszcze dziećmi, ja finansowo zapewniałam terapię syna, a mąż zadedykował cały swój czas. Przygotowywał posiłki, odbierał z zajęć, pilnował nauki. Był kochającym i gdy trzeba dyscyplinującym ojcem. Jestem mężowi za te 20 lat ciężkiej pracy bardzo wdzięczna! Syn był zdiagnozowany z autyzmem. Czy po tylu latach, pogodziła się Pani z tą diagnozą? ,,Krystyna nigdy nie odpuściła” – wspomina mąż... – Bezpośrednio po diagnozie lekarze przewidywali mu bardzo trudną przyszłość. W diagnozie napisali „moderate autyzm”. Obawa o jego rozwój spędzała nam sen z powiek.  Bywały przepłakane i nieprzespane noce. Dni, kiedy zastanawiałam się, czy Piotr chociaż skończy szkołę podstawową, czy założy rodzinę, czy będzie samodzielny? Uczestniczyłam we wszystkich możliwych szkoleniach na temat autyzmu, czytałam wszystkie możliwe publikacje, rozmawiałam z terapeutami. Pierwsze 10 lat po diagnozie było okresem bardzo intensywnej pracy nad synem. Lekarze uważali, że dieta była nieważna, ale my zdecydowaliśmy się na dietę w 100% bezglutenową i bezmleczną. Syn codziennie pracował z logopedą i terapeutą OT. Zapisaliśmy go do szkoły prywatnej Montessori, gdzie rozwijał się wśród innych normalnych dzieci. Czy powiodło się? Absolutnie tak! Nasze dziecko nie wiedziało, że jest autystyczne, aż aplikował na studia. Wtedy powiedzieliśmy mu o specjalnym programie z nieco łatwiejszym systemem dla osób autystycznych. Baliśmy się bowiem, że uniwersytet będzie dla niego nowym, nieznanym światem, w którym trudno będzie mu się odnaleźć. Odpowiedział jednak, że skoro przez tyle lat nie był w szkole traktowany jako dziecko autystyczne, nie chce być teraz. W rutynę życia studenckiego wskoczył bez najmniejszych trudności. To nasze największe osiągnięcie życiowe! Ani praca, ani nic innego w życiu nie dało mi takiej satysfakcji… Synowie są dorośli, a Pani znalazła czas na działalność charytatywną w Związku Lekarzy Polskich w Chicago, Darze Serca, Paderewski Symphony Orchestra… Co panią popycha do pomagania? – Myślę, że w życiu każdego człowieka pojawia się moment, kiedy czuje potrzebę pomocy innym. Przez 2 lata byłam wiceprezesem Związku Lekarzy Polskich w Ameryce (PAMS – Polish-American Medical Society), który funduje stypendia naukowe dla polskich studentów medycyny. Jestem w zarządzie PASO (Paderewski Symphony Orchestra), która kształci umuzykalnione dzieci i organizuje koncerty. W moim sercu jest również potrzeba pomocy dzieciom, stąd też moja relacja z Darem Serca. Ich problemy są mi szczególnie bliskie. Wiem, jak czuje się matka chorego dziecka… Kolekcjonuje Pani obrazy, kocha operę, jest duszą artystyczną. Czy sztuka stanowi ważną część Pani życia? Tak, bardzo! Uwielbiam muzykę klasyczną …każdy wolny czas spędzam w filharmonii i operze. Nie otrzymałam daru pięknego głosu, ale potrafię go docenić u innych. Nazwisko Wagenhejm pochodzi od Pani ojca o korzeniach niemieckich. Ze statystyk wynika, że Niemcy pracują do 60 % wydajniej niż inne nacje. Czuje Pani te geny w sobie?  – Nie wyobrażam sobie sytuacji, że mogłabym nie pracować. Nie spocznę dopóki nie wykonam przewidzianej pracy. Gdy coś mi nie wychodzi, drążę, aż osiągnę cel. Jestem zdyscyplinowana. Myślę, że emerytura to jeszcze bardzo odległa perspektywa. Praca daje mi satysfakcję, spełnienie, napęd, poczucie rozwoju. Czy doktor Krystyna Wagenhejm jest kobietą spełnioną?  – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale najwyraźniej tak! Stawiłam czoła największemu wyzwaniu, jakim była diagnoza mojego syna, moja praca jest moją pasją, mam możliwość pomagania potrzebującym… cóż jeszcze więcej mogłabym chcieć od życia? Dziękuję bardzo za rozmowę!
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama