Z okazji Święta Niepodległości prezydent Donald Trump ma pojawić się w stanie Południowa Dakota, gdzie w okolicy Mount Rushmore National Memorial ma odbyć się szczególnie efektowny pokaz ogni sztucznych. Nad zboczem góry przelecą też samoloty U.S. Air Force. Wszystkie te zamiary budzą jednak niemałe kontrowersje...
Uświęcona ziemia
Amerykańska National Park Service w roku 2009 zakazała urządzania w tej okolicy pokazów ogni sztucznych ze względu na zagrożenie pożarami w otaczających Mount Rushmore lasach o powierzchni 1200 akrów. Ponadto w okolicy tej żyje wiele zwierząt, dla których ludzka pirotechnika jest zawsze poważnym zagrożeniem.
Jednak nie te fakty są źródłem największych kontrowersji. Zamiarom Białego Domu sprzeciwiają się liczne plemiona indiańskie, między innymi Lakota, Cheyenne, Omaha, Arapaho i Kiowa. Dla nich okolice Mount Rushmore to uświęcona ziemia, należąca od setek generacji do tubylców. Indianie już w latach 20., gdy zrodził się pomysł wykucia w skalnej ścianie portretów czterech amerykańskich prezydentów, zdecydowanie protestowali. Uznali ten zamiar za profanację Black Hills, czyli pasma wzgórz, które mają niezwykle ważne znaczenie symboliczne. Ich protesty zostały zignorowane, a Mount Rushmore to od lat miejsce, do którego zjeżdżają tłumnie turyści.
Góra została w 1885 przemianowana na Mount Rushmore – na cześć wybitnego nowojorskiego prawnika Charlesa E. Rushmore’a, pierwotnie związanego z miejscowymi poszukiwaczami złota. Po długich negocjacjach, prowadzonych pomiędzy przedstawicielami Kongresu i prezydentem Calvinem Coolidge’em, projekt wykucia w skalnym zboczu prezydenckich portretów został zatwierdzony. W roku 1924 historyk Doane Robinson nakłonił rzeźbiarza Gutzona Borgluma do odwiedzenia rejonu Black Hills, by ten ocenił, czy wykucie portretów będzie możliwe. Wcześniej Borgluma zatrudniono do wykonania tzw. Stone Mountain w mieście o tej samej nazwie w stanie Georgia – olbrzymiej płaskorzeźby upamiętniającej przywódców Konfederacji. Borglum był członkiem Ku-Klux-Klanu i nie zdradzał większego przywiązania do „północnej dyktatury”, ale ostatecznie zgodził się na wykonanie rzeźb.
W latach 1927-41 Borglum wraz z 400 robotnikami i rzeźbiarzami ukończył olbrzymi, 18-metrowy monument przedstawiający prezydentów: Washingtona, Jeffersona, Theodore’a Roosevelta oraz Abrahama Lincolna. Ich oblicza mają symbolizować pierwsze 150 lat historii Stanów Zjednoczonych. Prezydentów wybrał sam Borglum. Od początku zdeformowanie zbocza góry, uznawanej przez Indian za niezwykle dla nich ważną, wywoływało wiele dyskusji. Nick Tilsen, członek plemienia Lakota, mówi, że Mount Rushmore to „symbol białej supremacji i strukturalnego rasizmu, który pozostaje obecny w amerykańskim społeczeństwie do dziś”.
Niewłaściwa symbolika?
Niektórzy Indianie domagają się całkowitego usunięcia rzeźb. Inni skłonni są zgodzić się na ich pozostawienie, ale pod warunkiem, że zyski z ruchu turystycznego będą zasilać lokalne społeczności. Tak czy inaczej, jest to miejsce kontrowersyjne, które czasami bywa nazywane „najgłupszym” i „najbardziej obraźliwym” pomnikiem Stanów Zjednoczonych. Protesty odbywają się w tej okolicy bardzo często. Przed dokładnie 50 laty grupa aktywistów wspięła się na szczyt góry i przez pewien czas go okupowała. Konflikt ten został zażegnany polubownie.
Tymczasem Donald Trump zdradza od dawna pewne zafascynowanie tym miejscem. Gubernator stanu Południowa Dakota, Kristi Noem, wyjawiła, że w roku 2018 prezydent powiedział jej całkiem na serio, że chciałby, by jego podobizna została kiedyś dodana do czterech już istniejących. Jego marzenia nie zostaną wprawdzie nigdy zrealizowane, ale nie zmienia to faktu, iż obecny prezydent uważa Mount Rushmore za niezwykle ważne dla historii USA miejsce, które w jakimś sensie symbolizuje „amerykańskiego ducha”. Problem w tym, że dla wielu innych ludzi symbolizuje on zupełnie coś innego.
O ile Indianie uważają wyrzeźbienie portretów amerykańskich prezydentów na zboczu należącej do nich góry za niemal obelgę, istnieją też inne zastrzeżenia, które w tym roku zyskały na znaczeniu. Zarówno Washington, jak i Jefferson byli właścicielami niewolników, a Lincoln w swoim czasie zatwierdził powieszenie w stanie Minnesota 38 Indian, którzy wdali się w ostry konflikt z białymi osadnikami. Z kolei Roosevelt powiedział kiedyś: – Nie mogę posunąć się tak daleko, by stwierdzić, że dobrymi Indianami są tylko martwi Indianie, ale z pewnością tak jest w przypadku dziewięciu z nich na dziesięć.
Pracownicy National Park Service mają jednak inne problemy na głowie. Od pewnego czasu strażacy walczą z pożarem lasów w Parku Narodowym Custer, który znajduje się w odległości zaledwie 6 mil od Mount Rushmore. Dla nich urządzanie tam pokazów ogni sztucznych nie ma żadnego sensu i jest potencjalnie niezwykle niebezpieczne. Ponadto w uroczystościach ma wziąć udział ponad 7 tysięcy ludzi, co w warunkach narastającej pandemii może budzić zastrzeżenia. Jednak National Park Service to agencja federalna, która musi podporządkować się woli Białego Domu.
Z czysto statystycznego punktu widzenia coraz więcej Amerykanów uważa, że Mount Rushmore jest w taki czy inny sposób pomnikiem „nie na miejscu”, czyli posiadającym niewłaściwą symbolikę. Powoli spada też liczba zjawiających się tam turystów. W roku 2004 zwiedzających było nieco ponad 2 miliony. W roku ubiegłym liczba ta zmalała niemal o połowę, przy czym znaczną część gości stanowili turyści zagraniczni, szczególnie z krajów azjatyckich. Nikt jednak nie ma większych wątpliwości co do tego, iż portrety czterech amerykańskich prezydentów pozostaną na miejscu. Chyba że zadziała matka natura i skałę zniszczy w wyniku naturalnych procesów erozji, co – zdaniem naukowców – jest możliwe, ale dopiero za wiele lat.
Andrzej Heyduk
Reklama