W San Jose w Kalifornii znajduje się jedno z najbardziej nawiedzonych miejsc w całych Stanach Zjednoczonych. Mowa o olbrzymich rozmiarów rezydencji Winchester, która liczy aż 161 pokoi. Jej budowę w drugiej połowie XIX wieku rozpoczęła bogata ekscentryczka. Podobno na polecenie medium, które nakazało jej wybudować dom dla duchów...
Zemsta zmarłych
Posiadłość Winchester od wielu dekad jest popularną atrakcją turystyczną. Zwiedzających przyciąga legenda, która głosi, że miejsce jest nawiedzone przez duchy oraz fakt, że budowla naszpikowana jest mnóstwem architektonicznych dziwactw. Można tam natknąć się na schody, które prowadzą donikąd, i okna wewnątrz budynku. Właścicielka rezydencji, Sarah Winchester, chciała chronić się przed tysiącami dusz zmarłych, które razem z nią miały zamieszkiwać posiadłość. Wierzyła, że duchy będą się ciągle gubić w gąszczu konstrukcyjnych osobliwości.
Wszystko zaczęło się w 1862 roku w New Haven w Connecticut, gdy 22-letnia Sarah Pardee, panna z dobrego domu, wyszła za mąż za dziedzica wielkiej fortuny Williama Wirta Winchestera. Jego ojciec był producentem broni i amunicji. Największego majątku dorobił się na sprzedaży pierwszego powtarzalnego karabinu. Cztery lata po ślubie na młode małżeństwo spadło pierwsze nieszczęście. Zmarła ich nowo narodzona córeczka. Sarah popadła w depresję. Zmaganie się z chorobą zajęło jej prawie dziesięć lat. Gdy już doszła do siebie, przeżyła drugą tragedię – śmierć męża, którego dopadła gruźlica.
W ten sposób Sarah Winchester weszła w posiadanie potężnej fortuny 20 i pół miliona dolarów (równowartość 543 milionów dolarów dzisiaj). Oprócz tego otrzymała 50-procentowe udziały w wielkiej firmie teścia, co dawało jej tysiąc dolarów dochodu dziennie (dziś byłoby to 26 tysięcy dolarów dziennie). Bogactwo nie było jednak w stanie uśmierzyć jej bólu po stracie najbliższych, dlatego szukała pomocy u medium.
Spirytualista podczas seansu miał nawiązać kontakt z jej zmarłym mężem. Ten poinformował rzekomo, że na rodzinę spadają nieszczęścia, ponieważ mszczą się na nich duchy ludzi, którzy zginęli od kul z nowatorskiego karabinu Winchester. Medium przykazało Sarah, aby sprzedała swoją nieruchomość i osiadła w miejscu, gdzie zachodzi słońce. Tam miała wybudować dom dla siebie i wszystkich dusz ludzi zmarłych od strzału z broni produkowanej przez rodzinę. Kobiecie nie wolno było nigdy zakończyć budowy. W przeciwnym razie czekała ją śmierć.
W ten sposób Sarah Winchester znalazła się w Kalifornii, gdzie w 1884 roku zakupiła parcelę i rozpoczęła wznoszenie słynnej rezydencji. Budowa, jak głosi legenda, trwała nieprzerwanie 24 godziny na dobę przez następne 38 lat. Kobieta nie zatrudniła żadnego architekta, który opracowałby jeden spójny projekt. Sama kierowała pracami i wymyślała koncepcje. Szkice codziennie rano przedstawiała rzemieślnikom. Dlatego też dom jest pełen architektonicznych kuriozów. Takich jak okno w podłodze czy drzwi bez wyjścia albo, co gorsza, z wyjściem na zewnątrz, ale zamontowane na wyższych piętrach.
Labirynt schodów
Z każdym rokiem dom coraz bardziej się rozrastał, pokój za pokojem. Pojawiały się kolejne skrzydła i wieżyczki, aż w pewnym momencie potężna budowla liczyła siedem pięter. Niestety w 1906 roku trzęsienie ziemi zniszczyło część konstrukcji i do naszych czasów zachowały się jedynie cztery kondygnacje. Według niektórych źródeł Sarah była przekonana, iż trzęsienie wywołały duchy, które gniewały się o to, że dom jest prawie ukończony. Kobieta miała wtedy kazać na stałe zabić deskami 30 pokoi. W ten sposób budowa nigdy nie mogła zostać uznana za zakończoną.
Sarah Winchester zmarła w 1922 roku w wieku 83 lat. Posiadłość odziedziczyła jej siostrzenica, która natychmiast ją sprzedała. Nowi właściciele zrobili z rezydencji obiekt turystyczny już 6 miesięcy po śmierci bogatej ekscentryczki. O tym, że budowla to prawdziwy labirynt schodów donikąd, przekonali się na własnej skórze robotnicy. Samo wyniesienie mebli z posiadłości zajęło im 6 tygodni, bo cały czas gubili się na klatkach schodowych. Dziwaczny plan pięter uniemożliwiał nowym właścicielom skuteczne policzenie faktycznej liczby pokoi. Przy każdej próbie wychodził inny wynik.
Dopiero po pięciu latach udało się ustalić, że pokoi jest 161, w tym 40 sypialni i dwie sale balowe. Poza tym doliczono się 47 kominków, 10 tysięcy szyb okiennych, 17 kominów, dwóch suteren i trzech wind. Na pomalowanie całości zużyto 78 tysięcy litrów farby. Dom wyposażony był w bardzo nowoczesne jak na tamte czasy udogodnienia, takie jak ogrzewanie ciepłym powietrzem, gorąca woda w prysznicu czy lampy gazowe uruchamiane przyciskiem.
Właścicielka miała obsesję na punkcie liczby 13. Dlatego wiele okien składa się z 13 szyb, w podłogach wydzielonych jest 13 sekcji. W niektórych pokojach jest 13 okien, a schody mają po 13 stopni. Podobno pani Winchester regularnie odbywała w nocy seanse spirytualistyczne, podczas których duchy mówiły jej, jakie kolejne prace budowlane ma wykonać w domu. Niektórzy twierdzą, że co noc spała w innej sypialni, by dusze zmarłych nigdy nie wiedziały, gdzie aktualnie przebywa.
W tej chwili rezydencja posiada status miejsca historycznego. Natomiast obecność duchów potwierdzają liczni spirytualiści, których od lat do posiadłości ściąga sława nawiedzonego domu. Również pracownicom i zwykłym turystom zdarzało się być świadkami nadprzyrodzonych zjawisk. Niektórzy twierdzą, że słyszeli odgłosy kroków, trzaskanie drzwi, tajemnicze głosy, dziwne zjawiska świetlne i gałki u drzwi, które same się przekręcają. Inni uważają, że duchów w domu Winchester nigdy nie było. Ich zdaniem cudaczna budowla jest owocem ekscentryzmu samotnej, pogrążonej w depresji kobiety oraz świadectwem tego, co może stać się z bogactwem, gdy trafi w niewłaściwe ręce.
Emilia Sadaj
Reklama