Znany amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia John Guzlowski dzieli się z nami swoimi zmaganiami i ostatecznym pojednaniem z polską tożsamością w wywiadzie z Danielem Pogorzelskim, historykiem, pisarzem i redaktorem portalu ForgottenChicago.com. Wywiad został oryginalnie wydrukowany przez Warsaw Institute, z którym współpracuje nasza gazeta.
Daniel Pogorzelski: Powiedz nam, kim jesteś?
John Guzlowski: Wszystko, co mogę powiedzieć o sobie, zawsze ostatecznie odnosi się do moich rodziców. Oboje byli polskimi katolickimi dziećmi wychowującymi się na wsi, kiedy Niemcy najechali na Polskę. Mój tata mieszkał w małej wiosce na północ od Poznania i został schwytany przez Niemców w łapance w 1940 r., a moja mama – mieszkająca na zachód od Lwowa – została schwytana w 1942 r. po tym, jak zobaczyła niemieckich żołnierzy i ukraińskich milicjantów gwałcących kobiety z jej rodziny. Oboje zostali wywiezieni na roboty przymusowe do Niemiec i byli tam w momencie wyzwolenia. Przez następne 6 lat byli wysiedleńcami, czyli dipisami (Displaced persons – red.), mieszkającymi w obozie dla uchodźców. Tam właśnie urodziła się moja siostra, tam urodziłem się ja. Przyjechaliśmy do USA w 1951 roku i zamieszkaliśmy w Chicago. Wychowałem się tutaj, poszedłem tutaj do szkoły i w końcu opuściłem Chicago, aby pójść na studia podyplomowe na Purdue University, West Lafayette, gdzie otrzymałem doktorat z literatury amerykańskiej. Ponadto wykładałem na Eastern Illinois University od 1980 do 2015 roku. Jednak już wcześniej, od końca lat 70., piszę o moich rodzicach i ich doświadczeniach jako więźniów obozu i wysiedleńców. Moja ostatnia książka o nich nosi tytuł „Echoes of Tattered Tongues”. Otrzymała ona zarówno nagrodę Erica Hoffera/Montaigne’a, jak i nagrodę Bena Franklina w 2017 roku. Piszę też kolumnę do „Dziennika Związkowego”, najstarszej polskiej gazety w Ameryce, a obecnie piszę także serię powieści kryminalnych, których akcja dzieje się polskich dzielnicach Chicago, gdzie osiedliło się wielu polskich imigrantów i wysiedleńców. Cykl ten nosi tytuł „The Hank and Marvin Mysteries”.
Jak II wojna światowa i jej następstwa wpisują się w Twoją twórczość?
– Moi rodzice mówili, że wojna nie miała początku ani końca, że była z nimi każdego dnia. Ja też tak czuję. Prawie wszystko, co napisałem jako dorosły, w jakiś sposób jest związane z wojną. Kiedy byłem profesorem uniwersyteckim, pisałem prace naukowe o pisarzach, którzy pisali o tym, jaka była Polska przed wojną, w jej trakcie i po wojnie. Kiedy zacząłem pisać poezję i beletrystykę, skupiały się ona tematycznie niemal wyłącznie na wojnie i sposobie, w jaki dotknęła ona moich rodziców i innych ludzi, zarówno polskich, jak i niepolskich. Gdyby nie wojna i jej wpływ na ludzi takich, jak moi rodzice, nie sądzę, bym został pisarzem.
Kim byli ci „wysiedleńcy”, o których tak często piszesz?
– Dipisi? To byli ludzie, którzy pierwotnie byli wywożeni do Niemiec przez Niemców na przymusowe roboty. Szacunki są różne, ale większość historyków zgadza się obecnie, że pod koniec wojny w Niemczech było około 12 milionów takich osób. Myślę, że około 1,5 miliona z nich to byli Polacy.
Pod koniec wojny część z nich wróciła do swoich krajów, a część nie. Moi rodzice bali się wrócić z powodu komunistów, którzy przejęli kraj. Dlaczego się bali? Kiedy mój tata próbował wrócić, został postrzelony przez czerwonych. Ponieważ mój wujek w końcu wracał do Polski po trzech latach spędzonych w obozie koncentracyjnym w Niemczech w pociągu sponsorowanym przez ONZ, Rosjanie aresztowali go i wysłali na Syberię, gdzie zmarł.
Dipisi, którzy nie wrócili lub nie mogli wrócić do swoich krajów, musieli czekać, aż jakiś inny kraj powie: „Możesz tu przyjechać”. Jednak większość państw nie chciała zabrać dipisów. USA w końcu zgodziły się wziąć 275 tys. osób. Moja rodzina była jedną z tych rodzin, które zostały wpuszczone. Aby przyjechać do USA, musieliśmy znaleźć kogoś, kto będzie sponsorował nasz przejazd, a następnie musieliśmy pracować przez rok dla tej osoby, aby spłacić nasz przejazd. Włosko-amerykański rolnik spod Buffalo w stanie Nowy Jork zapłacił za nasz przejazd. Wszyscy pracowaliśmy dla niego przez rok. Moi rodzice pracowali dla niego, moja siostra i ja. Ona miała 5 lat, ja 3. Mama powiedziała mi, że błagałem ją o powrót do obozów dipisowskich w Niemczech, bo życie w Ameryce było zbyt ciężkie. Ale mama odpowiedziała: „To jest Ameryka, i tu zostaniemy”.
Bycie dipisem w Ameryce było ciężkie, z wielu względów. Także dlatego, że traktowano nas jak ludzi, których Amerykanie nie chcieli widzieć w swoim kraju. Powiedziano nam, że litery DP oznaczają „brudny Polak”, „głupi Polak” i „pijany Polak”. Kiedy byłem dzieckiem dorastającym w Ameryce, ludzie często opowiadali dowcipy o „głupim Polaku”. Słyszało się je na ulicy, w telewizji i w radiu. Ośmieszano nas, żebyśmy czuli się jak głupi, nieludzcy. Przypominały one mojemu ojcu o tym, jak był traktowany przez Niemców w obozach pracy. Ameryka nigdy nie była krajem, w którym imigranci byli mile widziani.
Znaczną część swojej pracy poświęcasz na opisywanie dzielnic, w których dorastałeś. Opowiedz, jak wyglądały te społeczności.
– Po pierwszym roku w Ameryce moi rodzice postanowili przeprowadzić się do Chicago. Powiedziano im, że miasto ma dużą populację polską i że jest tam mnóstwo dobrze płatnych miejsc pracy w fabrykach.
Ludzie, którzy nam to powiedzieli, mieli rację w obu przypadkach. Zamieszkaliśmy w okolicy zwanej Trójkątem Polskim w Chicago. Były tam polskie szkoły, sklepy, kościoły i ludzie. Wszędzie tam, gdzie się wchodziło, były napisy: „Mówimy po polsku”. Moi rodzice to uwielbiali. Pod wieloma względami, to było to jak powrót do domu w Polsce.
I była praca, dużo pracy i to dobrze płatna praca. W ciągu 3 lat od przyjazdu do Ameryki moich rodziców było stać na zakup budynku z pięcioma mieszkaniami. Może to nie było wspaniałe miejsce, ale to był ich dom, ich własność.
Jaki wpływ ma Polska i „polskość” na twoje pisarstwo?
– Przez długi czas nie chciałem mieć nic wspólnego z Polską i polskością. Dla mnie Polska oznaczała wyłącznie wojnę i cierpienie moich rodziców w czasie wojny. Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Chciałem być amerykańskim dzieciakiem skupionym na amerykańskich rzeczach: muzyce, filmach, książkach.
Dopiero, gdy skończyłem 30 lat i całkowicie się rozwiodłem z polskością, zacząłem zdawać sobie sprawę, że nie mogę od niej uciec. I zdałem sobie sprawę, że polskość moich rodziców jest czymś, o czym warto pielęgnować i pisać.
Jak Amerykanie bez znajomości Polski i polskiej kultury odbierają Twoją twórczość?
– Rzeczywiście nie mają pojęcia o Polsce i jej kulturze. Co roku robię kilkanaście prezentacji w całym kraju, a reakcja jest zawsze taka sama. Ludzie nie wiedzą nic o tym, co działo się w Polsce w czasie wojny i po wojnie. Wiele osób zakłada, że jestem Żydem, bo piszę i mówię o tym, jak Niemcy zabijali i maltretowali miliony. Kiedy mówię ludziom, że moi rodzice byli katolikami i że miliony Polaków cierpiały i zginęły na wojnie, są zaskoczeni, zszokowani. Niektórzy ludzie nawet podchodzili do mnie po mojej prezentacji, żeby mnie zapytać, czy rzeczywiście mówię prawdę o Polsce w czasie wojny!
Czuję, że częścią moich obowiązków jako pisarza jest mówienie ludziom o tym, co się stało z Polską. Pewnego razu, kiedy miałem zaplanowane czytanie poezji, zadzwoniłem do mamy i powiedziałem jej, że będę czytał poezję,. Chciałem, żeby mi powiedziała, co chce, żebym powiedział ludziom na widowni. Była bardzo szczera. Powiedziała: „Powiedz im, że nie jesteśmy jedynymi Polakami, którzy ucierpieli na wojnie”. Wiedziała, że ludzie nie wiedzą o tym, co się wydarzyło w Polsce i czuła, że moim obowiązkiem jest im powiedzieć.
Laureat Nagrody Nobla Czesław Miłosz w recenzji dwujęzycznego wydania Twojego zbioru wierszy „Language of mules” napisał, że Twoje dzieło „zadziwiło” go i ujawniło „ogromną zdolność pojmowania rzeczywistości”. Czy poznałeś kiedykolwiek Miłosza osobiście?
– Nigdy nie poznałem osobiście Czesława Miłosza. Recenzję napisał pod koniec życia, po powrocie do Polski. Napisałem do niego w podzięce za miłą recenzję, a on odesłał mi miłą wiadomość.
Nienawidzę tego mówić, ale szczególnie ironiczne jest to, że przez długi czas nie chciałam mieć nic wspólnego z jego poezją i innymi publikacjami. Miłosz reprezentował dla mnie coś, od czego chciałam uciec, Polskę i własną polskość. Dorastając w Chicago w latach 50. i 60. czułem, że moja polskość jest w pewnym sensie przekleństwem. Często nazywano mnie głupim Polakiem i musiałem słuchać niezliczonych żartów o Polaku, które miały sprawić, że poczułem się głupi, podrzędny, prawie nieludzki. W reakcji, starałem się jak najdalej trzymać od mojej polskości. We wczesnych latach dwudziestych wyjechałem z Chicago, poszedłem na studia, pracowałem nad doktoratem z literatury amerykańskiej.
I wtedy wydarzyła się zabawna rzecz. Zatęskniłem za Polską i moją polskością. Rozwinąłem tę potrzebę, głód wiedzy o Polsce. Byłem tak daleko od niej, że stawała się dla mnie nierealna. Mieszkałem wśród ludzi, którzy w większości nie wiedzieli, gdzie ten kraj się znajduje, czym jest, ani ile wycierpiał w czasie wojny. Pamiętam, jak pewnego dnia przedstawiłem się w nowej klasie i poprosiłem ucznia, by zapytał mnie, czy moje nazwisko jest włoskie, czy hiszpańskie. Kiedy powiedziałam, że polskie, wydawał się być skonsternowany, jakbym powiedział, że jestem papugą albo pieskiem preriowym.
Myślę, że wiele z tego głodu napędzało również to, kim byli moi rodzice. Gdyby moi rodzice byli farmerami z Illinois, hodującymi soję i kukurydzę, lub sprzedawcami włoskich lodów, nie sądzę, żebym o nich pisał. Byłbym jak wielu innych poetów w Ameryce – piszących o pogodzie lub o tym, jak to jest jechać dużym samochodem na zachód lub wschód wzdłuż I-80. Zamiast tego, moi rodzice byli Polakami, których historia uderzyła we mnie mocno i na oślep drugą wojną światową, życiem w obozach pracy i w obozach dla uchodźców.
I żeby pisać o ich życiu, musiałem mieć o ich życiu wiedzę. Wtedy zacząłem czytać poezję Miłosza, ,,Chłopów” Reymonta i powieści Isaaca Bashevisa Singera oraz ,,Trylogię” Henryka Sienkiewicza i publicystykę Ryszarda Kapuścińskiego.
Oczywiście, nigdy nie poznałem Polski, którą znali i musieli opuścić moi rodzice, ale mogłem znać Polskę słów i literatury, Polskę dźwięków i obrazów. I tak wielu znakomitych polskich pisarzy dało mi to, szczególnie Miłosz z jego bogatym poczuciem najnowszej polskiej historii, wojny, lat komunizmu, życia na emigracji, próbujący nadać sens światu, w którym się nie urodził, językiem, którego nigdy nie wyobrażał sobie jako mały dorastający chłopiec.
Trudno jest mówić konkretnie w prozie o tym, jak wiele znaczył dla mnie Miłosz, dlatego chciałbym teraz podzielić się wierszem, który o nim napisałem.
Miłosz
On stał
Na końcu czasu
I usłyszał wiatr
Przenoszenie śniegu
Twardego i zimnego
zimnego i twardego
I to jest to, czego
Nauczył się:
Są głosy
Na wietrze
Są głosy
W śniegu
One wiedzą, że poezja
Jest tylko kawałkiem drewna
Ale brzeg
Jest odległy
Z jakimi polskimi i polsko-amerykańskimi pisarzami jesteś zaprzyjaźniony i jak Cię inspirują?
– Kiedy zacząłem czytać Miłosza i innych wielkich polskich pisarzy, zacząłem się zastanawiać, czy są Polacy piszący o swoich doświadczeniach, doświadczeniach podobnych do moich.
Było to pod koniec lat 70. i na początku lat 80., na długo przed Internetem. Dzisiaj po prostu googlowałbym „pisarzy polsko-amerykańskich” i od razu miałbym co najmniej 100 pisarzy. Wtedy to nie było takie proste. To była kwestia powolnego odkrywania tych pisarzy. Znajdowałem jednego, a potem on lub ona prowadzili mnie do kolejnego. Najciekawsze w tej podróży było dla mnie to, że w tej samej podróży było wielu pisarzy polsko-amerykańskich.
Kogo odkryłeś?
– Na początku był Stuart Dybek, John Minczeski, Leslie Pietrzyk, Oriana Ivy, Anthony Bukoski, Leonard Kress, Phil Boiarski, Helen Degen Cohen, Mark Pawlak i Linda Nemec Foster.
Dla mnie najbardziej zdumiewające w spotkaniu z tymi pisarzami jest to, że niemal od razu poczułem związek z nimi i z ich twórczością. Jednym z moich pierwszych nauczycieli pisania był Paul Carroll, profesor na Uniwersytecie Illinois w Chicago. Zawsze mówił swoim studentom, że wszyscy pisarze są braćmi i siostrami. I to jest dokładnie to, co czułem z tymi polsko-amerykańskimi pisarzami. Czułem, że są moją rodziną, a oni zachęcali mnie do pisania tak, jak ja zachęcałem ich – jakbyśmy wszyscy byli rodziną.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad został opublikowany na stronie
Warsaw Institute Foundation warsawinstitute.org
Tłumaczenie: Katarzyna Korza
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
—
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.
Zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego Johna Guzlowskiego
Powiedz nam, kim jesteś… Rozmowa z pisarzem i poetą Johnem Guzlowskim
- 06/11/2020 11:59 PM
Reklama