Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 06:20
Reklama KD Market

Dobre lata

Dobre lata
Rozmowa z Małgorzatą Kot, polonistką, bibliotekarką, wieloletnim pracownikiem, a od kilku lat dyrektorem zarządzającym chicagowskiego Muzeum Polskiego w Ameryce. „Maya Angelou powiedziała: ‘ludzie zapomną, co do nich mówiłeś, ludzie zapomną, co zrobiłeś, ale nigdy nie zapomną, jakie uczucia w nich wywołałeś’. I takie ma właśnie być muzeum, ma zachwycać, sprawiać, że ludzie czują się nadzwyczajnie i ma to być ich miejsce.” Katarzyna Korza: Pani Małgorzato, świętuje Pani 25-lecie pracy w Muzeum Polskim w Chicago. Ma pani w nim piękną ścieżkę kariery, która zawiodła panią na stanowisko dyrektora zarządzającego. Jak Pani trafiła do muzeum? Małgorzata Kot: Do muzeum zaprowadziła mnie moja ciocia, matka chrzestna, Anna Górska, która dowiedziała się, że jest tam wakat na stanowisku bibliotekarza. Zresztą, za jej sprawą również znalazłam się w Stanach Zjednoczonych. Ciocia wiedziała, że studiuję polonistykę, ale wysłała moje zgłoszenie na loterię wizową. I wylosowała Pani wizę? – Tak. Dowiedziałam się o wyniku losowania pierwszego dnia 4. roku moich studiów polonistycznych na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Kielcach. Poszłam z tym zmartwieniem do mojego profesora Zdzisława Jerzego Adamczyka, a on poradził zmianę trybu studiów na indywidualny tok. I tak zrobiłam dwa lata w jednym roku, napisałam pracę magisterską z Witkiewicza ojca i impresjonizmu w jego prozie, i przyjechałam – dokładnie rok od wylosowania zielonej karty, z mężem u boku, bo wyszłam wtedy za mąż, a moje życie nabrało ogromnego tempa. Od tamtego czasu robię różne rzeczy podwójnie, więc te dwa lata w jednym odcisnęły się piętnem. Albo były dobrą wróżbą! – Być może! (śmiech) I poszła Pani z marszu do pracy w bibliotece Muzeum Polskiego w Chicago? – Nie od razu. Moja ciocia, która mnie tutaj przyjęła, zawiozła mnie do Kościoła Świętej Trójcy, ona również dowiedziała się, że szkoła polska przy kościele potrzebuje polonisty. Więc najpierw zaczęłam pracować w Szkole św. Trójcy i dotąd jestem z tym kościołem związana bardzo mocno. A potem zdarzył się wakat w Muzeum Polskim. Inny, nowy świat od początku do końca. – Tak, ze wspólnym mianownikiem w postaci języka polskiego. W muzeum przyjęła mnie na rozmowę kwalifikacyjną ówczesna kustosz muzeum, pani Joanna Janowska. I ona zatrudniła mnie z dniem 1 czerwca 1995 roku na stanowisko bibliotekarza. Zapamiętam na zawsze pierwsze wejście do muzeum, kiedy trafiłam tam drzwiami przez bibliotekę, pamiętam to pierwsze wrażenie. Trójkąt polonijny, na który trafiłam wcześniej, nie wyglądał w jakikolwiek sposób na polski i w ogóle nie czułam, żeby to była kolebka polskości. Natomiast w muzeum od razu uderzyła mnie swoista atmosfera spokoju i dostojności. Wtedy, pierwszego dnia, do biblioteki wpuściła mnie niezwykła starsza pani. Była to Sabina Logisz, legendarna postać Muzeum Polskiego, która pracowała w naszym muzeum 69 lat, cale swoje dorosłe życie. Była błyskotliwym człowiekiem o jasnym umyśle.
Małgorzata Kotfot. Arthur Kot
Ma Pani szczęście do ludzi! – Tak, ogromne! I również do miejsc. Wtedy, w muzeum zobaczyłam te tysiące książek, ten stół, całą bibliotekę, byłam niezwykle poruszona, że przyszłam do oazy polskości, że znalazłam taką wyspę, nie miałam wtedy żadnych wątpliwości, że tak się właśnie stało. Często do tego wrażenia wracałam. Bardzo się zaprzyjaźniłam z naszą biblioteką, z czytelnikami, ludźmi, którzy robili kwerendy, to było przecież prawie 20 lat pracy. I wszystko przeszło w tym czasie, różne prace i szkoły, bo współpracowałam z różnymi szkołami, a biblioteka była i pozostaje centrum mojego życia zawodowego. Tak jak pani powiedziała, mam szczęście do ludzi, zawsze pracowałam z fantastycznymi ludźmi. Ze wspomnianą panią Sabiną Logisz biurko w biurko przez 9 lat. Nauczyła mnie podejścia do języka, encyklopedycznej wiedzy, wysłuchałam mnóstwa jej anegdotek. I przebywanie z nią doszlifowało mój język, choć przyjechałam do Stanów Zjednoczonych z dobrym poziomem języka angielskiego, bo moja mama jest anglistką. Ale Sabina Logisz nauczyła mnie zwrotów i słownictwa sprzed wojny, których nie miałam szans nauczyć się w Polsce. Z biegiem czasu zaprzyjaźniłyśmy się, podwoziłam ją do domu, dzieliłyśmy się posiłkami, stała mi się kimś w rodzaju babci. No i obserwowałam jej pracę w muzeum, i dziwiłam się jak można pracować 69 lat w muzeum, a teraz nie zauważyłam, kiedy minęło 25 lat, czyli więcej niż połowa mojego życia. Ale to były dobre lata? – Tak, to były bardzo dobre lata. Zmieniały się mieszkania, zmieniały się moje prace dodatkowe, zmieniała się dynamika mojej rodziny, bo urodziłam dwóch synów, wiele spraw ewoluowało – przyjaźnie zawodowe, współpraca. I znów, to, że były to dobre lata, zawdzięczam jednak ludziom. Pani Sabinie Logisz, pani Joannie Janowskiej, a po niej moim dyrektorem był Jan Loryś – nadal współpracujemy, przyjaźnimy się zawodowo od 23 lat. Pan Loryś zawsze doceniał to, że pracuję dłużej niż on, choć byłam młodą osobą. Zawsze motywował mnie do różnych zadań. Nie ingerował w to, w jaki sposób prowadzona była biblioteka, choć oczywiście wszystko było konsultowane. Ale zgodził się na współpracę z Biblioteką Narodową, z różnymi bibliotekami miejscowymi, w międzyczasie ja zaczęłam studiować na Uniwersytecie Dominikańskim bibliotekarstwo i informację naukową. Wprowadziliśmy w muzeum wiele zmian, m.in. katalog online i katalogowanie ujednolicone, wiele ciekawych nici współpracy zostało wtedy nawiązanych: i z pisarzami, i z naukowcami, którzy do nas przyjeżdżali i z dumą mogę powiedzieć, że czuli się jak u siebie w domu. Z tego co Pani mówi, były to lata intensywnej pracy, ale i wsparcia, i nowych kontaktów. – Tak, tak właśnie było. Z biegiem czasu okazywało się, że mam i mamy jako muzeum wielu więcej znajomych w Warszawie, niż się wydawało, że to możliwe. Do biblioteki trafiali ciekawi ludzie, którzy teraz propagują nasze muzeum i cieszą się z naszych sukcesów, a czasem ułatwiali nam drogę do nich – mówię o Archiwach Państwowych, POLONICE, Bibliotece Narodowej, Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To było błogosławieństwo ludzi i miejsca, swoisty genius loci. Jeśli mówimy o ludziach, opiekuńczych duchach tego miejsca, to trzeba wspomnieć, że o tym, jak będzie wyglądało muzeum, nie decyduje Pani przecież sama. – Jestem dyrektorem zarządzającym muzeum. Zarządzam tym, co ustali rada dyrektorów pod wodzą prezesa Ryszarda Owsianego. Bardzo często sugeruję zarządowi pewne rozwiązania, zarząd się nad tym zastanawia i decyduje. Po muzeum widać, że są to dobre decyzje. Mam wspaniały zespół, który plany przekłada na działanie – są to Halina Misterka, Teresa Sromek, Iwona Bożek, Krystyna Grell, Julita Siegel, Barbara Kożuchowska, Misia Gielniewski, Katarzyna Ogórek, Jan Loryś, Beatrix Czerkawski, Katarzyna Sobieraj-Tesar, Fred Tuytens, Lucie Bucki, Małgorzata Palka, Julia Gladysz, Dariusz Lachowski, Marcin Zielonka i wielu oddanych wolontariuszy. I wreszcie, istnienie muzeum i spokojne myślenie o przyszłej pracy i nadchodzących projektach zawdzięczamy zarządowi Zjednoczenia Polskiego Rzymsko-Katolickiego w Ameryce. Który z etapów pracy wspomina Pani w szczególny sposób? – Mam taki rodzaj inteligencji społecznej, który pomaga mi być kontynuatorem, łączyć kolejne wydarzenia. I dlatego najważniejszy dla mnie jest nie jakiś szczególny etap czy jedno wydarzenie, a cały proces wzrastania, uczenia się, poznawania ludzi, poznawania środowiska, rozpoznawania potrzeb, pewne rzeczy wchodziły w moją drogę i stawały się jej elementem. I ludzie, wspaniali indywidualnie i zespołowo. To jest świetne uczucie, praca w takim zespole. Wie pani, kiedy przychodzi do nas wielka grupa do muzeum, która teraz chwilowo wydaje się rzeczą ekskluzywną, my w takich sytuacjach jesteśmy jak jedna ręka, współpracujemy ze sobą na każdym etapie i w każdym miejscu, czuję, że jesteśmy jakby gospodarzami w domu. Wszyscy! A jakie były punkty zwrotne w Pani pracy? – Było takie wydarzenie, a właściwie, znów – proces. Otóż pan Jan Loryś wysłał mnie na zjazd Polonii do Pułtuska w 2000 roku. I wtedy, tam w Pułtusku na zamku, rozmawiałam z panem profesorem Brykowskim, który zasugerował mi, żebym napisała przewodnik po zbiorach i historii Muzeum Polskiego w Ameryce. I ja się zobowiązałam, choć wtedy nie wiedziałam, jaka to będzie ogromna praca i że będzie to trwało aż 2 lata. Ta publikacja wyszła w 2003 roku i na podstawie tego wydawnictwa wiele rzeczy się dla mnie i dla muzeum otwarło, i wiele rzeczy okazało się łatwiejszych – m. in. ułatwiło nam to współpracę z różnymi instytucjami i pozyskiwanie grantów. Prywatnie również po tym przewodniku wiele spraw przyspieszyło, był to kamień milowy. Ważne jest również to, że po naszej wspólnej pracy w muzeum pozostał ślad, a takich śladów chciał twórca Muzeum Polskiego Mieczysław Haiman. Jest pani zanurzona w historię miejsca, zbiera wszystkie te doświadczenia, które panią zbudowały jako człowieka i dyrektora tej placówki. Ale prócz tego, musi Pani mieć przecież zewnętrzne inspiracje do bieżącej i planowanej działalności muzeum. Skąd one pochodzą? – Jestem z natury ciekawska, interesują mnie bardzo nowinki, które zbieram cały czas, szczególnie, kiedy zwiedzam. W nowych miejscach, do których jeżdżę, chodzę do bibliotek, jeśli nie ma tam muzeów. Biblioteki to są to centra kultury, wszędzie. A studia bibliotekoznawcze tutaj nauczyły mnie, że mogę do każdej, nawet zamkniętej biblioteki wejść, dlatego, że my – bibliotekarze – mamy takie swoje kody międzyludzkie. I z tego korzystam. A które muzea lubi Pani najbardziej? – Nie mogę wybrać jednego, bo wiele rzeczy fascynowało mnie w różnych okresach i wybór jednego byłby niesprawiedliwy. Ale jak się dłużej nad tym zastanowię, to chyba najbardziej lubię Art Institute, który traktuje nas, inne muzea, w bardzo uprzywilejowany sposób. Zbiory są nieprzebrane, więc często tam wracam, a oni z radością nas zapraszają. Lubię również Muzeum Historii Chicago, Field Museum, Oceanarium. Prywatnie – muzeum Franka Lloyda Wrighta, do którego często zachodzę. A w Polsce? – Naszym partnerskim muzeum jest Muzeum Narodowe w Szczecinie. I interesują mnie wszystkie muzea narodowe, bo po części Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego traktuje również nas jako taką placówkę poza granicami krajuPrzyglądałam się ostatnio Muzeum Narodowemu w Kielcach – ile oni mają oddziałów, rozmaitości i ciekawych ludzi! Odwiedzam również takie miejsca, jak małe muzeum porcelany w Ćmielowie czy Muzeum Krzemienia Pasiastego, małe muzea przykościelne, Muzeum Sztuki w Sanoku, z którym współpracowaliśmy przy okazji wystawy o Beksińskim, w Warszawie – Muzeum Fryderyka Chopina, Muzeum Narodowe znowu, Muzeum Diecezjalne, Muzeum pod płytą Rynku Głównego w Krakowie. Bardzo chciałabym zobaczyć zbiór Czartoryskich i kilka muzeów, na które nie wystarczyło mi czasu. Bardzo dużo Pani zwiedza. – To prawda, ale w sumie nie ma wielkiego znaczenia, co zwiedzam: czy jestem w Muzeum Rzeki Missisipi, czy w Muzeum w Ćmielowie, w każdym miejscu, do którego trafiam, robię zdjęcia i odnoszę je do nas. Trudno jest zmienić wszystko całkowicie, bo przecież choćby pomieszczenia są już jakieś, mają swój charakter i kształt, nie chcemy ich zmieniać. Ale świadomość i wiedza na temat innych ekspozycji bardzo nas, jako muzealników, ubogacają. Inspiracją i ubogaceniem pracy są również spotkania międzykulturowe. Nasze muzeum, z panem Janem Lorysiem u steru, było jednym z założycieli konsorcjum kulturalnego Chicago Cultural Alliance. Należą do niego muzea etniczne – m.in. wietnamskie, chińskie, litewskie, ukraińskie. To jest bardzo wartościowa i inspirująca współpraca. Jak muzeum znajduje się w roli edukacyjnej, która przecież jest jedną z głównych ról takich placówek? Zwiedzanie z dziećmi przynosi świetny skutek edukacyjny w wielu obszarach ich życia. A czy w Muzeum Polskim witacie dzieci z radością? – Oczywiście! Wielu pracowników muzeum to pedagodzy. Urządzamy lekcje historyczne i muzealne, polskie szkoły przychodzą do nas regularnie w piątki i soboty, oczywiście w czasie poza pandemicznym. Są to zarówno lekcje muzealne, jak i biblioteczne. Pokazujemy bibliotekę, muzeum, Salę Paderewskiego, archiwum. Dzieci z nami po muzeum wędrują. Dobrze przygotowujemy się na ich pobyt w muzeum, dyskutujemy o sposobach prezentacji, które mogą je zainteresować. Korzystamy z rad naszego prezesa Ryszarda Owsianego, który jest Harcmistrzem Związku Harcerstwa Polskiego poza granicami kraju. I w wyniku takich dyskusji powstał na przykład zeszyt do ostatniej wystawy, która została na czas pandemii. Są w nim przepiękne rysunki pani Alicji Nikiel. Te rysunki służyły i do malowania, i do pozyskiwania wiedzy, i do uczenia się historii. To bardzo dobra wieść dla osób, które mieszkają w Chicago, mają dzieci, a w muzeum jeszcze nie były. – Serdecznie wszystkich zapraszamy. Muszę wspomnieć, że mamy nawet swoje dziecko, wykutego w granicie Miecia (od imienia założyciela muzeum Mieczysława Haimana) trzymającego w rękach otwartą książkę, który jest wprawdzie w towarzystwie innych dzieci, ale nasza muzealna anegdota głosi, że to dziecko, które nas odwiedzi i właśnie Miecia dotknie, będzie mieć powodzenie w nauce. I przychodzące do nas dzieci uczą się, ale uczą również nas bardzo wiele. Dla przykładu – dzieci uwielbiają się przebierać we fragmenty kostiumów. Mieliśmy wycieczkę latynosko-polską. I miałam wrażenie, że poznawanie naszej kultury sprawiało większą frajdę Meksykanom niż Polakom. Choć i Polacy się cieszyli, tylko jakoś mniej radośnie. Na bazie tej obserwacji i refleksji, przyszedł mi do głowy pomysł „Fiestivalu”, połączenia naszego festiwalu i meksykańskiej fiesty. I tak – mamy wspólne święto, w czasie którego możemy się wiele od siebie nauczyć. Muzeum angażuje się w projekty nowoczesne, ściśle współpracujecie z Instytutem POLONIKA. Czego jeszcze możemy się spodziewać jako wyniku tej współpracy?   – Mamy ogromne szczęście i jednocześnie zaszczyt współpracować z Instytutem POLONIKA, który jest powołany do wsparcia takich instytucji jak nasza, mieszczących się poza granicami kraju. Instytut już w pierwszym roku swojej działalności zdecydował się dopomóc nam w konserwacji dziewięciu dzieł sztuki, a w sumie, do dzisiaj – ponad 30, to naprawdę bardzo wielka sprawa i było to – nie ukrywam – moim marzeniem przez wiele lat. Konserwacji poddano między innymi obraz Olgi Boznańskiej, który nie miał rogu. Przyłożyli rękę do 80-lecia Pawilonu Polskiego, no i mamy kolejne prace przygotowane do konserwacji. Są to wybitni specjaliści, którzy okazują nam ogromną życzliwość. Są jeszcze takie projekty, które są nieco głośniejsze niż konserwacja zabytków. Na przykład świetnie przyjęta akwarela Tytusa Brzozowskiego, o której pisaliśmy w ,,Dzienniku Związkowym”, a na niej wszystkie polonijne elementy Chicago, w tym – Muzeum Polskie. – Zaprosiłam już teraz Tytusa Brzozowskiego do naszego miasta. Świetna byłaby wystawa ze wszystkimi obrazami, które Tytus Brzozowski namaluje w ramach serii POLONIKI i mam nadzieję, że uda nam się te akwarele pokazać. Wiele osób już teraz mówi, że chciałoby reprodukcje tego obrazu mieć u siebie w domu. Jest również film edukacyjny, w którym Muzeum występuje jako polskie miejsce za granicą. Zresztą, film ten został opublikowany w dniu rocznicy mojej pracy, więc jest to miły zbieg okoliczności i swego rodzaju prezent. Czy zna Pani sposób przekonania ludzi, że powinni po sztukę i historię w takich miejscach jak Muzeum Polskie sięgać? Jak to zrobić? – Jako nauczyciel jestem przekonana, że eksponatów należy dotknąć sercem, okiem, czasami dłonią, ale to tylko, jeśli można i jeśli się uda. W przypadku dzieci, które przychodzą do nas z nauczycielami, mam świadomość, że po prostu – mamy do czynienia z mądrymi pedagogami, a dzieci, które do nas przychodzą – zyskują. Dzieci zwykle są mocno zafascynowane, w historii muzeum zdarzało się już, że wracały do nas jako studenci i pamiętały wrażenia z pierwszej wizyty. Maya Angelou powiedziała: „ludzie zapomną, co do nich mówiłeś, ludzie zapomną, co zrobiłeś, ale nigdy nie zapomną, jakie uczucia w nich wywołałeś”. I takie ma właśnie być muzeum, ma zachwycać, sprawiać, że dzieci czują się nadzwyczajnie i ma to być ich miejsce. A dorośli? Jak zachęcić rodziców? – Mamy teraz bardzo specyficzną sytuację, już prawie postpandemiczną. Jestem pewna, że przyszłe, najbliższe miesiące będą koncentrować się na rodzinach, a nie na grupowym zwiedzaniu. Żeby uniknąć tłumów i przemieszania grup, najłatwiej będzie oprowadzić po muzeum małe, zwarte grupy – rodziny, będzie to bezpieczniejsze i dla odwiedzających, i dla nas jako pracowników muzeum. To będzie czas rodzin i bardzo chciałabym, żeby dorośli zapamiętali z naszej rozmowy to, że jest takie miejsce jak nasze muzeum, które i w gorące, i w deszczowe dni może dać wytchnienie i sprawić, że cała rodzina spędzi wartościowo czas. Zapraszam do śledzenia profilu muzeum i przyjścia, kiedy już będziemy mogli otworzyć drzwi i zaprosić gości. Wspomniała Pani o pandemii. To rzeczywiście bardzo specyficzny czas, w którym bardziej niż zwykle zwróciliśmy się w kierunku książek, oglądania filmów, zwróciliśmy się w kierunku sztuki. Czy z Pani obserwacji wynika, że ludzie również szukali informacji o muzeum? – Muzeum przed pandemią tętniło życiem. To były spotkania, rozmowy, dyskusje, byliśmy bardzo blisko siebie. Ile osób było w Sali Głównej im. Sabiny F. Logisz w Dniu Pułaskiego jeszcze w marcu! Robiliśmy bardzo wiele różnych imprez. W czasie pandemii nie zmarnowaliśmy czasu. Jako przygotowanie polecam nasze krótkie spacery wirtualne po muzeum, które należy traktować jako wstęp do wizyty u nas. I faktycznie, widzimy, że nasi goście przenieśli się do sieci, bo obserwujemy, jak bardzo wzrosła oglądalność i zasięg naszych postów, choćby fejsbukowych. Widać wyraźnie, że nasza praca jest potrzebna i doceniana. Cieszę się, że wykonaliśmy w czasie pandemii wiele prac katalogujących, ujednolicających, ale także dających szanse na dodatkowe finansowanie naszych projektów, bo dobrze wykorzystaliśmy ten czas. Był to czas, który siłą rzeczy służył również temu, żeby zastanowić się nad tym, co i jak robimy. A teraz czekamy z niecierpliwością na wizyty gości. Życzę zatem wspaniałych spotkań i wszystkiego dobrego w dalszej pracy. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała: Katarzyna Korza [email protected]

20200603_200610

20200603_200610


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama