Stara legenda opowiada o bardzo bogatym i znudzonym królu, któremu pewien cudzoziemiec zaprezentował nową grę. Polegała ona na przestawianiu figur i pionków na 64 polach planszy – na przemian białych i czarnych. Władca tak zachwycił się nową rozrywką, że w nagrodę obiecał spełnić dowolne życzenie przybysza...
Cudzoziemiec nie chciał pieniędzy ani złota, tylko pszenicę. Ku zaskoczeniu króla umieścił na pierwszym polu pojedyncze ziarno pszenicy. Po czym poprosił, aby na każdym kolejnym polu znajdowało się dwa razy więcej zboża niż na poprzednim. Czyli: na drugim polu dwa ziarna, na trzecim cztery, na czwartym osiem itd. Król z politowaniem spojrzał na przybysza, myśląc zapewne, że obdarowany będzie mógł sobie przesypać cały plon do woreczka.
W połowie planszy król zaczął się denerwować – zrozumiał, że wpadł w pułapkę. Przy ostatnim polu liczba ziaren wyniosłaby ponad 18 trylionów. Takiej zapłaty i dzisiaj nie udźwignęłaby cała światowa gospodarka. Legenda kończy się źle. Król nie mógł dotrzymać obietnicy, a ponieważ nie chciał być nic nikomu dłużny, kazał zabić cudzoziemca.
Zimna wojna w szachach
Szachy wymyślono w Indiach 1600 lat temu. Przez wieki pozostawały elitarną rozrywką dla ludzi, którzy mieli dużo wolnego czasu i pieniędzy. Dlatego nazywano je królewską grą. Zmieniło się to dopiero w drugiej połowie ubiegłego stulecia, wraz z nastaniem zimnej wojny pomiędzy komunistyczną Rosją a krajami demokratycznego Zachodu.
Wojna – głównie pomiędzy ZSRR a USA – zaczęła się toczyć również w szachach. Przez prawie trzydzieści lat po II wojnie światowej Rosjanie tylko w jednym byli bezwzględnie lepsi od ludzi z Zachodu: wygrywali w szachy. Komuniści pragnęli za wszelką cenę udowodnić swą intelektualną wyższość nad „zgniłym Zachodem”. Wieże, gońce i skoczki wydały się im znakomitymi pomocnikami w realizacji tego celu.
W ZSRR powstał zaawansowany system szkolenia dzieci w grze w szachy. W Związku Radzieckim było 4 miliony zarejestrowanych graczy, podczas gdy w USA zaledwie 3 tysiące. Rosjanie taśmowo produkowali arcymistrzów, którzy zdominowali międzynarodowe rozgrywki. Zawodników z innych krajów, w tym Amerykanów, pozostawiali daleko w tyle. Aż pojawił się Robert Fischer...
Sztruksowy zabójca
Robert Fischer to zdaniem wielu ekspertów najwybitniejszy gracz w historii szachów. Geniusz i szaleniec zarazem. Urodził się w 1943 roku w Chicago. Wychowywał się bez ojca. Jego matka, której rodzice byli Żydami z Polski, ledwie wiązała koniec z końcem. Gdy sześcioletni Bobby odkrył świat figur i pionków, wszystko inne przestało dla niego istnieć.
Stał się „cudownym dzieckiem” szachów, chociaż w szkole ledwie sobie radził. Miał 15 lat, kiedy został mistrzem Stanów Zjednoczonych. Już wtedy uważano go za dziwaka. Michaił Tal, legenda szachów, nazywał go po prostu „świrem”. Fischer zyskał przydomek „sztruksowego zabójcy”, gdyż zawsze pojawiał się przy szachownicy w tych samych sztruksowych spodniach. Poza tym w trampkach i swetrze, rozczochrany.
Nie palił, nie pił, dziewczyny go nie interesowały. Chłopcy też nie. Miał do wypełnienia jedną misję: pokonać Sowietów. Uczył się nawet języka rosyjskiego, aby studiować radzieckie podręczniki szachowe. Grę w szachy traktował jak wojnę, której celem jest zmiażdżenie umysłu przeciwnika. Mówił: – Uwielbiam patrzeć, jak mój przeciwnik załamuje się psychicznie.
Szybko wspinał się po szczeblach szachowej kariery. Stał się zmorą organizatorów meczów szachowych, ponieważ żądał bajońskich sum i stawiał coraz bardziej dziwaczne warunki. Zarabiał krocie, ale nie przeznaczał pieniędzy na żadne luksusowe przedmioty. Praktycznie niczego nie kupował. Nie wspomagał finansowo nawet własnej matki.
W 1972 roku odbyły się mistrzostwa świata w szachach w Reykjaviku. W finale Fischer pokonał niezwyciężonego dotychczas Rosjanina Borysa Spasskiego. Jego sukces wywołał w Stanach Zjednoczonych euforię porównywaną z tą, jaka ogarnęła kraj trzy lata wcześniej wraz pierwszym lądowaniem Amerykanów na Księżycu.
Po wygranym meczu, w hotelowym apartamencie Fischera pokojówki znalazły mnóstwo banknotów – w szufladach, w koszu, pod dywanem. Z czasem jego dziwactwa zaczęły się nasilać. Mimo że zarobił miliony, przez jakiś czas przebywał w przytułku dla bezdomnych.
Był na najwyższym szachowym szczycie, kiedy postanowił dobrowolnie abdykować. Bardziej niż królewska gra pociągały go wówczas przeróżne teorie spiskowe. Popierał terrorystyczny atak na WTC 11 września 2001 roku. Wstąpił do Światowego Kościoła Boga, sekty założonej przez Herberta Armstronga. U schyłku życia ostro krytykował USA i Izrael, nie bacząc na swoje korzenie. W końcu zrzekł się amerykańskiego obywatelstwa i zamieszkał w Islandii, gdzie zmarł w 2008 roku.
Komputer daje mata
Na zwolniony przez Fischera tron powrócili Rosjanie. Po Anatoliju Karpowie, genialnym, ale bezbarwnym i zimnym jak ryba, nastała era przystojnego, charyzmatycznego Garriego Kasparowa. W 1985 roku został najmłodszym w historii mistrzem świata – miał wtedy 22 lata. Błyskotliwy i pewny siebie jak Fischer. Odznaczał się jednak trzeźwym umysłem, ogładą oraz smykałką do interesów.
Ale z tym trzeźwym umysłem może jest nie całkiem tak dobrze. Kasparow zaczął marzyć o karierze politycznej. Myślał, że jego sława szachisty przełoży się na sukces w polityce. W 2007 roku, zaskakując wszystkich, wystartował w wyborach na prezydenta Rosji. Za przeciwnika miał arcytrudnego gracza – Władimira Putina.
Tylko że polityka to nie królewska gra. Można przewidywać posunięcia, układać dalekosiężne strategie, lecz na nic to się zda w konfrontacji z rywalem, który zrzuca figury z szachownicy i pod stolikiem trzyma pistolet. Tak wygrał Putin.
Kasparow przeszedł do historii także z innego powodu. Jest pierwszym szachowym mistrzem świata, który przegrał z maszyną. W 1996 roku, po 36 posunięciach, musiał uznać wyższość ważącego 1,4 tony a stworzonego przez IBM komputera Deep Blue. To moment przełomowy zarówno w dziejach szachów, jak i komputerów.
Gra w szachy polega przede wszystkim na analizowaniu sytuacji na szachownicy, przewidywaniu ruchów. Komputer w ciągu sekundy wyjaśnia 3 miliardy sytuacji. Człowiek nie ma z nim szans, mimo że jest nieskończenie mądrzejszy od komputera.
Nowa gwiazda
Wydawałoby się, że z chwilą, kiedy maszyna wygrała z człowiekiem w szachy, upadnie nimb tej królewskiej gry. Jednak tak się nie stało. W Norwegii, w której do niedawna w szachy grało może kilkaset osób, pojawił się Magnus Carlsen. Dzisiaj ma 30 lat. Od siedmiu lat jest najlepszym graczem na świecie. W przeciwieństwie do swoich wielkich poprzedników, jest skromny i sympatyczny, wciąż o chłopięcym wyglądzie.
Jego zwycięstwa w szachach wywołały w Norwegii coś porównywalnego z małyszomanią w Polsce. Magnus pod względem popularności bije gwiazdy popkultury. Norwegowie zaczęli namiętnie grać w szachy i śledzić w telewizji wielogodzinne pojedynki arcymistrzów. Sława Carlsena przeszła na drugą stronę Atlantyku. Rozegrał pokazową partię z Billem Gatesem. Pokonał go w dziewięciu ruchach, zastanawiając się nad nimi przez jedenaście sekund.
Wcześniej Carlsen już raz przegrał z polskim zawodnikiem, Janem Dudą, młodym wicemistrzem świata w szachach błyskawicznych.
Marcin Nowak
Reklama