Holendrzy byli gotowi zapłacić równowartość domu za jedną cebulkę tulipana w XVII wieku. W czasach wiktoriańskiej Anglii orchidee były tak cenne, że ich poszukiwacze narażali życie w tropikach, by zdobyć nowe okazy. Historia ludzkości odnotowała dwa epizody szaleństwa na punkcie kwiatów – tulipomanię i orchidelirium...
Tulipan – symbol luksusu
Chorobliwa moda na tulipany zapanowała w latach trzydziestych w XVII-wiecznych Niderlandach. W tym czasie ceny cebulek tych kwiatów osiągały niewyobrażalnie wysokie ceny, a ich nabycie traktowano jako inwestycję, która miała się zwrócić z nawiązką. Tulipan został sprowadzony do Europy z Imperium Osmańskiego w połowie XVI wieku. Jego egzotyczność sprawiała, że był towarem luksusowym, który nabywało się dla samego faktu, że dużo kosztował. Każdy bogaty Holender musiał mieć kolekcję tulipanów w swoim ogrodzie.
Kwiaty w nowym ekosystemie dość szybko zaatakował wirus pstrości, który sprawiał, że brzegi płatków były poszarpane i miały kolorowe smugi, przez co stawały się jeszcze bardziej atrakcyjne. Zainfekowane wirusem cebulki stanowiły najbardziej pożądany towar. Zwłaszcza że takie okazy były rzadkie i nie dało się przewidzieć, czy dana cebulka jest skażona. Prawdziwa tulipanowa gorączka rozpoczęła się około 1634 roku, gdy na rynek wkroczyli spekulanci, którzy zwietrzyli dobry interes. Ceny tulipanów szybowały ostro w górę. Niektórzy wydawali na jedną cebulkę dziesięć razy więcej niż przez rok był w stanie zarobić rzemieślnik.
Do najdroższych okazów należała odmiana tulipana Semper Augustus, którego cebulka sprzedała się raz w mieście Haarlem za 6 tysięcy guldenów, podczas gdy średni roczny dochód wynosił około 150 guldenów. Kiedy indziej za cebulkę Semper Augustus oferowano 5 hektarów ziemi. Jak podają źródła, na jednej z tulipanowych aukcji odnotowano sprzedaż 40 cebulek za cenę 100 tysięcy guldenów. W tym czasie tona masła kosztowała około 100 guldenów, osiem świń 240 guldenów, zaś posiadłość przy głównych kanałach w samym sercu miasta około 10 tysięcy guldenów.
W szczytowym okresie tulipomanii cebulki zmieniały właścicieli nieraz kilka razy dziennie. Najczęściej odsprzedawano je pod postacią kontraktów, w których strony zobowiązywały się do dopełnienia transakcji w późniejszym terminie. Kupujący potem oferował cebulkę następnemu kupcowi za wyższą cenę, by zdobyć środki na wywiązanie się z zawartej umowy. W lutym 1637 roku doszło do wielkiego krachu, gdy pewnego dnia w Haarlemie nikt nie zjawił się na giełdzie cebulek, nie chcąc już więcej płacić nienormalnie zawyżanych cen. Możliwe też, że powodem absencji handlarzy był wybuch dżumy przenoszonej przez pchły.
Załamanie rynku tulipanów spowodowało, iż wielu kupców pozostało z cebulkami, na które wydali majątek, a których nikt nie chciał od nich odkupić po żadnej cenie. W ciągu jednego dnia z bogaczy zmienili się w nędzarzy. Holenderska tulipanowa gorączka to pierwszy odnotowany przykład bańki spekulacyjnej.
Czasy tulipanowego szaleństwa doprowadziły do powstania wielu anegdot, jak ta o żeglarzu, który pomylił cenną cebulkę kwiatu ze zwykłą cebulą jadalną i chwycił ją przechodząc obok straganu. Gdy kupiec zorientował się, co zaszło, wraz z całą rodziną pobiegł za żeglarzem. Niestety ten zdążył już napocząć cebulkę, zaliczając w ten sposób jedną z najdroższych degustacji w dziejach ludzkości. Cebulka tulipana była w stanie wyżywić całą załogę statku przez okrągły rok.
Dziś autentyczność tej opowieści podawana jest w wątpliwość, zwłaszcza że cebulki tulipanów są bardzo niesmaczne a niekiedy trujące. Poza tym niektórzy historycy podważają wiarygodność informacji o gigantycznych sumach, które rzekomo płacono za cebulki tulipanów argumentując, że brakuje rzetelnych źródeł na ten temat. Twierdzą również, że opisywana skala zjawiska w praktyce nie była tak duża i że tulipomania tak naprawdę ogarnęła niewielką garstkę ówczesnego społeczeństwa.
Poszukiwacze orchidei
W XIX wieku kwiatem, na punkcie którego zwariowała cała Anglia, była orchidea. Gigantyczny popyt na storczyki windował astronomicznie jego ceny i doprowadził do powstania nowego zawodu – poszukiwaczy orchidei. Ci przemierzali najdalsze zakątki świata, narażając się na tropikalne choroby, bliski kontakt z dzikimi zwierzętami oraz równie dzikimi tubylcami. Wszystko po to, by w dziewiczej dziczy odkryć kolonie niezwykłych okazów storczyków i stać się bogatym. Jeden kwiat mógł kosztować nawet tysiąc dolarów, co w czasach wiktoriańskich stanowiło ekwiwalent dzisiejszych 24 tysięcy dolarów.
Zawód był bardzo niebezpieczny. Wielu nigdy nie wracało. W 1901 roku ośmiu poszukiwaczy orchidei wyprawiło się do Filipin. Jeden z nich został pożarty przez tygrysa, inny został oblany naftą i spalony żywcem. Pięciu zaginęło. Ten, który przetrwał, zebrał wyjątkowe okazy storczyka warte w sumie 7 tysięcy dolarów, co zapewniało mu dostatnie życie przez kolejne kilka lat.
Podczas wyprawy do Nowej Gwinei kilku poszukiwaczy orchidei zostało uprowadzonych i było więzionych. Zanim nadeszła pomoc, dwóm z nich obcięto głowy. Do poszukiwań storczyków najlepszym miejscem była Kolumbia. A jednocześnie najgorszym, jeśli idzie o szanse na przetrwanie wyprawy. Niejaki William Arnold utonął w rwącym nurcie rzeki Orinoko, innych dopadały śmiertelne choroby takie jak czerwonka lub żółta febra, roznoszona przez komary.
Największe pieniądze na storczykach zarabiali działający na terenie Anglii handlarze, którzy skupywali kosztowne cebulki od poszukiwaczy orchidei. Pośród nich wybijał się Frederick Sander, nazywany Królem Storczyków. Posiadał farmy z orchideami w wielu miastach Wielkiej Brytanii i dziesiątki szklarni. Zatrudniał 23 poszukiwaczy tych kwiatów, między innymi jednorękiego Czecha Benedicta Roezla, który w miejscu dłoni miał zainstalowany metalowy hak. Roezl przez 40 lat podróżował po świecie w poszukiwaniu orchidei dokonując cennych dla botaniki odkryć. Czterdzieści odmian tego kwiatu zostało nazwanych na jego cześć. Był jednym z nielicznych poszukiwaczy orchidei, którym udało się dożyć emerytury. W uznaniu jego zasług Czesi postawili mu w Pradze pomnik.
Rywalizacja pomiędzy eksploratorami była bardzo zacięta. Gdy któryś odkrył nową odmianę storczyka, niszczył miejsce. Po to, by nie wyrosło tam więcej cennych okazów, na które mogliby natknąć się inni poszukiwacze. Kiedy William Arnold – ten sam, który potem zginął w nurcie niebezpiecznej rzeki Orinoko – natknął się na konkurenta podczas zbierania cebulek storczyka, Sander polecił mu go śledzić. A gdy nadarzy się sposobność... opróżnić pęcherz nad zbiorami rywala, by je uszkodzić. Cebulki mogły tego nie przetrwać ze względu na swoją delikatną naturę. Dawała się ona we znaki handlarzom. Bardzo często mniej niż 1 procent załadunku, który okrętami wysyłano do Europy, był w stanie przetrwać transport i trafiał na rynki zbytu. Większość cebulek umierała, ale to jeszcze bardziej podsycało popyt i podbijało cenę orchidei. Do czasu.
Po blisko 100 latach orchidelirium fascynacja tymi kwiatami ustała. Wzrosła wiedza na temat uprawy pięknych roślin. Storczyków nie trzeba już było przywozić z tropikalnych krajów, lecz z powodzeniem można je było uprawiać w Europie i innych zimniejszych częściach świata. Mimo tego we współczesnych czasach zawód poszukiwacza orchidei jest w dalszym ciągu kultywowany.
W 1994 roku amerykański botanik John Laroche został aresztowany za kłusownictwo, po tym jak wykradł zagrożoną odmianę storczyka z rejonu mokradeł na południu Florydy. Na prawdziwe niebezpieczeństwo naraził się Tom Hart Dyke, który w 2000 roku wyruszył na wyprawę w poszukiwaniu rzadkiej odmiany storczyka na przesmyku Darien pomiędzy Kolumbią a Panamą. Wraz w kolegą zostali porwani przez partyzanckie siły Kolumbii FARC, które więziły ich przez 9 miesięcy. A wszystko z powodu pasji do kwiatów.
Emilia Sadaj
Reklama