Demokratyczny kandydat na prezydenta Joe Biden został przed kilkoma tygodniami oskarżony przez Tarę Reade, byłą pracownicę jego sztabu senackiego, o atak seksualny, który rzekomo miał miejsce w 1993 roku. Biden zdecydowanie zaprzeczył, by do wydarzeń opisywanych przez jego oskarżycielkę kiedykolwiek doszło. Ponieważ żadnych świadków nie ma i nigdy nie będzie, jest to typowa historia, w której każda ze stron oceniana jest na podstawie wiarygodności...
Biden na początku tego roku został skrytykowany przez siedem kobiet, wśród których była Reade, o „niewłaściwe zachowania” w stosunku do nich. Nie były to jednak oskarżenia o ataki seksualne, a jedynie o to, iż były senator miał zwyczaj dotykać różnych ludzi, np. przez obejmowanie ich lub kładzenie rąk na ich szyjach. Biden przyznał, że istotnie miał tego rodzaju nawyki i że wtedy, czyli w latach 90., nie budziło to niczyich zastrzeżeń, ale dziś jest inaczej. Obiecał, że zmieni swoje zachowanie i będzie pilnie przestrzegał zasady, iż niedozwolone jest naruszanie czyjejkolwiek „przestrzeni osobistej”.
Zmienne wersje zdarzeń
Faktem jest, że Tara Reade wielokrotnie wspominała o tym, iż czuła się w biurze Bidena „dręczona seksualnie”. Jednak opowiadane przez nią historie mają kilka wersji, które znacznie się od siebie różnią. Jeszcze do niedawna Reade twierdziła, że Biden czasami masował odruchowo jej szyję lub barki, co wprawiało ją w zakłopotanie. W roku 1993 jej matka zadzwoniła do programu Lary King Live w sieci CNN i stwierdziła, że Tara właśnie skończyła pracę w Waszyngtonie, gdzie była „prześladowana na tle seksualnym w biurze prominentnego senatora”. Trzy lata później w czasie toczącej się rozprawy rozwodowej mąż Tary złożył oświadczenie, w którym wspomniał o tym, iż jego żona „cierpiała z powodu występków na tle seksualnym”.
Wszystko to zmieniło się przed miesiącem. Tara udzieliła wywiadu i opisała w nim „atak seksualny w odludnym miejscu Kapitolu”, w czasie którego Biden rzekomo całował ją w szyję a także „dokonał penetracji palcem”. Wkrótce potem Reade miała zostać zwolniona ze swojego stanowiska i złożyła w tej sprawie formalne zażalenie.
Tę wersję zdarzeń potwierdził jej brat oraz przyjaciółka, której tożsamość pozostaje nieznana, gdyż zastrzegła sobie pełną anonimowość. Podobnie wypowiedziała się była sąsiadka Tary, choć twierdzi ona, że Reade nie mówiła w latach 90. o ataku, a jedynie o niewłaściwym zachowaniu senatora. Natomiast Rich McHugh napisał dla pisma Business Insider artykuł, w którym przytoczył wypowiedź koleżanki Reade z kalifornijskiego senatu. Tara miała jej rzekomo w połowie lat 90. opowiadać o prześladowaniach na tle seksualnym w biurze senatora Bidena.
Być może najbardziej wiarygodne byłyby wyznania wspomnianej sąsiadki, Lyndy LaCasse, gdyby nie to, iż przyznała ona niedawno, że o swojej rzekomej konwersacji z Tarą w roku 1993 zupełnie nie pamiętała. „Przypomniała” jej o tej rozmowie dopiero niedawno sama zainteresowana, która specjalnie w tym celu do niej zadzwoniła. LaCasse nie jest dziś w stanie z całą pewnością potwierdzić, że Reade rzeczywiście przed 27 laty mówiła o ataku seksualnym.
Trzy pytania
Sensacje związane z opowieściami Reade budzą kilka pytań. Po pierwsze, jak twierdzi sama zainteresowana, atak Bidena miał miejsce gdzieś pomiędzy salami Senatu i Izby Reprezentantów. Jednak nie ma tam w zasadzie żadnych odludnych miejsc i nieustanie kręci się w tym budynku sporo ludzi. A zatem jak to było możliwe, by senator zdecydował się na napastowanie kobiety w przestrzeni publicznej? Po drugie, jeśli rzekomy atak miał istotnie miejsce w 1993 roku, dlaczego Reade przez wiele lat nigdy o nim nie mówiła, ograniczając się do ogólnikowych wypowiedzi na temat sexual harassment? I wreszcie po trzecie, dlaczego zgłosiła swoje oskarżenia właśnie teraz, w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej, gdy Joe Biden stał się rywalem prezydenta Donalda Trumpa?
Sensownych odpowiedzi na te pytania na razie nie ma. Tymczasem intensywne dociekania ze strony licznych reporterów zdają się przedstawiać Tarę Reade w zupełnie nowym świetle. Dość powiedzieć, że jej prawnik, Douglas Wigdor, zrezygnował z reprezentowania Tary Reade, choć zastrzegł, że jego decyzja nie powinna być interpretowana jako „wotum nieufności” w stosunku do tej klientki. Warto w tym kontekście przypomnieć, iż Widgor w roku 2016 wspierał kandydaturę Donalda Trumpa i zasilił jego kampanię sumą 55 tysięcy dolarów.
Nowym prawnikiem Tary jest William Moran, który obecnie pracuje w firmie prawniczej w stanie Maryland. Moran to postać o tyle ciekawa, że jeszcze nie tak dawno temu pisywał artykuły dla sponsorowanej przez Kreml witryny internetowej Sputnik, która w roku 2016 odegrała sporą rolę w rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej dotyczącej wyborów prezydenckich.
Rosyjskie koneksje
Nikt nie posądza na razie Reade o to, że ma lub miała jakiekolwiek formalne koneksje z Kremlem. Jednak faktem jest to, że w roku 2018 znalazła dla siebie nowego bohatera w osobie Władimira Putina. Napisała w kalifornijskiej gazecie: „Prezydent Putin zdradza pociągającą kombinację siły z delikatnością. Jego zmysłowy wizerunek jest wyrazem miłości do życia i gracji w obliczu przeciwności losu. Oczywisty szacunek Putina w stosunku do kobiet, dzieci i zwierząt, a także jego zdolności sportowe to dla amerykańskich kobiet upajająca mikstura”.
Ta dość bulwersująca wypowiedź spowodowała, że profesorka filozofii z Cornell University, Kate Manne, poczuła się w obowiązku przypomnieć, iż wyrazy uznania dla Putina nie oznaczają automatycznie, że Reade kłamie. „Być może – stwierdził dziennikarz Chicago Sun-Times, Gene Lyons – ale może to oznaczać, iż umysłowa winda Tary nigdy nie dociera do górnych pięter jej mózgu”. Tymczasem niektórzy internauci zauważyli, że liczne wypowiedzi Reade w mediach społecznościowych brzmią tak, jakby pisał je ktoś, kogo językiem ojczystym jest rosyjski.
Wszystko to sprawia, że Tara podejrzewana jest tu i ówdzie o to, że może być narzędziem w ręku rosyjskiej propagandy, czyli częścią spodziewanego ataku Kremla na tegoroczne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Ona sama przyznała, że dostaje od pewnego czasu listy z pogróżkami, w których bywa nazywana zdrajczynią. Jednak Reade nigdy żadnego takiego listu nie zaprezentowała.
Nadwątlona wiarygodność
W miarę jak dziennikarze zaczęli na serio badać przeszłość Tary, pojawiło się sporo istotnych wątpliwości co do jej wiarygodności. Szybko okazało się na przykład, że nigdy nie złożyła żadnego formalnego zażalenia w sprawie seksualnych występków w biurze Bidena, a jeszcze w roku 2017 chwaliła publicznie byłego senatora za jego wysiłki „na rzecz eliminacji przypadków dyskryminacji kobiet na tle seksualnym”. Ponadto liczni jej dawni znajomi zdradzili, że Reade często kłamała i wyłudzała od nich pieniądze.
Na początku maja dziennikarka pisma Vox, Laura McGann, wyznała, że rozmawiała z kobietą, która twierdziła, iż senator Biden nigdy nie dopuścił się żadnego ataku seksualnego na jakąkolwiek kobietę. Jednak po pewnym czasie osoba ta zmieniła zdanie i dziś potwierdza opowieść Tary. Gdy McGann zapytała ją o tę sprzeczność wypowiedzi, odparła: – Tak mi się jakoś powiedziało. Nie chcę zdradzać zaufania Reade do mnie. Sugeruje to, że Tara być może wywierała presję na ludzi, których wypowiedzi mogłyby jej zaszkodzić.
15 maja dziennikarze pracujący dla PBS Newshour, Daniel Bush i Lisa Desjardins, opublikowali raport w oparciu o wywiady z 74 osobami, które w latach 90. pracowały w kancelarii senatora Bidena. Ponad 50 z nich oświadczyło, że opowieści o tym, iż Tara miała być rzekomo zmuszana do serwowania drinków w czasie niektórych przyjęć dla sponsorów politycznych, są całkowicie wyssane z palca. Choćby dlatego, że pracownicy Bidena mieli zakaz służenia w jakiejkolwiek roli w jego kampanii politycznej. Ben Savage zaprzeczył też, by obowiązki służbowe Reade zostały ograniczone z powodu jej oskarżeń o prześladowania na tle seksualnym. Twierdzi on, że Tara kiepsko wywiązywała się z powierzanych jej zadań, przez co została po pewnym czasie pozbawiona niektórych obowiązków.
Pomijając sprawę domniemanego ataku Bidena na Reade, dociekania reporterów CNN przyniosły też dodatkowe, bulwersujące informacje. Przez wiele lat Reade utrzymywała, że studiowała w Antioch University, uzyskała dyplom, a potem pracowała tam przez kilka lat w roli profesorki. Jednak władze szkoły wydały oświadczenie, zgodnie z którym Tara nigdy nie była studentką, a tym bardziej pracownicą tego uniwersytetu. Oznacza to, że całkiem prawdopodobne jest, iż Tara Reade nie posiada żadnego wyższego wykształcenia, a jej kariera akademicka została przez nią całkowicie zmyślona.
Jeszcze bardziej kuriozalne jest to, że Reade występowała w czasie licznych procesów sądowych w Kalifornii w roli „ekspertki”, powołując się na to, iż w biurze senatora Bidena pracowała jako „doradczyni prawna”. Jednak w rzeczywistości była w zasadzie sekretarką, a żadnych kwalifikacji prawnych nigdy nie posiadała. Jest to o tyle istotne, że liczne wyroki wydane przez kalifornijskie sądy mogą zostać unieważnione na mocy tego, iż występująca przed sądem Tara powoływała się na nieistniejące uprawnienia. Być może z jej powodu unieważnionych zostanie ponad 20 wyroków, a ona sama może zostać pociągnięta do odpowiedzialności karnej.
Droga donikąd
Większość prawników jest w miarę zgodnych co do tego, że z oskarżeń Reade pod adresem Bidena nigdy nic nie wyniknie, ponieważ są one tak ogólnikowe i tak kiepsko uzasadnione, iż konstruowanie na tej podstawie przewodu sądowego jest praktycznie niemożliwe. Demokratyczny kandydat na prezydenta też na pewno nie będzie się tą sprawą zajmował. Joe Biden powiedział ostatnio: – Ci wyborcy, którzy wierzą w słowa pani Reade, nie powinni na mnie głosować. I to wszystko. Jest to wyraźny sygnał, że Biden nie ma zamiaru podejmować jakiejkolwiek dalszej dyskusji na ten temat. Natomiast Reade nalega, że Biden powinien wycofać się z wyborów prezydenckich, co jednak absolutnie nie wchodzi w rachubę.
W sensie czysto politycznym ten niby-skandal też raczej nie będzie miał wielkiego znaczenia. Wynika to między innymi z faktu, iż na rywalu Joe Bidena, Donaldzie Trumpie, ciążą liczne oskarżenia natury seksualnej. Na czele z łapówką dla gwiazdy filmów pornograficznych, Stormy Daniels, oraz jawnym chwaleniem się możliwością bezkarnego molestowania kobiet. W związku z tym ewentualne wypowiedzi prezydenta na temat Reade mogą się okazać dość niebezpieczne, gdyż zwrócą uwagę na jego własne grzechy.
Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. Joe Biden jest powszechnie uważany za jednego z najuczciwszych polityków współczesnej Ameryki i bywa pod tym względem porównywany do Jimmy’ego Cartera. W związku z tym przyczepienie mu łaty „drapieżnika seksualnego” jest zadaniem niezwykle trudnym, a być może w ogóle niewykonalnym. Oczywiście zawsze możliwe jest to, że pojawią się jakieś nowe bulwersujące oskarżenia, ale na razie nic na to nie wskazuje. Sprawa z Reade jest w tej chwili burzą w łyżce wody i taką zapewne pozostanie.
Andrzej Heyduk
Reklama