Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 12:43
Reklama KD Market
Reklama

Pandemiczne żarcie

Nauczyciele w szkołach często dają swoim podopiecznym zadanie w postaci napisania krótkiego wypracowania pt. „Co zabrałbym ze sobą na bezludną wyspę”. Rezultaty są różne, od dziwacznych aż po całkiem rozsądne. Zwykle jednak nie dotyczą one żywności, gdyż zakłada się, że rozbitek mógłby się wyżywić tym, co na wyspie żyje lub rośnie. Zawsze mnie to nieco martwiło, gdyż jestem pewien, że nie byłbym w stanie niczego upolować, a dieta polegająca na obgryzaniu jakichś korzonków nie wydaje mi się zbyt apetyczna. Wspominam o tym dlatego, że Amerykanie przez ostatnie tygodnie w pewnym sensie znaleźli się na bezludnej wyspie zwanej domem, ponieważ polecono im izolować się od bliźnich, nie łazić po sklepach, nie gromadzić się, itd. Spowodowało to znaczny wzrost zainteresowania dostawami gotowego żarcia pod drzwi. Dziś wiemy już, jakie dania cieszyły się szczególną popularnością w poszczególnych stanach, bowiem zebrano odpowiednie dane i je opublikowano. Pod jednym względem statystyki te nie są zbytnio zaskakujące. W sześciu stanach (Idaho, Illinois, Connecticut, New Jersey, Nowy Jork i Ohio) najczęściej zamawiano pizzę, choć konsumenci w Ohio preferowali deep dish, podczas gdy w Illinois dominowały zamówienia na thin crust. Jednak następne miejsca na liście popularności zamawianej wałówy mogą budzić pewne zaskoczenie. Gyros królował w Kansas, Kentucky, Marylandzie i Północnej Dakocie. A potem już sama Azja. Mieszkańcy Maine, Wisconsin oraz Waszyngtonu najchętniej zamawiali tajskie danie pad thai, w Nebrasce, Południowej Karolinie i Luizjanie zażerano się sushi, podczas gdy w Massachusetts oraz Rhode Island preferowano chińskiego kurczaka generała Tso, a w Kolorado oraz New Hamsphire – crab rangoon. Jeśli dorzucić do tego chleb naan (Wyoming) i wietnamską zupę pho (Delaware), można dojść do wniosku, że Ameryka postawiona w obliczu kryzysu lubi jeść dania orientalne. Muszę przyznać, że niektóre pozycje na liście najpopularniejszych dań z dostawą do domu nieco mnie zaskoczyły. W Kalifornii, Michigan i na Hawajach zamawiano najczęściej tzw. bubble tea, czyli napój zawierający herbatę, mleko oraz pływające w tym wszystkim kulki tapioki. Pije się to na zimno, a specjał został rzekomo wymyślony w latach 80. w Tajwanie. Walorów smakowych nie znam, bo nigdy tego nie próbowałem, ale nie to jest ważne. Dość oczywiste jest to, że nie da się na tym wyżyć, a zatem mieszkańcy wymienionych stanów musieli też dojadać inne rzeczy. Podobną reakcję wywołała u mnie wieść o tym, że w stanie Waszyngton najchętniej zamawiano biszkopty. Czy oni tam wszyscy powariowali? Biszkopty na czas pandemicznego kryzysu? To już chyba lepiej zamówić panierowane podeszwy do butów albo pieczoną korę sosny. W Indianie, czyli stanie, w którym mieszkam, tubylcy zamawiali najczęściej danie o nazwie poke bowls, co mnie zdumiało, gdyż nigdy przedtem o tym nie słyszałem ani też nie widziałem tego w menu jakiejkolwiek restauracji. Okazuje się, że jest to pokrojona w kostkę surowa ryba, podawana z różnymi dodatkami. Nie wiemm skąd ta popularność dania o hawajskim rodowodzie akurat w Indianie, ale być może od tej pandemii wszystkim się we łbach coś poprzewracało. W pojedynczych stanach popularne były spodziewane rzeczy, takie jak hamburgery, taco, gumbo, burrito, smażone ryby oraz kanapki. Natomiast wszystkich pobili mieszkańcy stanu Nevada, którzy najczęściej zamawiali hawajskie danie o nazwie spam musubi. Wątpię, bym sam to kiedykolwiek zjadł, jako że są to dwa plastry podsmażonej tuszonki, znanej również w Polsce pod wieloma romantycznymi nazwami, np. konserwa śniadaniowa, biwakowa, turystyczna, tyrolska, familijna oraz saperska. Ta ostatnia nazwa może się odnosić do wybuchów gastrycznych, które zakonserwowana świnina może powodować. Tak czy inaczej, spam musubi stał się na Hawajach szlagierem w czasie II wojny światowej, gdyż mielonka była zasadniczą częścią diety amerykańskich żołnierzy. Hawajczycy nie chcieli tego jeść bezpośrednio z puszek, w związku z czym wymyślili danie, w którym ugotowany i odpowiednio doprawiony ryż okłada się plastrami smażonej tuszonki, przez co powstaje dość niezwykła kanapka. No i wszystko pięknie, ale dlaczego ta delicja jest popularna w Nevadzie? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Czekam natomiast z niecierpliwością na dane statystyczne dotyczące tego, jakie alkohole w poszczególnych stanach preferowali pandemowicze. Od czasu do czasu pojawiają się doniesienia, że siedzący w domach ludzie znacznie częściej sięgają po trunki, bo nie widzą innego wyjścia. Albo tak się nudzą, że strzelenie sobie kielicha jest nagle ogromną atrakcją. Wszystko to jest w miarę zrozumiałe, ale myślę, że dane na temat, co się w czasie tego kryzysu pije i gdzie, byłyby niezwykle interesujące. Pewne wstępne informacje już są. Firma Drizly, która sprzedaje napoje alkoholowe z dostawą do domu, twierdzi, że w kwietniu jej obroty wzrosły o ponad 400 proc. Największy przyrost zamówień dotyczy dobrych gatunków piwa oraz gazowanego cydru (alkoholizowanego napoju jabłkowego). Mniejszy popyt jest na takie trunki jak wódka, whisky i dżin. Ponadto obserwuje się zjawisko kupowania znacznie większych zapasów alkoholi niż zwykle – na tzw. czarną godzinę. Tak czy inaczej, nie ma to jak odstraszyć koronawirusa kanapką z tuszonki popitą jabłecznikiem. Takiej mieszanki wybuchowej przestraszyć się może każde choróbsko. Jest to z pewnością lepsza terapia niż łykanie hydroksychlorochiny oraz wstrzykiwanie sobie lizolu. Andrzej Heyduk

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama