Pandemia koronawirusa jest poważnym ciosem dla wizerunku USA, jaki starają się one same promować – oceniają zagraniczni korespondenci francuskiego "Le Monde". Jako porażkę przedstawiają działania dyplomatyczne prezydenta Donalda Trumpa i jego politykę międzynarodową
Korespondent gazety w Waszyngtonie Gilles Paris i korespondentka w Genewie Marie Bourreau w tekście pt. "Końcówka amerykańskiej soft power" pogorszenie wizerunku USA przypisują "serii jednostronnych i agresywnych decyzji, brutalnemu zamknięciu granic amerykańskich przed obywatelami UE i zawieszeniu składek do Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w pełni globalnego kryzysu sanitarnego".
Autorzy artykułu zarzucają Stanom Zjednoczonym, że zamiast dołączyć do międzynarodowej koalicji do walki z koronawirusem, starały się zapewnić sobie wyłączność na leki i szczepionki, nad którymi pracują laboratoria we Francji i Niemczech.
"Soft power" (miękka siła) to pojęcie autorstwa amerykańskiego politologa Josepha Nye, oznaczające zdolność kraju do pozyskiwania sojuszników i zdobywania wpływów dzięki atrakcyjności własnych ideałów. "Le Monde" przypomina, że zdolność ta "nie wynika ani z nacisku militarnego, ani gospodarczego i od zakończenia II wojny światowej była wielkim atutem Waszyngtonu".
Jak czytamy, zakwestionowanie "modelu amerykańskiego przez pandemię" zbiega się z dokonanym przez Trumpa zwrotem amerykańskiej polityki wobec sojuszników. Zdaniem autorów artykułu stoi to w sprzeczności z doktryną sformułowaną w 1998 r. przez ówczesną sekretarz stanu Madeleine Albright: "Jesteśmy bardziej dalekowzroczni niż inne kraje i dostrzegamy to, co jest niebezpieczeństwem dla nas wszystkich".
Korespondenci "Le Monde" przytaczają opinię anonimowego obserwatora z ONZ, według którego "schyłek amerykański przybiera formę rozbicia porządku międzynarodowego i organizacji międzynarodowych, powstałych po II wojnie przy udziale USA". A cytowany anonimowy obserwator europejski twierdzi, że wycofywanie się Waszyngtonu z zobowiązań międzynarodowych, takich jak paryskie porozumienie klimatyczne z 2015 r., oraz finansowych, jak zawieszenie składek na rzecz WHO, "osłabia zdolność USA, jeśli chodzi o wpływ na bieg wydarzeń międzynarodowych".
Jak twierdzą przytaczani w artykule politolodzy, mimo hasła Trumpa z kampanii wyborczej "Make America great again" (Uczyńmy Amerykę znów wielką) prezydent umniejszył znaczenie USA i "nie zmusił Chin, by padły na kolana, wręcz przeciwnie, wzmocnił je, gdyż Pekin wszedł w puste miejsce, pozostawione przez Waszyngton".
Według wskaźnika Soft Power 30 najbardziej atrakcyjnych krajów między 2016 a 2019 rokiem USA spadły o dwa miejsca, przechodząc z trzeciego na piąte, za Francją, Wielką Brytanią, Niemcami i Szwecją – czytamy w "Le Monde".
Politolog Maya Kandel uważa, że wiarę w wyższość modelu amerykańskiego stracił nie tylko świat, "ale przede wszystkim, po raz pierwszy w historii, większość Amerykanów".
W centrum analiz i prognoz strategicznych francuskiego MSZ Kandel zajmuje się USA i stosunkami transatlantyckimi. W analizie amerykańskiej polityki zagranicznej na rządowym portalu Le Vie publique twierdzi, że hasło "America First!" (Ameryka przede wszystkim) powoduje, że odrzucenie multilateralizmu i nacjonalizm stały się zasadą przewodnią polityki zagranicznej USA. Ponadto "kwestionując multilateralizm i jego instytucje, których była gwarantem, Ameryka Donalda Trumpa sama zmienia się w +nieodpowiedzialnego partnera+", jak określa swych sojuszników - pisze Kandel.
Zdaniem analityczki "doktryna Trumpa" to "generalne natarcie na +globalizm+, co wynika przede wszystkim z motywacji polityki wewnętrznej, zwłaszcza z tego, czego życzy sobie najbardziej wierny prezydentowi elektorat". "Prezydentura Trumpa jest przede wszystkim potwierdzeniem erozji porządku międzynarodowego, który przestał być gwarantowany przez potęgę amerykańską" – podsumowuje przedstawicielka francuskiego rządu.
W zeszłotygodniowym raporcie niezależnego francuskiego think tanku Mars zwrócono uwagę, że "jednostronna dyplomacja prezydenta Trumpa przyspieszyła +kryzys transatlantycki+". Jego autorzy podkreślają jednak, że choć "oficjalną ambicją Chin jest zastąpienie USA w 2049 roku" jako światowej potęgi, to "Stany Zjednoczone pozostaną dominującym mocarstwem".
Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)
Reklama