Jedną z głównych kwestii kampanii prezydenckiej w USA staje się polityka Waszyngtonu wobec Chin. Prezydent Donald Trump i niemal pewny nominacji Demokratów w wyborach Joe Biden prowadzą na tym polu ostry spór.
W trakcie zwiększonej gospodarczej i technologicznej rywalizacji oraz pandemii koronawirusa coraz mniej Amerykanów przychylnie postrzega Państwo Środka. Pod koniec kwietnia ośrodek Pew Research Center opublikował wyniki badań wskazujące, że aż 66 proc. obywateli USA ma niekorzystną opinię o Chinach. Jest to wzrost o blisko 20 punktów procentowych w porównaniu z 2018 rokiem.
Taką tendencje potwierdza też sondaż portalu Politico oraz ośrodka badań Morning Consult, którego wyniki przedstawiono w środę. Zgodnie z nimi od początku roku Amerykanów uważających Chiny za wrogie wobec USA państwo przybyło o 11 punktów procentowych, do 31 proc.
"Myślę, że antychińskie przesłanie może przynieść zysk, nie tylko wśród elektoratu Republikanów, ale również u wahających się i niezależnych wyborców" - twierdzi cytowany przez portal The Hill Lanhee Chen, ekspert Hoover Institution, think tanku Uniwersytetu Stanford.I Biden i Trump próbują zbić polityczny kapitał na wypowiedziach wymierzonych we władze w Pekinie. W prezydenckiej kampanii prześcigają się też w wytykaniu swojemu przeciwnikowi zbytniej uległości wobec Chin.
Trump - w wywiadzie dla Reutersa z 30 kwietnia - ocenił, że Chińczycy "zrobią wszystko, co mogą", by zapobiec jego zwycięstwu w listopadowych wyborach. Tym samym sugerował, że Pekin mógłby wmieszać się w proces wyborczy USA.
Spowodowało to natychmiastową reakcję rzecznika prasowego chińskiego MSZ Genga Shuanga, który zapewnił, że Pekin absolutnie nie ma takiego zamiaru. Wyraził przy tym nadzieję, że "Stany Zjednoczone nie wciągną Chin do swojej polityki wewnętrznej".
O to będzie ciężko ze względu na rosnące znaczenie tych relacji. Profesor Hong Kong Baptist University Jean-Pierre Cabestan uznaje nawet, że stosunki między Waszyngtonem i Pekinem to "nowy typ zimnej wojny". "Po 40 latach +narzeczeństwa+ między USA i Chinami dwa supermocarstwa nie są w stanie pokonać dzielących je ideologicznych różnic. Pandemia mogła być szansą na większą współpracę; zamiast tego podział stał się jeszcze bardziej widoczny" - pisze "Financial Times".
W maju temat Chin był numerem jeden w amerykańskiej kampanii prezydenckiej, jeśli chodzi o politykę zagraniczną.
Komitet akcji politycznej (PAC) Trumpa America First Action rozpoczął kampanię wymierzoną przeciwko byłemu wiceprezydentowi przedstawiając go jako polityka uległego Pekinowi. Na stronie beijingbiden.com zamieszczane są wypowiedzi Bidena mające obrazować jego ustępstwa wobec Chin.
W spotach wyborczych przypominane są słowa Demokraty z lat 2008-16 o tym, że Państwo Środka "nie jest dla USA konkurencją", "rosnące Chiny są pozytywnym sygnałem dla USA" czy te, w których chińskiego przywódcę Xi Jinpinga nazwał "dobrym przyjacielem". Filmikom towarzyszą ujęcia z przyjęć byłego wiceprezydenta z delegacjami chińskimi i wyliczeniami ile miejsc pracy przeniesiono z USA do Chin w czasie blisko 40-letniej politycznej kariery Bidena. Spoty często kończą się stwierdzeniem "żeby zatrzymać Chiny, najpierw zatrzymajmy Bidena".
Taką narrację prowadzi też Trump, który w swoim wpisie na Twitterze z czwartku oskarżył Pekin o kampanię dezinformacyjną, mającą na celu umożliwienie Bidenowi zwycięstwa, by "dalej mogli okradać USA, tak jak to robili zanim pojawiłem się ja". Prezydent atakuje równocześnie Komunistyczną Partię Chin, mówiąc że ponosi ona odpowiedzialność za rozprzestrzenienie się pandemii po całym świecie, sugerując nawet że wirus mógł powstać w jednym z chińskich laboratoriów.
Chociaż krytyczna postawa wobec polityki Pekinu jest powszechniejsza wśród Republikanów niż wśród Demokratów (według Pew Research 72 proc. do 62 proc.), to jednak - jak wykazuje sondaż telewizji Fox News - 43 proc. Amerykanów uważa, że to Biden lepiej poradzi sobie z wyzwaniem rosnącej potęgi Chin. Na Trumpa wskazało w tym badaniu 37 proc. respondentów.
Były wiceprezydent nie pozostaje Trumpowi dłużny w kwestii Chin. Zarzuca mu zbagatelizowanie zagrożenia jakie niosła ze sobą epidemia w Wuhan. W jednym ze spotów wypominana mu początkowe przychylne wypowiedzi wobec Pekinu. Jeszcze w styczniu Trump za pośrednictwem Twittera gratulował Chinom dobrej pracy przy powstrzymywaniu zarazy i dziękował Xi za transparentność działań. Na początku lutego wciąż uważał, że "koronawirus w Stanach Zjednoczonych jest pod kontrolą" i ponownie chwalił Pekin za jego podejście do kryzysu.
Kilka tygodni później prezydent całkowicie zmienił narrację, co jest mu skrzętnie wypominane przez Demokratów, którzy zarzucają mu niezaradność i "brak przywództwa" w obliczu kryzysu.
Obarczają oni Trumpa winą za kryzys gospodarczy, utratę milionów miejsc pracy oraz największą na świecie, dobiegającą już 100 tys., liczbę zgonów z powodu koronawirusa. W ocenie Demokratów to w znacznej mierze pokłosie spóźnionych i niewystarczających działań prezydenta przy zarządzaniu odpowiedzią państwa na epidemię.
Chen twierdzi, że przy urnach w listopadzie najważniejszy dla amerykańskich wyborców będzie właśnie stan gospodarki oraz zarządzanie kryzysem zdrowotnym w kraju. "Ryzykiem kampanii koncentrujących się na atakach wobec Chin jest to, że mogą one wyglądać na próby ucieczki od tych dwóch fundamentalnych spraw" - uważa.
Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)
Reklama