Kiedy zbliża się Dzień Pamięci Narodowej (Memorial Day) myślę o wszystkich polskich bohaterach, wojskowych, którzy spoczywają na cmentarzu Maryhill w Niles. Mam to mieszane słodko-gorzkie poczucie, że być może nie będziemy w stanie oddać im należytych honorów – w taki sposób, jaki zwykle to robiliśmy – z powodu pandemii koronawirusa i dystansu społecznego.
Trochę historii. Po II wojnie światowej Polacy znaleźli się w Niemczech, Anglii i w innych miejscach, gdzie ciężko pracowali, aby znaleźć nowe kraje, które zaoferują im schronienie. To nie był łatwy wybór – zostawić rodzinę i przyjaciół w ,,starym kraju” w przekonaniu, że sytuacja w Polsce nie będzie dla nich dobra. Wielu stało się dysydentami, wiedziac, że nie przetrwają po powrocie. Wiele krajów rozpoczęło proces weryfikacji imigrantów, mając ograniczoną ilość miejsc, chcieli imigrantów z określonymi umiejętnościami, które stałyby się dla danego kraju przydatne. Czekało się latami, aby przekwalifikować swoje umiejętności na takie, które były preferowane przez kraj docelowy. Wielu z nich – kobiet i mężczyzn – posiadało wykształcenie i edukację, które niezbyt dobrze przekładały się na potrzeby nowego kraju. Więc wielu sędziów szkoliło się na cukierników, inżynierów na ochroniarzy, lekarzy na handlowców i tym podobnych. Młodzież w obozach przejściowych musiała zdobyć przynajmniej odpowiednik wykształcenia szkoły średniej, zanim zainteresowały się nimi takie kraje jak Stany Zjednoczone czy Australia. A wszyscy musieli czekać.
Dochodzimy do imigracji Polaków skierowanych do Stanów Zjednoczonych, również do Chicago. Często samotni, bez języka i z małą znajomością tego, co na nich czeka. Często sponsorowali ich ci szczęśliwcy, którzy przybyli przed nimi oraz organizacje i indywidualne osoby, jak w Chicago – rodzina Rozmarków, którzy oferowali schronienie i pomoc w poszukiwaniu pracy. Domy osadników, pozostałość po sieci bezpieczeństwa stworzonej podczas Wielkiej Depresji, oferowały szkolenia w zawodach, na które było zapotrzebowania oraz kursy języka angielskiego. To nie było łatwe życie. A miejscowa społeczność nie zawsze była nastawiona przyjaźnie.
Aby pomóc sobie w asymilacji imigranci rozpoczęli formowania grup weteranów, klubów towarzyskich, grup teatralnych, polskich szkół dla swoich dzieci i harcerstwa. Gromadzili się w dzielnicach, gdzie zamieszkiwali wcześniejsi imigranci, w sąsiedztwach, gdzie mieszkali inni w podobnej sytuacji. I pomagali sobie nawzajem przetrwać. NIektórzy z nich mieli zamiar powrócić do Polski, jeśli zmienią się tam warunki, ale większość chciała tutaj budować swoje życie. Zakładali rodziny i jeśli mogli, sprowadzali rodziny z Polski, aby tutaj zamieszkały. Większość życia tutaj było dla nich dobra.
A kiedy ich życie zaczęło zbliżać się do końca, doszli do wniosku, że Polska, jako miejsce wiecznego spoczynku, nie wchodziła w rachubę. Więc grupy weteranów i inne organizacje udały się na wówczas nowy cmentarz Maryhill w Niles i wynegocjowały miejsce przeznaczone dla polskich weteranów. Tak powstał Sektor Polskich Weteranów na Maryhill. Wybudowano pomnik im poświęcony, który teraz zdobi dużą część cmentarza.
Obecnie jest to bardzo rozrastająca się część poświęconej ziemi z setkami grobów. Każdego roku odbywa się tutaj ceremonia z czytaniem nazwisk tych, którzy odeszli w ubiegłym roku i jest to czas pamięci o tych, którzy tu spoczywają. Teraz przyłączają się do tych uroczystości współczesne grupy, jak Zrzeszenie Nauczycieli Polskich, a nawet klub motocyklowy. Z biegiem czasu i zmniejszającą się liczbą weteranów, kontrolę nad sektorem i wydarzeniem przejęło Harcerstwo.
Dla mnie jest to miejsce specjalne, gdzie pochowani są moi rodzice. Kiedy przechadzam się pomiędzy grobami w Dniu Pamięci, gdzie spoczywa wielu przyjaciół moich rodziców, to czuję się jakbym odwiedzała wielką rodzinę. Często przyłączają się do mnie dzieci innych tutaj pochowanych weteranów i wspominamy wtedy, jak wiele nasi rodzice poświęcili, by dobrze nam się tutaj żyło. Każdy z grobów to historia, która wraz z upływem czasu odchodzi w zapomnienie. Ale miejsce pozostaje, abyśmy mogli uczcić ich pamięć. Moi amerykańscy znajomi często patrzą na mnie dziwnie, kiedy mówię, że w Dniu Pamięci wybieram się uczcić pamięć polskich weteranów. Myślę, że ci pochowani tutaj są takimi samymi bohaterami, jak amerykańcy weterani, którzy walczyli podczas II wojny światowej i na wszystkich innych frontach.
Grace (Grażyna) Bazylewski
Grace (Grażyna) Bazylewski – blogerka, działaczka Polsko-Amerykańskiego Harcerstwa w Chicago i córka współzałożyciela Harcerstwa, Jerzego Bazylewskiego. Z zawodu urbanistka.
Reklama